GwiazdySyndrom przechodzonego związku

Syndrom przechodzonego związku

Wakacje w Toskanii, narty w Austrii. Kino w sobotę, w niedzielę obiad u rodziców. W środy Weronika ma jogę, a w poniedziałek Adam niemiecki. W tym roku będą obchodzić okrągłą rocznicę – 10 lat znajomości. Czy dekada to wystarczający czas, aby wziąć ślub? Oboje, chociaż nie znoszą banalnego „Po co nam papierek?”, nie umieją znaleźć powodu, aby organizować huczne weselicho i przysięgać przed znudzonym księdzem lub zmęczonym urzędnikiem Stanu Cywilnego.

Syndrom przechodzonego związku
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Wakacje w Toskanii, narty w Austrii. Kino w sobotę, w niedzielę obiad u rodziców. W środy Weronika ma jogę, a w poniedziałek Adam niemiecki. W tym roku będą obchodzić okrągłą rocznicę – 10 lat znajomości. Czy dekada to wystarczający czas, aby wziąć ślub? Oboje, chociaż nie znoszą banalnego „po co nam papierek?”, nie umieją znaleźć powodu, aby organizować huczne wesele i przysięgać przed znudzonym księdzem lub zmęczonym urzędnikiem Stanu Cywilnego.

Weronika i Adam dwa lata temu uregulowali wszystkie sprawy urzędowe. Wracali z weekendu u znajomych pod Warszawą, kiedy ogromny tir wyjechał z podporządkowanej. Adamowi udało się zahamować i wylądowali w rowie. Stłukł się prawy, przedni reflektor i okulary słoneczne Weroniki, a im obojgu życie mignęło im przed oczyma. Następnego dnia stawili się u notariusza: potrzebowali poświadczenia, że w przypadku śmierci któregoś z nich, drugie dziedziczy majątek i przejmuje prawa do dysponowania własnością wspólną.
- Łatwiej byłoby tak tradycyjnie, w kościele przed Panem Bogiem. Co to za zwyczaje… – dziwił się notariusz, wystawiając niemały rachunek za kilka dokumentów, poświadczonych swoim podpisem i pieczątką.

- Nikt już nie pyta czy weźmiemy ślub – mówi Weronika i opowiada, że kiedyś rodzice Adama nalegali na zalegalizowanie ich nieformalnego związku do czasu gdy razem pojechali na wesele kuzyna Adama. Pan młody jeszcze przed północą wykrzyczał przed wszytki gośćmi, co myśli o swojej nowo poślubionej żonie i jej rodzinie. „To już wolę, tak jak wy żyjecie”, westchnęła wtedy matka Adama. - Czy małżeństwo coś zmienia? – zastanawia się Weronika - Mówi się, że dzięki temu ma się większą pewność, zyskuje się przekonanie, że od teraz to już na dobre i na złe, ale to jakaś diabelska logika. Wychodzić za faceta, żeby zyskać pewność co do drugiej osoby? Ja chcę mieć tą pewność przed tym.

Dorota Krzemionka w doskonałym wywiadzie* z tuzami polskiej psychologii i psychoterapii, profesorem Bogdanem de Barbaro i doktor Marią de Barbaro, pyta co zamyka ślub?
Maria de Barbaro mówi, że w tym kontekście małżeństwo oznacza: „Muszę bardziej myśleć o tym, żeby zabezpieczyć byt rodziny. Będę miał dzieci, te dzieci będą musiały chodzić do jakiejś szkoły i nie będę mógł wyjechać na pół roku do Chin czy Tajlandii. Czyli odbiorę sobie różne możliwości, które są w ofercie świata.

Znajomi pary żartują, że Weronikę i Adama można ich postawić w Sèvres jako wzorzec wszystkich cnót małżeńskich. Nie mają przed sobą sekretów, mają wspólne konto, uzgadniają ze sobą ważne plany i przyjaźnią się.
– Odbieram polecone do Adama, nie ma ich dużo, a listonosz nas zna. Kiedy operowali mu staw biodrowy, w szpitalu bez problemu udzielono mi pierwszej informacji, jak się czuje – wylicza Weronika - Nie przychodzi do nas ksiądz po kolędzie, bo nie jesteśmy praktykujący, ale zawsze się witamy na ulicy i przekazuje mi pozdrowienia dla męża. Być może kiedyś zostanę żoną Adama. Może w Las Vegas, może gdy zdecydujemy się na dziecko. Nie przeszkadza mi to, że znajomi traktują nas jak wiecznych narzeczonych, zbyt leniwych, żeby urządzić wesele

„Żyjecie jak studenci, tylko że macie więcej kasy– wytłumaczyła Weronice jej koleżanka z pracy na swoim wieczorze panieńskim. Przyszła panna młoda była mocno wstawiona i dwie godziny później zalewała się łzami w toalecie, że chyba robi błąd, a Weronika – wieczna konkubina ją pocieszała, że wszystko będzie cudnie, a małżeństwo to super sprawa „A jak wszystko pierdyknie? Jak ja się roztyję, a on zacznie mnie zdradzać?” – ryczała znajoma, a Weronice kończyły się argumenty.

Profesor Bogdan de Barbaro podkreśla, że osoba niezamężna ma otwarte wybory, obrączka natomiast jest znakiem związania, zabrania pewnej wolności.

- Żyjemy w kulturze, w której dostęp do wolności jest łatwiejszy i cenniejszy. Samo małżeństwo też nie zawsze jest traktowane jako zobowiązanie. Dla niektórych jest rodzajem sprzyjającej okoliczności, wspólnym tańcem. Tańczymy, póki mamy ochotę, póki jest nam przyjemnie. A kiedy przyjemność mija, wymieniamy partnera. Jak w szowinistycznym stwierdzeniu: zmieniłem model na lepszą wersję. Pierwsze potknięcie i schodzimy z parkietu. To jest jedno rozumienie związku. Drugie zaś – to związek jako zadanie. Zadanie dbania o partnera, spełniania jego potrzeb, projektowania wspólnej przyszłości. Jeżeli związek traktujemy jako zadanie, to w obliczu trudności bardziej dbamy, aby je pokonać, zamiast szukać nowego związania z kimś innym. Z tej perspektywy ślub może mieć sens – jest momentem, w którym podejmujemy zadania i wdrażamy się w ich realizację.

- Dobry moment na ślub, czy ślub w dobry momencie?
– Maria ma pięćdziesiąt lat, za sobą ma dwa małżeństwa i dwa rozwody. Teraz spotyka się z czterdziestoletnim grafikiem komputerowym, który namawia ją na kameralny ślub: tylko oni i świadkowie, np. na Karaibach, albo w Gotlandii. – Mówi, że ja już wiem, jak to jest, on też by chciał zmienić status cywilny. – Maria wspomina, że za pierwszym razem jej ślub to był kaprys i próba udowodnienia, że jest dorosłą, drugi był dentysta, który leczył jej ósemkę.
– Oświadczył mi się po piaskowaniu. Uśmiechnęłam się obolałymi ustami i powiedziałam „tak”, bo nie chciałam być sama. –

Dziś Maria jest pewna, że są dobre momenty na ślub i złe decyzje. - Smutno mi trochę, że moja kolejna siostrzenica, dwudziestoletnia panienka szuka już białej sukni i planuje wesele w grudniu. Argument, że znają się z przyszłym mężem półtora roku jest niepodważalny – Maria jest przekonana, że nie można ani wyliczyć, kiedy jest dobry czas na ślub, że nikt nie da przyszłym małżonkom gwarancji, ani zabezpieczania.

- Jednak najsmutniejsze są te panny młode, które przed ważnym dniem panikują i chcą odwoływać imprezę z zamążpójściem. Na kilka dni przed to stres i każdemu się może zdarzyć, ale jeśli ta myśl pojawia się od razu po ogłoszeniu zaręczyn, to poważniejsza sprawa – kiwa głową dwukrotna rozwódka.

Doktor Maria de Barbaro uważa, że kiedyś życie na „na kocią łapę” oznaczało tkwienie w grzechu i że bardziej dotyczyło to kobiet niż mężczyzn.
- Kobiety były zawstydzane, bardziej naznaczane, skazane na podlejszy los. Bały się hańby. Stąd szczęście malujące się na twarzy kobiety, której mężczyzna właśnie się oświadczył. Z dumą pokazuje pierścionek zaręczynowy. Jakby pokazywała, że zostaje ocalona przed losem starej panny, co kiedyś oznaczało, że albo będzie kobietą samotną, albo rozwiązłą. Nic dziwnego, że kobiety nie miały odwagi ani siły, żeby pozostać niezamężnymi. Dziś mogą mieć swój własny los i nie potrzebują małżeństwa, żeby go dźwigać – uważa doktor de Barbaro.

- Nie wiedzieliśmy, co dać rodzicom na Gwiazdkę, a byliśmy spłukani, bo kupiliśmy właśnie wycieczkę sylwestrową do Nowego Jorku – wspomina Darek, szef grafików w dużym wydawnictwie – Uznaliśmy, że zaprojektuję obłędne zaproszenia na ślub, włożymy do pudełeczek i położymy pod choinką. Nasi rodzice od dawna czekali, aż się zdeklarujemy. Znaliśmy się od dziecka, mieszkaliśmy ze sobą pięć lat, najwyższy czas.
– Tak, jak przewidział Darek na wspólnej Wigilii było dużo łez, wzruszenia, wybuchów radości i toastów. Zaczęły się przygotowania, w których uczestniczyły aktywnie obie mamy, zadowolone, że mogą coś zrobić dla ukochanych dzieci. Sala w Hotelu „Rezydent”, suknia od Very Wang – prezent od ojca Maliny, który uznał, że jego jedynaczka musi mieć luksusowy ciuch w ważnym dniu. Znajomy ksiądz zaczął pisać mowę. „Moje dzieci, jak się cieszę!”, powtarzali wszyscy. Tylko dzieci były jakby mniej radosne.
– Coraz częściej się spinaliśmy, wkurzały nas drobiazgi, zaczęły się brzydkie awantury i scysje, kiedyś nie do pomyślenia.

„Wolicie gołębie czy balony?”, pytała mama Darka. „O cholera, co my robimy?”, złapał się na myśli Darek, którzy przechwycił przerażone spojrzenie swojej dziewczyny. Malina też nie wiedziała, czy woli gołębie, czy balony.
– Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie choroba ojca Maliny. Wiosną zdiagnozowano u niego nowotwór, a przygotowania weselne zostały zawieszone- opowiada Darek - „Strasznie mi głupio, że tak wam popsułem plany”, sumitował się przyszły, niedoszły teść na szpitalnym łóżku.
„Daj spokój, i tak nie chciałem się żenić. Malina już nie jest najmłodsza. Co innego twoje pielęgniarki…”, żartowałem wtedy na oddziale chemioterapii, bo co miałem robić – opowiada Darek – Ślub w przyszłym roku, bez balonów i gołębi, ale wiem, że już na pewno tego chcę.

(pełen tekst wywiadu autorstwa Doroty Krzemionki ukazał się w majowym wydaniu magazynu „Charaktery” 2010)

Źródło artykułu:WP Kobieta
rozstaniebliskośćślub

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (73)