Smutny obraz polskiego nauczyciela
Statystyczny polski nauczyciel to kobieta w wieku około 40 lat z wyższym wykształceniem. W Polsce pracuje ponad 600 tysięcy nauczycieli. Jak ocenia ich społeczeństwo? Pracują mało, zarabiają dużo, mają dwa miesiące wakacji i mało im się chce.
„Zgadzam się z tym, że nauczycielom się nie chce”
I z tym chceniem jest największy problem. Bo nauczycielom motywacji brak, bo mówi się, że świat poza murami szkoły zmienia się trzy razy szybciej niż ten w szkole. Dlaczego? Nauczyciele twierdzą zgodnie, że są najmniej docenianą grupą zawodową w Polsce, że ich koledzy z innych europejskich krajów cieszą się zdecydowanie większym szacunkiem wśród społeczeństwa i władz.
- O nauczycielach się nie mówi, mówi się o edukacji, a człowiek w tym wszystkim jest pomijany – tłumaczy nauczycielka z wieloletnim stażem. - Zgadzam się z tym, że nauczycielom się nie chce. Brak nam motywacji do działania, do pracy, a co najgorsze – narasta w nas frustracja, bo nasz głos nie jest słyszany, jest coraz częściej lekceważony – dodaje.
Wśród nauczycieli panuje brak solidarności. – Możemy strajkować, wychodzić pod Sejm, ale wiadomo, że nigdy nie będziemy mówić jednym głosem, bo jesteśmy zastraszeni obecną sytuacją, systemem, który każe nam obawiać się utraty pracy – w tej kwestii są zgodni. Nietrudno to zweryfikować. W miniony poniedziałek strajkowali nauczyciele, nauczyciele gimnazjów, którzy w związku z zapowiadaną reformą edukacji mogą stracić pracę. Tych ze szkół podstawowych czy średnich ten problem nie interesuje, bo przecież nie ich dotyczy. Przynajmniej na razie.
„Większość nauczycieli nie chce się niczego nowego nauczyć”
A miało być lepiej. Wprowadzony system awansów miał zmotywować do większej kreatywności, do podnoszenia swoich kwalifikacji, a co za tym idzie także i wynagrodzeń. Jak sytuacja przedstawia się dzisiaj? – Większość nauczycieli, to ci z najwyższym stopniem awansu, czyli dyplomowani. Tyle tylko, że osiągnięcie tego awansu nie jest dzisiaj żadną trudnością. Jest tak naprawdę zebraniem dokumentów – mówi była nauczycielka obecnie pracująca w Centrum Rozwoju Nauczycieli. – Młodsi nie mają swoich mentorów, tylko teoretycznie są pod opieką bardziej doświadczonych pedagogów. Smutne jest to, że do nas przychodzą tylko po kolejne kwalifikacje, a nie po naukę. Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy trudną grupą, bo większość nie chce się niczego nowego nauczyć. Wydaje nam się, że wiemy wszystko najlepiej, że nasze metody są najlepsze. A gdy mówię: Najlepsze, ale nie przynoszą od wielu lat efektów, to wzruszają ramionami, że to dzieci, rodzice i dyrektorzy nie rozumieją toku ich postępowania. Smutne. Ale z drugiej strony nie dziwię się. Nauczyciel z 30-letnim stażem, dyplomowany, otrzymuje 3000 złotych miesięcznie, choć w mediach za każdym razem pojawiają się kwoty nawet o dwa tysiące wyższe.
„On woli mieć święty spokój i stówę mniej, niż być wychowawcą”
– Jestem nauczycielem mianowanym, 16 lat pracy z przerwą na ciążę i urlopy macierzyńskie. Miesiąc w miesiąc na moje konto wpływa 1900 zł i nie chcę więcej. Czasami się zastanawiam, czy nie lepiej byłoby pracować w markecie na kasie. Od 8 do 16. Mi się cały czas powtarza, że dyrekcja może wezwać mnie do szkoły nawet w nocy, bo pracuję 40 godzin. Tyle tylko, że gdy ja czekam w szkole 3 godziny na radę pedagogiczną czy wywiadówkę, bo po skończonych lekcjach nie opłaca mi się jechać do domu – mieszkam za miastem, to tych godzin nikt mi nie liczy. A ja wtedy sprawdzam zeszyty, sprawdziany, planuję kolejne lekcje – opowiada Karolina, nauczycielka ze szkoły podstawowej. – Dodatki? Tak, dostaję 100 złotych za wychowawstwo, które jest dla mnie kolejnym obowiązkiem, dodatkowym czasem poświęcanym dla klasy, stresem.
A przecież ja to wychowawstwo dostaję, bo jestem z tych, co się angażują. Nie dostanie go nauczyciel, który za przeproszeniem na wszystko w d*pie. I jemu w to graj. On woli mieć święty spokój i stówę mniej, niż być wychowawcą, bo ma czas dać korepetycje czy prowadzić własny biznes. Dodatek motywacyjny? Ja będąc wychowawcą, prowadząc bez dodatkowych pieniędzy trzy projekty w szkole, pełniąc rolę rzecznika praw dziecka, która przysparza mi więcej wrogów niż przyjaciół, mam 80 zł więcej dodatku motywacyjnego od nauczyciela, który nkompletnie nic nie robi ponad to, co musi, co ma wpisane w swoje obowiązki.
Samorządy w edukacji szukają najczęściej oszczędności
Organem nadrzędnym placówek oświatowych jest samorząd. To tu zasiadają ludzie, którzy często nie mają pojęcia o edukacji, o pracy nauczyciela. – Jak mamy pracować, zabiegać o lepsze warunki pracy dla nas i dla dzieci, skoro nad nami są ludzie, których kompletnie to nie interesuje. Oni naszą pracę przeliczają na utrzymanie budynków, ogrzewanie, wynagrodzenia. Nie ma dla nich znaczenia, co faktycznie jest do naprawienia, gdzie warto zainwestować pieniądze. Nie, oni w edukacji szukają najczęściej oszczędności – mówi nauczycielka z niedużej szkoły pod Warszawą. – A co najgorsze, wywierają nacisk na dyrektorach, kogo mają zatrudnić, a kogo nie. Sugerują, kto powinien startować w konkursach na dyrektorów. To jest po prostu śmieszne. Ty chcesz pracować, naprawdę. Masz jakiś pomysł, chęci, widzisz sens tego, co robisz, a burzy ci to ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia, na czym twoja praca polega. Nauczyciele podkreślają, że tak jak w samorządach zasiadają ludzie, którzy zarządzają oświatą, nie mając o niej pojęcia, tak w ministerstwach są osoby, które nie odwiedziły szkół od wielu lat, a być może nigdy, jak w przypadku akademickich nauczycieli, nie pracowali w zwykłej szkole.
– To system demotywuje nas do pracy. Niepewność jutra też robi swoje, bo nie wiemy, co nas czeka. Pracuję w szkole od 23 lat, ja i mój mąż. Mam poczucie, że funkcjonujemy w wiecznym chaosie. Mąż ma dodatkowo własną działalność, ja udzielam korepetycji, pomagam mu. Kiedy tylko mogę gdzieś dorobić, łapię się wszystkiego. Prowadzenia kursów, warsztatów dla dzieci, tłumaczeń. I szkoła oczywiście. Ale żeby móc spokojnie żyć, odłożyć na wakacje, na remont niedużego mieszkania, musimy pracować na kilka etatów. Zdecydowana większość moich kolegów i koleżanek z pracy dorabia w drugiej szkole, czasami uczą zaocznych. Jasne, że można wtedy zarobić, ale jakim kosztem. W jakim stresie i nie oszukujmy się – jaki wówczas jest poziom nauczania? Choćbyśmy nie wiem, jak się starali, zmęczenie nas dopadnie, przeciążenie organizmu i głowy. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale co mam zrobić? – to kolejny przykład tego, jak wygląda praca nauczyciela.
Dzieci słyszą w domu „co za głupia baba”. Jak być autorytetem?
– Dla nikogo nie jesteśmy autorytetem, bo jeśli nie jesteśmy nim w oczach rodziców, to tym bardziej dzieci. To, co boli najbardziej, to roszczeniowa postawa dorosłych. – Sytuacja sprzed kilku dni. Jednej z uczennic nie ma na lekcji, ponieważ jest na zawodach sportowych, które odbywają się w naszej szkole i które skończyły się o godzinie 14. Na drugi dzień kontynuując temat z poprzedniej lekcji widzę, że ma ona nieuzupełnione notatki w zeszycie. Informuję, że wstawiam minusa i bardzo proszę o uzupełnienie. Bez jakiegoś zbędnego żalu, po prostu egzekwuję to, co ustaliliśmy na początku roku szkolnego. Mamy wpisane zasady do zeszytu, pod którymi podpisali się rodzice. Jeden z punktów mówi, że uczeń ma obowiązek uzupełnić na kolejną lekcję notatki z tej godziny, na której nie był. Z jednego minusa zrobiła się afera. Do szkoły przyszła matka dziewczynki, mówiąc, że szykanuję jej córkę. Szczerze? Miałam ochotę wziąć torbę, wyjść i nie wrócić – opowiada jedna z nauczycielek.
Nauczycielka języka polskiego jednego z wrocławskich gimnazjów: Byłam kiedyś u znajomych. Ich dziecko przynosi zadanie, mówiąc, że nie rozumie, o co w nim chodzi. Tata chłopca przeczytał i powiedział: Skoro pani taka mądra, niech sama sobie to zrobi, a mi odjęło mowę. Zreflektował się po chwili, kiedy wstałam, żegnając się z nimi. Niestety zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci słyszą w domu „co za głupia baba”, „ona chyba zwariowała”, „jak się do ciebie przyczepi, powiedz, że ja z nią przyjdę porozmawiać”. Wiem o tym, bo dzieci tak mówią, my to później wszystko słyszymy. Jak mamy się czuć? Kiedy rodzic wylewa na nas wszystkie pomyje, często swoje frustracje wyniesione jeszcze ze szkoły.
Co jest ich największą bolączką, co odbiera im chęć do pracy? Każdy nauczyciel na jednym z pierwszych miejsc wymienia rodziców. – Kocham pracę z dziećmi, naprawdę się w niej spełniam i wiem, że jest ważna. Ale na dzisiaj chciałabym, żeby w całym tym systemie nie było rodziców. Coraz rzadziej można spotkać tych zaangażowanych, współpracujących. Jednak większość chce widzieć wyniki. Pytają o oceny z ostatniego sprawdzianu, o to, na którym miejscu w rankingu jest nasza szkoła, jakie są średnie ocen poszczególnych klas, ale nie myślą o tej wartości dodanej, którą w szkole dostaje dziecko. O tym, że my oprócz przekazywania im wiedzy, chcemy nauczyć ich konsekwencji swoich decyzji, odpowiedzialności za nie, samodyscypliny, rzetelności, współżycia w grupie. Jak to zrobić, gdy wiem, że są rodzice, którzy nie puszczają dziecka do szkoły, bo ono nie zdążyło nauczyć się na sprawdzian? A takich sytuacji jest coraz więcej, my nie jesteśmy głupi i naprawdę to widzimy.
Dziś Dzień Edukacji Narodowej. Znowu będzie głośno o edukacji, o reformach, o kolejnych zmianach, które sieją popłoch wśród nauczycieli. Zobaczymy zdjęcia polityków w ich rodzimych szkołach, na apelach pojawią się samorządowcy, nauczyciele odbiorą listy gratulacyjne, ci najlepsi nagrody. I rozejdą się, każdy do swojej szkoły, do swojego piekiełka, gdzie jakikolwiek przejaw kreatywności i zaangażowania jest jak widać skutecznie tłumiony. – Ile można szukać motywacji do pracy w sobie? – pyta jedna z nauczycielek. No właśnie. Ile?