Te blizny na ciele kobiet wizualnie niczym się nie różnią. Prawda o nich bywa jednak zupełnie inna
Ślady pooperacyjne po cesarskim cięciu i po histerektomii wizualnie niczym się nie różnią. Jeśli nie znasz kobiety, nie zgadniesz, jaka historia kryje się za jej blizną. Czy jest nią radość z narodzin dziecka, czy utrata szansy na macierzyństwo. Niby ten sam ślad, a jednak dwa różne doświadczenia kobiecości.
27.02.2021 11:10
Aneta Sztama jest kierownikiem administracyjnym w jednej z białostockich klinik ginekologicznych. Ma za sobą dwa porody i oba odbyły się poprzez cesarskie cięcie. Za pierwszym razem, pomimo usilnych starań, nie mogła urodzić siłami natury. Czasami tak jest, że strach paraliżuje tak mocno, że nie jesteś w stanie ruszyć jakąkolwiek częścią ciała. Ona nie potrafiła współpracować z lekarzem.
W przypadku drugiej ciąży, w trakcie porodu okazało się, że maluch jest okręcony pępowiną. Gdyby nie szybka reakcja lekarzy, to akcja porodowa mogłaby się skończyć tragicznie. Na szczęście udało się tego uniknąć, a po tych wydarzeniach pozostał tylko ślad na ciele w postaci blizny.
- Po pierwszym porodzie i cięciu byłam szczuplejsza i blizna po cesarce wyglądała nawet ładnie, jak uśmiechnięta buzia – wzrusza się Aneta Sztama. - Kiedy synek pytał o bliznę na moim brzuchu, to mówiłam mu, że właśnie tą drogą doktor go wyjął i na pamiątkę zostawił tu uśmiech. Teraz, jak patrzę na tę bliznę, mimo wszystko myślę sobie, że to dobrze, że mogłam urodzić poprzez cesarskie cięcie. Oba porody nie należały do najłatwiejszych, a mimo to moje dzieci urodziły się zdrowe. Nie patrzę więc na tę w sumie podwójną bliznę z negatywnym nastawieniem – zapewnia mieszkanka Białegostoku.
Przeczytaj: Znane aktorki nagłaśniają problem pracy przymusowej. Mówią też o nadużyciach w swoim środowisku
Diagnoza: rak szyjki macicy
Tymczasem kobiecość to dar, który wytycza nam różne ścieżki życiowe. Niektóre z nas zostają mamami i dosyć szybko zapominają o trudach porodu. Inne z kolei, mając za sobą zabieg usunięcia macicy i jajowodów, próbują oswoić się z blizną na łonie. W tym przypadku jest ona złym wspomnieniem po walce z chorobą. Trzeba zmierzyć się z wieloma czarnymi myślami i na nowo zdefiniować swoją kobiecość. Być może też pogodzić z tym, że nie ma już szans na urodzenie dziecka.
Ida Karpińska dowiedziała się o chorobie, gdy miała 36 lat i mnóstwo pomysłów na życie. Diagnoza brzmiała: rak szyjki macicy. Jak sama przyznaje, gdyby nie to, że regularnie wykonywała cytologię, nie udałoby się jej uratować. By wygrać wyścig z chorobą, w ramach leczenia konieczna była histerektomia.
- Pamiętam dobrze moment, kiedy byłam już na stole operacyjnym i zanim zasnęłam pod wpływem narkozy, to miałam jedną prośbę do profesora, który wykonywał zabieg. Poprosiłam go o to, żeby blizna na łonie była mała i umiejscowiona jak najniżej, bo jestem znad morza, uwielbiam się opalać i będę jeszcze chciała nosić bikini – opowiada założycielka Ogólnopolskiej Organizacji Kwiat Kobiecości.
Ida pierwszy raz poczuła ciężar blizny tuż po tym, kiedy wywożono ją z bloku operacyjnego na salę pooperacyjną. To było trudne do opisania uczucie.
- Zupełnie jakby mi ktoś położył na brzuchu olbrzymi, ciężki, jakby betonowy głaz – opisuje Ida. - Potem, kiedy jeszcze w szpitalu wyjęto mi dreny i zdjęto opatrunek, odważyłam się zerknąć na bliznę na brzuchu. Przypominała tę po cesarskim cięciu. Pomyślałam wtedy, że jest taka mała, a tak dużo zmieniła w moim życiu. W dotyku była jakby obca i nienależąca do mojego ciała. Z biegiem czasu, pod wpływem masowania jej i smarowania maścią cebulową przeciwko zrostom, zaczęłam się z nią oswajać – wspomina prezeska fundacji wspierającej kobiety w profilaktyce zdrowia.
Przyznaje, że potrzebowała czasu, żeby pozbyć się skrępowania tym, że ktoś może zobaczyć jej bliznę i domyślić się, jakie doświadczenia ma za sobą. Przecież do operacji podeszła jak do sprawy, którą musi szybko załatwić, a potem szybko wrócić do normalnego życia i zapomnieć o chorobie.
- Praca nad tym może u jednych kobiet trwać pół roku, a u innych 10 lat. To kwestia indywidualna i nie można podać konkretnych ram czasowych. Najważniejsza jest akceptacja sytuacji, w której jesteśmy. Życie i świat się zmieniły, już wszystko jest inne, dlatego trzeba też pokochać się na nowo. Każda ciężka choroba nas zmienia. Szukajmy tych pozytywnych myśli w głowie, które ciągną nas do góry. To bardzo ważne – podpowiada Ida Karpińska.
Jej zdaniem blizna na ciele to jedno, a bolesny ślad w pamięci – to druga sprawa. Po leczeniu poszukiwanie kobiecości odbywa się na nowo.
Praca nad sobą
Również psychoonkolog Milena Dzienisiewicz przyznaje, że z pacjentkami onkologicznymi zdarza się długo pracować nad ponownym nad ponownym zbudowaniem opartej na akceptacji relacji z własnym ciałem. Nie jest to łatwe, ponieważ po zabiegu sporo się dla kobiety zmieniło, a blizny nie można ot tak odkleić i udać, że nic się nie zdarzyło. Ona ciągle jest i wciąż przypomina o doświadczeniu choroby.
- Są panie, które będą długo skupione na tym, że chorowały. Każde spojrzenie w lustro i dostrzeżenie blizny będzie im o tym przypominało i będą cały czas do tego wracały. Dla innych z kolei blizna będzie symbolem tego, że tej choroby i raka już nie ma, że jest już wycięty – wyjaśnia psycholog pracująca z pacjentkami onkologicznymi.
Nie da się ukryć, że ciało jest dla kobiety świątynią, którą pielęgnuje jako element swojej kobiecości. Między innymi z tego też względu dla wielu pacjentek ten pierwszy raz, kiedy mają zobaczyć bliznę po operacji, bywa niezwykle trudnym doświadczeniem. Nie wszystkie potrafią przejść nad tym do porządku dziennego. Akceptacja swojego ciała i pokochanie go na nowo, może być wyzwaniem, któremu nie są w stanie sprostać. Potrzebują więcej czasu, by się z blizną oswoić, zapoznać.
- Nie tylko zresztą zobaczenie po raz pierwszy, ale też pierwsze dotknięcie tego miejsca wzbudza w paniach duże emocje. Zdarzają się pacjentki, które mają ogromny kłopot z tym, żeby to zrobić. Kiedy pytam, czy obserwują tę bliznę, czy się dobrze goi, zaprzeczają. Mówią na przykład, że nie są w stanie się przełamać. Do tego stopnia nie mogą na nią patrzeć, że przebierają się odwrócone od lustra, szczelnie zakrywają, żeby jej nie widzieć – relacjonuje Dzienisiewicz.
Ważne w tej sytuacji jest to, jakie znaczenie kobieta nadała tej bliźnie i sytuacji związanej z chorobą. Co sprawia, że ta blizna jest trudna dla niej do zaakceptowania.
- Dopiero w oparciu o to jesteśmy w stanie zaplanować dalsze kroki i działania terapeutyczne – wyjaśnia psychoonkolog. - Zdarzają się pacjentki, które tak bardzo chcą zapomnieć i szybko wrócić do normalności, że nawet wiele miesięcy po zakończonym leczeniu wracają do nich emocje związane z chorobą. Dopiero wtedy uświadamiają sobie, że same sobie z tym nie poradzą. Z całą pewnością, kiedy tych czarnych myśli jest za dużo, to sygnał, żeby zwrócić się o pomoc do psychoonkologa – dodaje Milena Dzienisiewicz.
Inna sprawa, że żyjemy w czasach, które niestety cechuje brak skrępowania w komentowaniu czyjegoś wyglądu, zachowania czy sytuacji życiowej. Tymczasem jednym pytaniem możemy w sekundę zaprzepaścić czyjąś mozolną pracę nad ponownym budowaniem zdrowej relacji ze swoim ciałem. Każda blizna na łonie kobiety świadczy o mocnym doświadczeniu, o którym może nie chce mówić, a może nie jest jeszcze na to gotowa.
- Pytanie: "skąd masz tę bliznę" jest pytaniem nietaktownym, bo nie wiemy, co za tą blizną stoi. Czy jest ona związana z cesarskim cięciem i radością z posiadania dziecka, czy to blizna po histerektomii. Nie wiemy, jakie emocje może wzbudzić w tej kobiecie to pytanie. Nikt nie ma prawa nawet o to pytać – zauważa Milena Dzienisiewicz, psychoonkolog.