Święta to test naszej dojrzałości. Stoimy dziś przed wielkim dylematem
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia będą zupełnie inne niż dotychczas. Trzeba mieć też na uwadze dobro seniorów, którzy są w największej grupie ryzyka. I to oni są najbardziej skazani na samotność w czasie świąt. - Można umrzeć z samotności. Nie tylko przez COVID-19. Pytanie o to, co jest gorsze i bardziej prawdopodobne… - mówi w rozmowie z WP Kobieta dr Ewa Jarczewska-Gerc z Wydziału Psychologii SWPS.
23.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 13:37
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Przyszło nam żyć w niezwykle trudnych czasach. Te święta to kolejny ogromny sprawdzian dla nas, jako społeczeństwa?
Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Absurdem byłoby zakładać, że te święta będą takie same jak wszystkie inne, bo sytuacja w Polsce i na świecie jest tak specyficzna, tak bardzo złożona, również psychologicznie. Jako ludzie jesteśmy w coraz gorszej kondycji psychicznej. Po pierwsze te święta będą inne, bo my przeszliśmy pewną zmianę. Różnego rodzaju ograniczenia, problemy związane z przemieszczaniem nie sprzyjają nam… Wiele osób wyjeżdżało w tym czasie do rodziny, przyjaciół albo spotykali się rodzinnie w hotelach. Coraz częściej wyjeżdżaliśmy też za granicę, gdzie mogliśmy w inny sposób spędzić ten czas. W tym roku to będzie niemożliwe.
Oczywiście tradycyjne polskie święta to duża rodzina i duża kolacja, ale nie będzie nas w tym roku na to stać. I to nie w sensie materialnym, ale możliwości i warunków, bo część osób naprawdę się boi. Jest to uzasadnione i trzeba być odrealnionym, żeby ignorować sytuację, w której się znajdujemy. Rodzinność związana jest z seniorami, a oni są w grupie największego ryzyka. Prawdopodobnie wiele osób nie spędzi świąt ze swoimi rodzicami i dziadkami.
Ludzie różnie podchodzą do obostrzeń, a nawet samego koronawirusa. Co niektórzy zdecydują się, mimo zakazu, spędzić czas z najbliższymi. Czy takie decyzje mogą nas podzielić?
Tak, na pewno. Myślę, że to nowy temat przy wigilijnym stole. Dotychczas dyskutowaliśmy na temat polityki, a w tym roku dojdzie do tego postrzeganie epidemii i stosunek do niej. To spowoduje, że będzie wiele punktów zapalnych. Dlatego przestrzegam przed tym. Spróbujmy intencjonalnie w świadomy sposób kreować to, jak te święta mają wyglądać. To będzie jak siedzenie na bombie, bo wszyscy jesteśmy sfrustrowani.
Nie możemy osiągnąć celów zawodowych, rodzinnych, towarzyskich. Jesteśmy wszyscy poblokowani. Nie mamy na to wpływu, straciliśmy poczucie kontroli, które jest fundamentem zdrowia psychicznego. W związku z tym jesteśmy bardzo zestresowani. Jeśli będziemy to wszystko zamiatać pod dywan i nie uświadomimy sobie, w jakich czasach żyjemy, to boję się, że najdrobniejszy czynnik zapalny wywoła wybuch bomby. I to będzie dołożenie sobie kolejnego stresu.
A ludziom dziś niewiele chyba potrzeba?
Wszyscy czujemy się samotni, a w nasz dobrostan wpisany jest kontakt z drugim człowiekiem. Z jednej strony technologia nam pomaga, z drugiej strony masowo dostaję sygnały o podwyższającym się poziomie depresji. Trzeba do tego podchodzić z głową. Musimy każdego dnia walczyć o to, żeby zachować zdrowie psychiczne. Dzieli nas kilka centymetrów od katastrofy emocjonalnej. Widzę, że ludziom bardzo puszczają hamulce.
Osoby, które do tej pory były bardzo kulturalne i powściągliwe, przestały się przejmować, co inni o nich pomyślą. Nie mamy wpływu na to, żeby kontrolować się tak bardzo. Każdy walczy o przetrwanie i niektórzy schowali konwenanse do kieszeni. To ma swoje dobre strony, bo uczy asertywności, ale łatwo przesadzić w drugą stronę. Zwłaszcza przy wigilijnym stole.
Stoimy dziś przed wielkim dylematem. Albo zaryzykujemy i spotkamy się z rodziną, albo odpowiedzialnie zostaniemy w domu, co może zostać odebrane różnie przez naszych bliskich. Jak sobie z tym poradzić?
To jest bardzo trudna decyzja. Potraktujmy to jako test naszej dojrzałości. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy podejmują odpowiedzialne decyzje i to, że ktoś będzie się na nas krzywo patrzył, jest w to wpisane. Dorosły człowiek bierze to na klatę, zastanawia się nad tym, przetwarza, przyjmuje i idzie dalej. Przeżywa, doświadcza, jest mu przykro, tłumaczy się, ale jest na tyle dorosły, że potrafi podejmować własne decyzje, które są słuszne według niego, a nie jego mamy, cioci, babci czy córki.
Zniechęcam do tego, aby rozmawiać w sposób agresywny, pełen złości, wylewać na siebie pretensje. Należy asertywnie odmówić: "Przepraszam, ja nie wezmę na siebie ryzyka, że ciebie zarażę. Będziemy musieli spędzić te święta inaczej, żebyśmy wiosną mogli widywać się codziennie”. Dorośli sobie poradzą.
Co z lękiem przed samotnością, który z pewnością w dużej mierze dotyczy seniorów?
To jest straszne. Jako psycholog mogę powiedzieć, że można umrzeć z samotności. Nie tylko przez COVID-19. Pytanie, o to, co jest gorsze i bardziej prawdopodobne… Nie potrafię na to odpowiedzieć. Jeśli mamy starszą osobę w rodzinie, warto się wspólnie zastanowić, co zrobić. Może np. dwie osoby powinny zrobić sobie test i jeśli okaże się, że wyniki są negatywne, mogłyby odwiedzić bliskich. Oczywiście, testy też mogą się mylić, dlatego warto zachować ostrożność.
Nie jestem za tym, aby zostawiać ludzi w samotności, bo samotność obniża odporność. Są wyniki badań, że nawet rozmowa telefoniczna z osobą, którą się kocha, która jest nam bliska, powoduje podniesienie oksytocyny, czyli hormonu związanego z miłością i poczuciem bliskości. Rozmowa telefoniczna, w której poświęcamy czas, jest bardzo wartościowa. Weźmy telefon na głośnomówiący i dłuższą chwilę porozmawiajmy, zainteresujmy się drugą stroną.
Jak przetłumaczyć babci czy dziadkowi, że się nie spotkamy? Słyszałam już o takich rodzinnych rozmowach, że dziadkowie nie wyobrażają sobie świąt bez spotkania z rodziną.
Trzeba ich też zrozumieć. Jeżeli rzeczywiście sam senior komunikuje, że ma potrzebę spotkania się z rodziną, nie możemy tego ignorować. Może cała rodzina powinna się przebadać? Nie chciałabym, żeby pandemia stała się wymówką do tego, że nie odwiedzamy bliskich.
Przeczytaj również: Obama szczerze o swoim małżeństwie. Ledwo przetrwało jego prezydenturę
Z pewnością dla niektórych będzie…
To jest bardzo wygodne. Wcześniej narzekaliśmy, że musimy z ciocią, czy z babcią spędzać czas, więc teraz to może stanowić pretekst do tego, aby uniknąć spotkań. Chciałabym, żebyśmy wyciągnęli lekcję z pandemii, że nie żyjemy w odosobnieniu, że ludzie są ważni i niech to się stanie taką okolicznością do tego, aby docenić te więzi. Bardzo dużo ludzi choruje i sporo ludzi umiera i to jest taki moment uwrażliwienia na drugiego człowieka.
Czy sytuacja, która jest na świecie i zupełnie inne podejście do świąt może pogłębić jakieś rodzinne konflikty?
Tak, oczywiście. W czasach przed pandemią mówiłam już o tym, że święta nie są idealnym momentem, aby oczyszczać sytuację. Trzeba robić to na bieżąco, ale dużo osób tego nie robi. Jeżeli mamy sytuacje konfliktowe, warto pomyśleć nad tym, żeby je domknąć, żeby się spotkać, ale niekoniecznie w te święta.
Powinniśmy podejść do tegorocznych świąt z większym luzem?
Absolutnie. W tej chwili to będzie łatwiejsze. W czasach spokoju nie ma takiego bodźca. Z jednej strony widzę podwyższony poziom depresyjności, wypalenia energetycznego, ale obserwuję również, że wiele osób zaczyna żyć bardziej świadomie. Dociera do nich, że życie jest kruche, nic nie jest dane na zawsze. Nastąpiła weryfikacja podejścia do życia. Okazało się, że mniej nam potrzeba, o czym świadczy krytyka reklamy Apartu, która wydaje się oderwana od rzeczywistości.
Nikt teraz nie potrzebuje przepychu i drogich prezentów?
Zdecydowanie. Potrzebujemy kontaktu z drugim człowiekiem i przewidywalności.