Z uśmiechem na twarzy wspominam czasy, kiedy jako dziewczynka siadałam z tatą przed telewizorem i ze zniecierpliwienia przebierałam nogami na samą myśl o kolejnym „starym” filmie. Jedną z pierwszych kultowych produkcji, którą mi pokazał, było „Śniadanie u Tiffany’ego”. Pamiętacie scenę, w której Audrey Hepburn delektuje się smakowitym rogalikiem, oglądając witrynę luksusowego butiku Tiffany’ego? Ubrana w czarną sukienkę podkreślającą jej szczupłą sylwetkę, z charakterystycznym kokiem na czubku głowy i w klasycznych przeciwsłonecznych okularach kupiła mnie bez reszty. W obrazie Edwardsa i uroczej, nieco dziwnej i przede wszystkim stylowej pannie Golithly, zakochałam się bez pamięci.