"Zadziałała fizjologia". Mówi, jak upokorzono ją w szpitalu

- Nie mogłam wstać, pielęgniarka przyniosła mi basen. Próbowała mnie okryć, gdy z niego korzystałam na korytarzu pełnym ludzi - wspomina Joanna, która w zaawansowanej ciąży trafiła do szpitala ze złamaną nogą.

Przeżyła koszmar w szpitalu (zdjęcie ilustracyjne)
Przeżyła koszmar w szpitalu (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło zdjęć: © Adobe Stock

10.10.2024 | aktual.: 10.10.2024 16:08

Joanna, matka dwóch nastoletnich synów, trzeci raz zaszła w ciążę. Wkrótce miała świętować 40. urodziny i przeprowadzić się do nowego domu. Kobieta cieszyła się, że spodziewa się kolejnego dziecka. Miała już nawet wybrane imię dla chłopca - Janek.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pod koniec ciąży, nagle, podczas domowych czynności, potknęła się i upadła. Po przyjeździe karetki medycy szybko postawili diagnozę - złamanie nogi w kilku miejscach. Trafiła do szpitala. Na miejscu przeżyła prawdziwy koszmar. O swojej historii opowiedziała w rozmowie z "Wysokimi Obcasami".

- Na wyniki moich badań nikt nie patrzył. Było już po godzinie 18:00, starsi lekarze wyszli z dyżuru, zostali stażyści. I szybko się okazało, że nikt nie wie, co ze mną zrobić – zaczęła. 

Czas oczekiwania na badania przepełniony był napięciem i niepewnością. Na oddziale trwały planowane przyjęcia kolejnych pacjentów. Joanna czekała na korytarzu. Każda chwila spędzona w szpitalu była dla niej walką z bólem oraz lękiem przed tym, co przyniesie każda następna godzina.

- Położyli mnie na korytarzu. Mijały kwadranse, godziny. Bolała mnie noga, martwiłam się o Janka. Zadziałała fizjologia i zachciało mi się siku. Nie mogłam wstać, pielęgniarka przyniosła mi basen. Próbowała mnie okryć, gdy z niego korzystałam na korytarzu pełnym ludzi – wspominała.

Później było tylko gorzej, pobyt w szpitalu wspomina źle

Przygotowanie do zabiegu było koszmarem, o którym nie mogła przestać myśleć. Wydawało się, że wszystko układa się nie tak, jak trzeba, już od samego momentu przyjazdu na izbę przyjęć. Mijał kolejny dzień. Lekarze mieli być obojętni wobec jej sytuacji. Mimo że była w ciąży, nie zwracali na nią szczególnej uwagi. Ordynator spytał ją na obchodzie, dlaczego właściwie przywieziono ją akurat do tego szpitala.

- Nie był zadowolony. Czułam, że jestem problemem. W końcu westchnął: "najpierw planowe, później się zobaczy. […] Byłam już osłabiona, drugi dzień nie jadłam. Dotykałam brzucha, uspokajałam się, że czuję ruchy dziecka. Poprosiłam o przycisk do wzywania pomocy. Pielęgniarka rzuciła: "gdyby każda pacjentka miała przycisk, to byśmy biegać nie nadążały" – opowiadała.

Mijały kolejne godziny. Joanna pamięta, że czuła się coraz słabiej. Nie jadła i nie piła ponad dwie doby. Oprócz dwóch kroplówek z paracetamolem nie dostała w tym czasie nic przeciwbólowego. Miała wrażenie, że dla pracowników szpitala jest tylko "kolejnym przypadkiem do obsłużenia".

- Pisałam do męża SMS-y, że chyba tego nie przeżyję. Z bólu, z głodu, byłam jak otępiała - zdradzała.

Joanna przyznała, że nie miała w personelu żadnego oparcia. Byli obojętni na jej cierpienie i błogosławiony stan. Okazuje się, że USG dopochwowe zrobili jej na korytarzu. Nikt z nią nie rozmawiał. Nawet najprostsze pytania pozostawały bez odpowiedzi.

- Dlaczego ja wtedy nic nie powiedziałam? Dlaczego nie zaprotestowałam? Za każdym umiem się wstawić, a tu milczałam. Chociaż czułam się potwornie upokorzona. Nikt nie pytał, co o tym myślę. Ordynator przechodził: co to za zbiegowisko? A to ja leżałam z nagim tyłkiem przy drzwiach. Nie postawili nawet parawanu – wspominała.

W końcu pojawił się lekarz i oznajmił, że zabiera Joannę na salę operacyjną. Na całe szczęście operacja nogi się powiodła. Przynajmniej w tamtym momencie spotkała się ze zrozumieniem.

- Zespół na sali był wspaniały, operacja się udała. Po operacji dostałam kanapkę i ciepłą herbatę - podkreślała.

Szczęście trwało krótko. Wydarzyła się tragedia

Niestety, Joanna nie donosiła ciąży. Była w 31. tygodniu, gdy dowiedziała się, że urodzi martwe dziecko. Do dziś się zadręcza i wypomina sobie niefortunny wypadek. Uważa, że okropne chwile, które wydarzyły się w szpitalu, mogły mieć wpływ na dalszy przebieg ciąży.

- Ja na tej ortopedii przeżyłam straszne chwile. Nie wiem, czy te przeżycia nie odbiły się na Janku. Nikt mi na to pytanie nie odpowie. Tydzień po pogrzebie wróciłam do tamtego szpitala odebrać wyniki. Byłam na wózku inwalidzkim, bo po złamaniu i cesarskim cięciu nie byłam w stanie chodzić. Pielęgniarka oddziałowa huknęła na mnie: "A pani na wózku? O kulach pani powinna chodzić". A lekarz spytał, czy karmię piersią. "Mój syn umarł". "A, to przepraszam" – wspominała sytuację z oburzeniem.

Kobieta podkreśla, że do dziś ma w pamięci nieprzyjazną atmosferę i wszechobecny chłód, bijący nie tylko z ponurych sal szpitalnych, ale też od personelu. Ma żal, że zamiast wsparcia i zrozumienia, spotkała się ze zwykłą obojętnością i podłym traktowaniem.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (14)