Ten robot jakością sprzątania zawstydziłby nawet byłego kapitana reprezentacji Anglii
W kwestii sprzątania jestem wyjątkowo wymagający, ale też przeświadczony, że nawet najbardziej nowatorski sprzęt nie zrobi tego lepiej ode mnie. To znaczy byłem dopóki w szranki ze mną nie stanął robot Dreame L20 Ultra… To urządzenie pozwoliło mi wygrać przegrany zakład.
Kilka lat temu ośrodek badań ARC Rynek i Opinia zapytał Polaków o ich nastawienie do domowego sprzątania. Okazało się, że zaledwie 24 proc. ankietowanych lubi to robić, a 32 proc. uważa za przykry obowiązek. Co dziesiąty nie ma czasu na sprzątanie, a bałagan w mieszkaniu mu nie przeszkadza.
Do której grupy zaliczam siebie? Lubię sprzątać czy – precyzując, lubię porządek. Żona twierdzi, że w tym względzie moje standardy są niebezpiecznie zawyżone. Gdy jednak obejrzeliśmy serial o legendzie angielskiego futbolu uznała, że przynajmniej jest nas dwóch. Gwiazda Czerwonych Diabłów nie położy się spać dopóki nie umyje kuchennych palników i z uporem poprawia krzesła przy stole.
Robot vs ja. Kto wygra?
W sprzątaniu jestem staroświecki. Co więcej, tak mocno przeświadczony o własnych umiejętnościach, że odrzucam każdą sugestię żony, by kupić urządzenie, które wspomoże nas w codziennych obowiązkach. Nie oznacza to, że zamiatam, a następnie froteruję podłogę na kolanach. Gdy jednak dwa lata temu przeprowadzaliśmy się do nowego mieszkania, chcąc pozbyć się poremontowego brudu, kupiliśmy profesjonalny, przemysłowy odkurzacz. Remont się skończył, mieszkanie gruntownie posprzątaliśmy, a następnie przez kolejnych kilkanaście miesięcy używaliśmy go do codziennych porządków. O tym, że odkurzam wiedzieli co najmniej wszyscy sąsiedzi w pionie.
Ugiąłem się dopiero, gdy w naszym życiu pojawiła się mała dama i uznaliśmy, że nie możemy narażać jej delikatnych zmysłów na huk wydobywający się z tego urządzenia. Żona chciała dać szansę robotowi sprzątającemu, ja obstawałem za bezprzewodowym odkurzaczem pionowym. W końcu jeżdżący krążek nie odkurzy lepiej i dokładniej ode mnie. Wybrany odkurzacz miał nawet funkcję mopowania. Zostawiał jednak ślady, więc przestałem z niej korzystać.
I wtedy pojawiła się możliwość przetestowania urządzania Dreame L20 Ultra. Czytałem pochlebne opinie o jego poprzedniku – modelu L10s Ultra i doszedłem do wniosku, że to doskonały moment, aby raz na zawsze udowodnić, że jeżdżący po mieszkaniu krążek nie posprząta lepiej ode mnie. Żona zaproponowała zakład. Jeśli efekt będzie porównywalny, to przestanie mnie namawiać na zakup robota odkurzającego. Jeśli jednak będzie lepiej, to mam 48 godzin na pójście do sklepu. Przecięte!
Nowy wymiar czystej podłogi
Ciekawi wyniku? Nie będą was trzymał w niepewności do końca tego tekstu: przegrałem z kretesem. Jak jednak mawiają piłkarze, była to zwycięska porażka. Dziś z perspektywy tygodnia użytkowania Dreame L20 Ultra nie potrafię zrozumieć nie tylko tego, jak mogłem być tak uparty i przeświadczony o swoich umiejętnościach w sprzątaniu, ale też jak mogłem marnować tyle czasu. Zakładając, że na odkurzanie 75-metrowego mieszkania codziennie poświęcałem kwadrans, to mamy dwie doby w miesiącu wyjęte z życia. O zmywaniu sprawdzonym w boju mopem nawet nie wspominam.
Dreame L20 Ultra imponuje od pierwszej chwili. To, że mam do czynienia z wyjątkowym urządzeniem przekonałem się w momencie, gdy odebrałem paczkę od kuriera. Duże i ciężkie pudełko zdradzało, że przeciwko mnie został wysłany naprawdę mocarny sprzęt. Stacja dokująca ma prawie 70 cm wysokości, 50 cm szerokości i waży ze 20 kg. I tutaj mała uwaga – trzeba mieć gdzie ją ustawić.
Za gabarytami stacji stoją jednak konkretne funkcje. Odsłaniając pokrywę, mamy dwa duże pojemniki na czystą i brudną wodę oraz trzeci na detergent. Sporych rozmiarów jest też worek na kurz. Wlewamy wodę, uzupełniamy dołączony detergent i możemy zapomnieć o urządzeniu na wiele dni. Producent deklaruje, że Dreame L20 Ultra umożliwia sprzątanie bez użycia rąk nawet przez 3,5 miesiąca (do 75 dni). Robot między cyklami opróżnia zbiornik na kurz i brudną wodę. Co więcej, samodzielnie czyści też nakładki mopujące i uzupełnia baterię.
Obserwowanie, jak uznaje, że pora się "umyć" jest dość zabawne. Po posprzątaniu pokoju córki zanim wyruszył w kierunku salonu zjechał na chwilę do bazy, wyczyścił nakładki, a potem ruszył do dalszej pracy. Mało tego, tzw. system CleanGenius pozwala robotowi rozpoznawać rodzaj i stopień zanieczyszczeń. W kuchni po gotowaniu podłoga była solidnie zachlapana, więc mopował ją kilka razy, aż osiągnął założony efekt. Zaschnięte plamy po rozlanym soku, mleku czy tłuszczu nie stanowią dla robota żadnego wyzwania.
Mapuje, mopuje i odkurza z największą precyzją
Wspominałem coś o smugach, które zostawiał odkurzacz pionowy? I że podobno sam mopowałem lepiej? Myliłem się. Dreame L20 Ultra pokazał, jak to jest umyć podłogę, która autentycznie lśni. Dwa obrotowe mopy robią to z dużą dokładnością. Podobnie wygląda proces odkurzania. Po wizycie robota na dywanie i wykładzinie nie został najmniejszy okruszek.
Ale jak to? Najpierw mopował podłogę, a teraz wjeżdża z brudnymi nakładkami na wykładzinę? Zanim ruszył do sypialni robot podjechał do stacji, zostawił nakładki i zajął się odkurzaniem miękkiego podłoża. To przecież inteligentne urządzenie.
Dreame L20 Ultra może sprzątać w trzech trybach. Pierwszy to automat. Urządzenie samo dobiera parametry do stopnia zabrudzenia w poszczególnych pomieszczeniach. Drugi wariant to Tryb Ostateczny – podłoga ma lśnić, jak nowa. Sprzątanie trwa jednak dwa razy dłużej. I wreszcie trzeci tryb, w którym sami ustawiamy, które pokoje, w jakiej kolejności i w jaki sposób mają być posprzątane (np. tylko odkurzanie bez mopowania).
Robotem wygodnie sterujemy z poziomu aplikacji Dreame Home. Na sparowanie urządzenia ze smartfonem i domową siecią Wi-Fi potrzeba tylko kilku minut. Niewiele dłużej trwa proces mapowania mieszkania. Dreame L20 Ultra nie musi go najpierw objechać, by poznać rozkład pomieszczeń. Robot jedzie, wstępnie sprząta i automatycznie tworzy mapę. Nie podjeżdża do ściany na końcu pokoju, bo już z kilku metrów wie, że ona tam jest.
Sprzęt do zadań specjalnych
Co innego, gdy sprząta. Dreame L20 Ultra zbliża się na odległość 2 mm do listew przypodłogowych, mebli czy innych krawędzi, czyszcząc dokładnie każdy zakamarek w mieszkaniu. Czas pracy na naładowanej baterii wynosi do 260 min.
Wbudowane oświetlenie LED pomaga robotowi zidentyfikować 55 typów obiektów i zaplanować dokładne czyszczenie wokół przedmiotu nawet w ciemnych pomieszczeniach. Nie trzeba martwić się pozostawionymi klapkami czy rozrzuconymi zabawkami.
Robot pracuje cicho. Tutaj moja opinia może być jednak nie do końca miarodajna, po 1,5 roku doświadczeń z przemysłowym odkurzaczem pewnie każde urządzenie wyróżniałoby się w tym względzie. Najlepszą oceną niech zatem będzie fakt, że córka spała w najlepsze, gdy odkurzał pod jej łóżeczkiem. Oczywiście wraz z włączeniem trybu mocniejszego ssania robot staje się głośniejszy. Mopowanie jest za to prawie bezgłośne (silnik wentylatora automatycznie wyłącza się).
Podsumowując, Dreame L20 Ultra to sprzęt do zadań specjalnych. Jeśli dużo gotujemy, mamy dzieci, zwierzaki czy generalnie problem z utrzymywaniem czystości w domu, to będzie dla nas ogromnym wsparciem. Moje standardy – jak wspominałem na wstępie – są w tym zakresie nieco inne, więc tym bardziej doceniam jego walory. Efekt? Podłoga w mieszkaniu lśni, jak nigdy wcześniej. Niestety moje konto uszczupliło się o 5499 zł. Zakład rzecz święta. Z drugiej strony zyskałem mnóstwo bezcennego czasu dla rodziny. Było warto.
Więcej informacji o robocie sprzątającym Dreame L20 Ultra można znaleźć na stronie producenta.