Blisko ludziSprzedają futra. "Ustawa jest jak gwóźdź do trumny"

Sprzedają futra. "Ustawa jest jak gwóźdź do trumny"

Sejm przegłosował zmianę ustawy o ochronie zwierząt. Dla osób, które zajmują się sprzedażą futer, to zła wiadomość. – Ceny futer wzrosną. Teraz można je kupić za 3500 zł. Po tym, jak w życie wejdzie ustawa, ich cena wzrośnie do około 5-6 tys. Kogo będzie na to stać? – mówi Justyna Pawlicka, która pracuje w branży futrzarskiej. Dziś boi się o to, co będzie z jej firmą.

Justyna Pawlicka jest właścicielką firmy, która szyje i sprzedaje futra
Justyna Pawlicka jest właścicielką firmy, która szyje i sprzedaje futra
Aleksandra Sokołowska

18.09.2020 16:50

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Piątka dla zwierząt" to projekt PiS, który zakłada m.in. zakaz hodowli zwierząt futerkowych w celach komercyjnych. To znów oznacza likwidację branży hodowców norek amerykańskich. Zmiana uderzy w cały futrzarski przemysł. Ciężkie chwile czekają właścicieli sklepów z futrami.

Justyna Pawlicka w branży futrzarskiej działa od siedmiu lat. W rozmowie z nami mówi, że jest zaniepokojona tematem "Piątki Kaczyńskiego". Nie wie, co teraz będzie i obawia się o przyszłość. – Ciężko pracowałam na pozycję swojej firmy. To dość wymagający rynek ze specyficznym klientem. Jestem osobą, która wspiera polską gospodarkę, rzemieślników, rolników i ubolewam nad faktem, że procedowana jest ta ustawa, bo niszczymy jedną z głównych gałęzi rolnictwa w Polsce. Z produkcji futer byliśmy słynni na całym świecie – mówi Pawlicka.

I wyjaśnia, jak to wygląda. – Są skóry sprowadzane z zagranicy, ale one są bardzo drogie. My do produkcji naszych futer używaliśmy skór z polskich ferm, bardzo wysokiej jakości. Ta ustawa niczego nie zmienia, bo "problem" nie zniknie. Jeszcze przez jakiś czas te nasze skóry będą dostępne na rynku, ale później będziemy musieli kupować futra np. z Niemiec lub Danii – tłumaczy właścicielka sklepu Fursi.

Obraz

Justyna Pawlicka już dziś zastanawia, co będzie z jej firmą. W rozmowie wspomina, że poszerza swoją działalność, wprowadzając do oferty sklepu inne produkty. – Ceny futer wzrosną. Teraz można je kupić za 3,5 tys. zł. Po tym, jak w życie wejdzie ustawa, ich cena wzrośnie do około 5-6 tys. Kogo będzie na to stać? – mówi.

– PiS oszukał swój własny elektorat: rolników, rzemieślników. Nie zastanawiał się nad problemem, jaki będzie po ustawie, nie przeprowadził konsultacji społecznych – mówi Pawlicka. Właściciele i pracownicy hodowli zwierząt są zaniepokojeni i nie mają pomysłu, co ze sobą zrobią. – Ludzie z zakładów płaczą, są załamani. Rozmawiałam z jednym z takich producentów, który zatrudnia ponad 100 osób i bardzo im współczuję. Stracą pracę, poupadają całe biznesy, zostaną kredyty i nie będą mogli się nawet przebranżowić – opowiada Pawlicka.

Kobiety będą bały się zakładać futra?

Właścicielka sklepu z futrami zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Uważa, że kobiety będą bały się zakładać futra. – Mam klientki, które już mają obawy. Jedna z nich ma koleżankę, która została oblana zieloną farbą, właśnie dlatego, że miała na sobie futro. Sprawa była zgłoszona na policję – opowiada. I dodaje, że kilka dni temu inna klientka właśnie przez "Piątkę dla Zwierząt" zrezygnowała z zakupu futra w jej sklepie. – Uważała, że jeśli zostanie wprowadzony zakaz hodowli, to nie kupi futra, bo będzie się w nim źle czuła. Budowanie negatywnego obrazu hodowców źle wpływa na myślenie klientów – podsumowuje Pawlicka.

– Pamiętajmy o tym, że na co dzień korzystamy ze skórzanych produktów: butów, toreb, tapicerki w samochodzie. Jemy mięso i musimy mieć świadomość, że słowo "zabijanie" jest niepopularne i nie kojarzy się dobrze nikomu – dodaje Pawlicka.

"Ustawa jest jak gwóźdź do trumny"

Parys Furs zajmuje się produkcją futer od 1985 roku. Zakład produkcyjny mieści się w Nowej Wsi koło Warszawy. Wykonują futra z m.in. norek, lisów, soboli. Ryszard Matusiak, właściciel firmy, rynek zna od podszewki, pracuje w branży 35 lat. – Skóry zwierząt futerkowych kupujemy głównie na aukcjach za granicą, ale też w Polsce. Różnica jest taka, że te, które znajdziemy na aukcjach, są starannie wyselekcjonowane, łatwiej jest z nich uszyć płaszcz czy kurtkę. Pamiętajmy też o tym, że skóry zwierząt futerkowych, które są na aukcjach za granicą, głównie pochodzą z Polski. Tam kupują też Chińczycy czy Japończycy. To jest olbrzymia gałąź przemysłu – mówi Matusiak w rozmowie z WP Kobieta.

Przedsiębiorca nie ukrywa, że jest poddenerwowany ustawą "Piątka dla zwierząt" i czarno widzi przyszłość swojego biznesu. – Zamkną nam wszystko, całą produkcję, garbarnie. Przebranżowić się nie da – przyznaje. I dodaje, że zysk z biznesu jest teraz marny. Spadek sprzedaży jest spory, także ze względu na pandemię koronawirusa. – Ustawa jest jak gwóźdź do trumny – kończy.

Rodzinny biznes

Problemów ze sprzedażą futer nie ma firma Marty Maj, która od lat prowadzi sklep z futrami w Warszawie i w Zielonej Górze. To rodzinny biznes, 35-latka pracuje z rodzicami. – Głównie zaopatrujemy się w futra na aukcjach w Kopenhadze, Helsinkach, Mediolanie. Tam kupujemy aż 70 proc. skór, w Polsce 30 proc. Jeśli fermy w Polsce zostaną zamknięte, to nasz biznes nie padnie. Jedynie może mieć to wpływ na cenę futra, które sprzedajemy. Jeśli chodzi o dobrostan zwierząt, to myślę, że się pogorszy, bo fermy przeniosą się poza Unię Europejską, gdzie ich warunki nie będą kontrolowane, tak jak było to w Polsce – mówi Marta Maj, właścicielka Karibu.

Kobieta przyznaje, że w jej firmie notowane są teraz wyjątkowo wysokie zyski. – Nie przypominam sobie, kiedy mieliśmy aż taką sprzedaż. Podczas pandemii koronawirusa też notowaliśmy rekordowe wzrosty. Według mnie futro to produkt ekologiczny i naturalny. Sztuczne futro to produkt z ropy naftowej, które rozkłada się 2 tysiące lat. Futro powinno znaleźć się w naszej szafie, można przekazywać je z pokolenia na pokolenie, poddawać renowacji – uważa właścicielka Karibu.

Fermy futrzarskie w Polsce

Martyna Kozłowska z Fundacji Viva jest zdania, że zabijamy zwierzęta na fermach dla "produktu", którego nie potrzebujemy. – W tym momencie obserwujemy spadek liczby ferm i spadek liczby zwierząt hodowanych na futra. 2 lata temu był 10 milionów zwierząt, teraz spadło to do 5,2 mln. Co istotne, Polki nie chcą chodzić w futrach – tak wynika z badań. Wystarczy wyjść na ulicę, żeby zobaczyć, że futer nikt nie nosi. 99 proc. skór idzie na eksport, głównie do Chin i do Rosji - tłumaczy koordynatorka kampanii "Jutro będzie futro".

Fundacja przeprowadziła śledztwa na ponad stu fermach, w tym na jednej nielegalnej. – Wszystkie materiały, które udostępniamy w internecie dotyczą znęcania się nad zwierzętami, są z polskich ferm, nie z chińskich, jak wiele osób nam zarzuca. Na fermie zwierzęta żyją w stresie, przez co często dochodzi między nimi do aktów agresji, także do autoagresji. To nie są warunki, które w jakikolwiek sposób zaspakajają ich naturalne potrzeby – mówi Kozłowska w rozmowie z WP Kobieta.

Fundacja Viva podaje, że w całej branży futrzarskiej w Polsce pracuje - według optymistycznych obliczeń - 2 tys. osób, a realnie 4 tys. Składki ZUS odprowadza tylko 900. - Przemysł futrzarski przeinacza fakty na swoją korzyść. To są majętni ludzie. Polska jest druga w Europie, a trzecia świecie pod względem produkcji futer. To nie jest powód do dumy, ale do wstydu. Futrzarze urabiali sobie polityków, wiele zmian, które zaszły w prawie, było na korzyść tego przemysłu. Hodowcy płacą nikłe podatki. Wpływy do budżetu państwa to 0,0008 PKB (8 dziesięciotysięcznych). Nie zatrudniają wielu pracowników, a kontrole na fermach są znikome. Trzeba powiedzieć temu dość – kończy koordynatorka kampanii "Jutro będzie futro".

Komentarze (1258)