Tak "nieśli pomoc" potrzebującym kobietom. Zdradziły, przez co musiały przechodzić
- Kobiety i dziewczynki powinny być chronione, gdy przychodzą prosić o jedzenie, mydło i podstawowe rzeczy do życia. Ostatnie, co powinny usłyszeć, to że w zamian za pomoc muszą uprawiać seks – opowiada jedna z pracownic organizacji charytatywnej.
Danielle Spencer pracowała jako doradca ds. pomocy humanitarnej. Wspierała kobiety w obozach dla uchodźców w Syrii i Jordanii. W opublikowanej właśnie rozmowie z BBC przyznaje, że od syryjskich kobiet dowiedziała się, jak część pracowników organizacji charytatywnych wykorzystuje swoją pozycję, by "handlować seksem". – Wstrzymywali pomoc, którą ktoś wcześniej zorganizował, by wykorzystywać kobiety – opowiada Brytyjka.
Przyznaje, że Syryjki wiedziały, że jeśli poproszą o pomoc, będą musiały w zamian uprawiać seks. Spencer opisuje w swojej relacji wydarzenia z 2015 roku. Wtedy właśnie rozmawiała z kobietami. Niedługo później Międzynarodowy Komitet Ratunkowy przepytał 190 kobiet i dziewczynek z Dara’a i Quneitra (syryjskie miasta, w których są ośrodki pomocy). Okazało się, że 40 proc. z nich doświadczyło przemocy seksualnej właśnie wtedy, gdy prosiły o pomoc. Rzecznik Komitetu powtarzał więc w mediach, że trzeba będzie przyjrzeć się organizacji, że trzeba coś z tym zrobić. Wtórowały największe organizacje niosące pomoc z ramienia ONZ.
Spencer mówi dziś otwarcie: wszyscy przymykali oko na nieprawidłowości przez cały ten czas.
Mieli pomagać
- Przemoc seksualna, wykorzystywanie kobiet było ignorowane przez siedem lat. Siedem lat. Tyle trwa wojna w Syrii. ONZ i cały system, jaki dziś mamy, postanowiły poświęcić ciała kobiet. Gdzieś ktoś podjął decyzję, że to OK, że kobiety są maltretowane w zamian za pomoc – mówi w rozmowie z BBC Spencer.
Inny informator brytyjskich dziennikarzy wspomina, że uczestniczył w spotkaniach w 2015 roku, które organizowało ONZ. – Były wiarygodne raporty dotyczące wykorzystywania seksualnego szczególnie w placówkach na granicach. ONZ nie zrobiło nic, by skończyć z problemem – cytują dziennikarze.
Raport widzieli przedstawiciele Unicefu, UNFPA (Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych – przyp. red.). Mieli działać. Eksperci Unicefu, jak podkreśla BBC, zastrzegli, że nie wiedzą o doniesieniach o nieprawidłowościach wśród ich pracowników. Przyznali jednak, że problem jest poważny, więc trzeba coś zrobić. I zaproponowali nowe mechanizmy zgłaszania przestępstw wśród społeczności, obiecali też przeprowadzić dodatkowe szkolenia dla pracujących na miejscu członków organizacji.
I co się stało? Mamy początek 2018 roku, a do mediów trafia nowy raport. Głosy z Syrii. W raporcie czytamy: "Przypadków przemocy seksualnej, zastraszania i wykorzystywania jest w punktach dystrybucji pomocy więcej niż w ubiegłym roku".
Autorzy raportu podają przykłady historii:
"Niektóre kobiety chodzą do punktów pomocy z braćmi lub krewnymi. Niektóre w ogóle odmawiają pojawiania się tam, bo boją się, że będą zastraszane. Jeszcze inne odmówiły przyjęcia pomocy, bo pracownicy punktów zachowywali się prowokacyjnie".
"Słyszeliśmy o kobiecie, która była szantażowana, bo jeden z pracowników powiedział, że dostanie środki tylko jeśli spędzi z tym mężczyzną noc".
"W najgorszej sytuacji są rozwódki i wdowy. Słyszeliśmy o przypadkach, gdy kobieta była wykorzystana w ośrodku pomocy. Są też pracownicy, którzy oferują podwiezienie do domu, by dostać coś w zamian".
"Każą im pozować do zdjęć, jeśli chcą dostać pomoc. Robią to dzieciom, starszym kobietom i wdowom".
"Ośrodki dystrybucji pomocy to miejsca hańby. Ludzie są tam obrażani, szczególnie wtedy, gdy sponsorzy chcą fotografować kobiety, dzieci i starszych. Fotografują ich, by pokazać światu, że to właśnie te osoby przychodzą po pomoc. To oni są najbardziej zdeprawowani. Niektóre organizacje proszą o pokazanie oficjalnych dokumentów, ale wiedzą, że miejscowe urzędy nie wydają takich papierów od sześciu lat".
Skandal, który musiał nami wstrząsnąć
Historie z raportu i ta opowiedziana przez Danielle Spencer to tylko kropla w morzu… skandalu. Na początku lutego jedną z największych afer ostatnich tygodni ujawnił "The Times". Chodzi o tuszowanie przez Oxfam (brytyjską fundację charytatywną) historii wykorzystywania kobiet w Haiti i organizowaniu przez jednego z pracowników orgii z udziałem prostytutek.
Według dziennika osoby zamieszane w sprawę po powrocie do kraju miały zastraszać innych pracowników fundacji, aby informacje nie przedostały się do mediów. Gdy szefostwo fundacji dowiedziało się o oskarżeniach, postanowiło zamieść aferę pod dywan. Istnieją również podejrzenia, że część zaproszonych prostytutek mogła być nieletnich. Członkowie fundacji zostali wysłani do Port-au-Prince, by pomóc osobom poszkodowanym w trzęsieniu ziemi, w którym zginęło 220 tys. osób a ponad milion straciło dach nad głową.
Władze fundacji Oxfam w opublikowanym oświadczeniu informowały, że o zachowaniu swoich pracowników dowiedziały się w 2011 roku i "natychmiast rozpoczęły postępowanie dyscyplinarne". W wyniku wewnętrznego śledztwa cztery osoby zostały zwolnione, a trzy zrezygnowały z pracy przed zakończeniem postępowania.
- Zachowanie niektórych pracowników Oxfam podczas akcji w Haiti w 2011 r. było zupełnie nie do zaakceptowania, sprzeczne ze standardami, których oczekujemy od naszego zespołu - pisali przedstawiciele fundacji.
Standardów powinno wymagać się też od samej organizacji. Bo jak donoszą brytyjskie media, organizatorem orgii miał być Roland van Hauwermeiren. Mężczyzna w 2004 roku pracował dla organizacji Merlin – odszedł, bo jeden ze współpracowników doniósł, że van Hauwermeiren organizuje "sex parties" za pieniądze fundacji. Mimo to Oxfam zatrudnił go i poprosił o przejęcie obowiązków szefa grupy pomocowej w Czadzie. Tam w 2006 roku sytuacja się powtórzyła. Przełożeni nie zrobili z tym nic. Cztery lata później mężczyzna "niósł pomoc" na Haiti. Roland van Hauwermeiren przyznał, że zapraszał prostytutki do swojej willi o śmiałej nazwie Orle Gniazdo. Willa, co warto dodać, opłacona była przez fundację, którą Brytyjczycy mieli za filar dobroczynności w kraju. Taka duma narodowa. Z dumą jednak niewiele mająca wspólnego, jeśli chodzi o niektórych współpracowników.
- Dziewczyny miały 18, 19 lat. Podjeżdżały pod wzgórze, na którym mieści się willa, on po nie schodził. Rozmawiali, potem zabierał je do środka. Tam zawsze było dużo prostytutek. Kucharz, który dla niego pracował, mówił, że służba nie mogła zostawać na noc. Pan domu chciał być sam z kobietami – cytuje jednego z informatorów "Daily Mail".
A van Hauwermeiren nie był jedyny. Dziennikarze zaczęli drążyć. Według "Independent" do seksu zmuszano na Haiti nawet 6-letnie dzieci. W zamian miały dostawać jedzenie i inne potrzebne środki. Organizacja Save the Children (która zajmuje się ochroną dzieci na świecie, m.in. przed zbyt wczesnym wychodzeniem za mąż dziewczynek) przeprowadziła swoje dochodzenie, w którym dowiedziała się o 23 organizacjach humanitarnych wykorzystujących maluchy na Haiti, na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Sudanie Południowym. Mowa o "każdym możliwym wykorzystywaniu seksualnym dzieci i wykorzystywaniu w ogóle". Gwałty, prostytucja, niewolnictwo, handel ludźmi…
15-letnia dziewczynka opowiedziała, że kilku mężczyzn (nazywa ich "humanitarian men") odsłonili się przed nią i zaoferowali ekwiwalent 2 funtów w zamian za seks oralny. Inna dziewczynka opowiedziała organizacji Save the Children: "Wołali za mną na ulicy, chcieli, żebym z nimi poszła. Robili to wszystkim młodym dziewczynkom". Kolejna opowiada o mężczyźnie "z organizacji", który oferował dzieciom pieniądze, a potem je gwałcił.
Na pytanie, dlaczego nie zgłaszały tych historii, odpowiadały prostym zdaniem: bały się, że już nikt nie przyśle pomocy.
- Możesz stworzyć reguły dla pracowników, ale i tak najważniejsze jest edukowanie dzieci i kobiet, że jeśli dzieje się coś złego, muszą to zgłaszać – mówi Corinna Csaky, autorka raportu. – Muszą wiedzieć, gdzie mogą dostać prawdziwą pomoc, co jest dobre, a co złe. To środowisko pozwala na to, by nadużycia wciąż miały miejsce – dodaje.
Ale najbardziej trafnym komentarzem do tego skandalu wydaje się felieton Afuy Hirsch dla "Guardiana". Hirsch pracowała kilka lat dla różnych organizacji pomocowych. I pisze teraz: "Przez lata otwarcie pokazywaliśmy naszą ignorancję i uprzedzenia wobec krajów takich jak Haiti chociażby. Organizacje pomocowe wprost nazywają siebie "białymi wybawcami". (…) Oxfam zapowiada teraz, że przyjrzy się jeszcze raz tym starym sprawom, szef przeprasza przed parlamentem za zachowanie pracowników. Pracownicy organizacji charytatywnych postrzegają biedne kraje jako próżnię moralną, w której mogą liczyć na przyjemności, a my tych samych pracowników podziwiamy i współczujemy, bo ciężko pracują. Nic się nie zmieni, jeśli nie zrozumiemy, że u podstaw takich historii wciąż leży piętno kolonializmu".