FitnessTerror trenerów. Polacy są szantażowani, by więcej ćwiczyć

Terror trenerów. Polacy są szantażowani, by więcej ćwiczyć

Prawie połowa Polaków w ogóle nie ćwiczy - grzmią badacze po przejrzeniu wyników ankiet. Skąd założenie, że wszyscy muszą chodzić na jakieś treningi i uprawiać sport? Większość z nas ma na co dzień dość wysiłku, by utrzymać sprawność. Choć przeważnie szarga on zdrowie.

Terror trenerów. Polacy są szantażowani, by więcej ćwiczyć
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga

19.09.2018 | aktual.: 19.09.2018 17:18

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Aż 38 proc. Polaków nie podejmuje aktywności fizycznej nawet raz w miesiącu, choćby takiej jak rekreacyjne spacery czy jazda na rowerze do pracy" – alarmują naukowcy. Wynika to z badań, przeprowadzonych na zlecenie firmy Benefit Systems przez Kantar TNS w styczniu 2018 r. na losowej próbie 1,8 tys. osób powyżej 15. roku życia.

„Jeśli weźmiemy pod uwagę kryteria minimalnej aktywności fizycznej zalecanej dla osób dorosłych, to w badaniu rysuje nam się tragiczny obraz aktywności fizycznej polskiego społeczeństwa” – skomentował dla PAP te wyniki dr Janusz Dobosz z Narodowego Centrum Badania Kondycji Fizycznej Akademii Wychowania Fizycznego im. Józefa Piłsudskiego w Warszawie.

Nic dziwnego, że naukowcy alarmują, bo czasem nie ma innej metody przebicia się z ważną wiadomością. Ale jeśli przyjrzeć się całej sprawie, alarmująco brzmi coś innego: terror wiecznego treningu. Jesteśmy zmuszeni, by być "aktywnymi fizycznie". Bez tego jesteśmy liczbą w złym słupku statystyki, po stronie "winien" zamiast po stronie "ma". Jeśli nie pocisz się na siłowni, jesteś wyrzutkiem społecznym, do którego dopłacamy: częściej trafiasz do szpitala, wcześniej lądujesz na cmentarzu.

Naukowcy z Instagrama

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), stojąca na straży naszej dobrej kondycji fizycznej i długowieczności, ma swoje oczekiwania. Według aktualnych wytycznych pozostaniemy w dobrym zdrowiu, jeśli przez 150 minut, czyli dwie i pół godziny w tygodniu, będziemy "umiarkowanie aktywni". Jest też druga zasada: by utrzymać serce w dobrym stanie, należy minimum trzy razy w tygodniu przez minimum 30 minut utrzymywać tętno powyżej 130 uderzeń na minutę, czyli dwukrotnie szybciej niż w stanie spoczynku.

Te dwa oczekiwania nie wychodzą na to samo: o ile by przyspieszyć liczbę uderzeń serca, potrzebujemy faktycznie trochę się wysilić, o tyle "umiarkowana aktywność fizyczna" może oznaczać wchodzenie po schodach, zakupy na bazarku albo spacer z dzieckiem. Tymczasem komentarz dr. Dobosza brzmi: „Na podstawie wyników badania możemy oszacować, że 60 proc. populacji polskiej powyżej 15. roku życia nie podejmuje aktywności fizycznej gwarantującej utrzymanie zdrowia. Polacy ćwiczą zdecydowanie za mało”. I tu jest problem.

Ekspert, podobnie jak my wszyscy, myli dwie rzeczy: codzienną aktywność fizyczną z ćwiczeniami, wszystkimi tymi fitnessami, crossfitem, bieganiem w parku (w specjalnych butach za 500 złotych i koniecznie ze słuchawkami), runmaggedonem. W miastach już wszyscy muszą biegać. Jeśli co rano nie wrzucisz na media społecznościowe zdjęcia w stroju sportowym, w korporacji jesteś skreślony. Ta mniejsza – ale, jak się okazuje – aż czterdziestoprocentowa część społeczeństwa nie podejmująca treningów, wymyśla dowcipy na ten temat. "Czy jeśli co rano biegałeś, ale nie było o tym na instagramie, to czy kalorie zostały spalone?". Powiadają: "Możesz co rano przychodzić do firmy i mówić: 'znowu nie zdążyłem dziś pobiegać', co w zupełności wystarczy jako codzienny trening".

Żartobliwie podsumowują w ten sposób oczywisty fakt: "aktywni fizycznie" miłośnicy sportu uważają się za jakiś lepszy rodzaj człowieka. A ponieważ organizacja tak opiniotwórcza i prestiżowa jak WHO wspiera tę narrację, uważają, że mają podstawy tak twierdzić.

Trening na przystanku

Tymczasem zastanawiające jest, jak bardzo to przełożenie: "nie uprawiasz sportu, więc jesteś gorszego zdrowia i narażasz społeczeństwo na ponoszenie kosztów leczenia cię" jest nieprzystające do rzeczywistości. Najlepszym tego dowodem jest nowa aplikacja w smarftonach z systemem Android, z której korzystam.

Jak wiadomo, nowoczesne telefony za pomocą nawigacji satelitarnej i cyfrowego wykrywacza ruchu potrafią nie tylko śledzić nasz ruch, ale też określić sposób poruszania się. Jeśli mam telefon w kieszeni, on wie, kiedy idę, kiedy biegnę, a kiedy np. jadę na rowerze, i przygotowuje dla mnie odpowiednie statystyki.

Nowa wersja aplikacji Google Fit, w którą wyposażone są popularne telefony, zaczęła mierzyć tę aktywność właśnie w tzw. punktach kardio według standardu zaproponowanego przez WHO. Jedna minuta "umiarkowanej aktywności fizycznej" to jeden punkt kardio. Cel dzienny: 10 punktów, a do tego tygodniowy: 150 punktów, zgodnie z zaleceniami globalnych ekspertów. Zacząłem korzystać z tej usługi. Co się okazało?

Któregoś tygodnia we wtorek już w południe telefon poinformował mnie o wykonaniu celu. Tygodniowego. ("Świetna robota!" – napisał). Uśmiechnąłem się, bo wykonałem tygodniowy cel w ciągu półtora dnia, mimo że... nie wpisałem osobno treningu bokserskiego (podobno jedne z najbardziej energetycznych rodzajów ćwiczeń), podczas którego telefon leżał przecież w szatni i wcale nie wiedział, co ja w tym czasie robię. Wyrobiłem tę normę po prostu trzy razy podbiegając do autobusu i wchodząc do domu po schodach na wysoki parter.

Truchtem do apteki

Czy naprawdę wszyscy musimy trenować? Kupować stroje sportowe, "biegać, skakać, latać, pływać, w tańcu, w ruchu wypoczywać" – jak śpiewali w filmie o Panu Kleksie? Przecież rzeczywistość codziennie zmusza nas do takich ćwiczeń, o których nie śniło się filozofom sportu. Bieg do autobusu, który prawie zawsze przyjeżdża za późno, ale czasem jednak za wcześnie. Przestępowanie z nogi na nogę w kolejce na poczcie. Wspinaczka po schodach z torbami zakupów.

Najciekawsze, że, jak skomentowała cytowana przez PAP psycholog sportu Joanna Kotek: "W gronie osób w ogóle nieaktywnych (38 proc. badanych) największą grupę stanowią ludzie starsi, a także mieszkający w mniejszych miejscowościach, w tym wsiach, o niższym wykształceniu i niższych dochodach. Seniorom, którzy pozostają w domach często nie chce się podejmować aktywności w obawie o pogorszenie zdrowia. Tymczasem to właśnie sport może być ich przepustką do dłuższego i bardziej komfortowego życia, o ile nie istnieją istotne przeciwwskazania".

Szanowna pani psycholog, pozwoli pani, że coś jej wyjaśnię na temat seniorów nie uprawiających sportu. Albo w ogóle nie będę musiał wyjaśniać, proszę tylko zamieszkać w bloku z lat 60. bez windy. Proszę przymocować ciężarki do nóg i rąk, założyć ściągacze ograniczające ruchy – wszystko, co upodabnia nasze możliwości do zakresu ruchu starszych ludzi – a potem iść do apteki wykupić recepty. Proszę spróbować tego wszystkiego, mieszkając "w mniejszej miejscowości, w tym na wsi", jeszcze do tego mając niższe dochody. Brać udział w pracach gospodarskich, a za jedyny środek komunikacji ze światem mieć zdezelowany rower wigry 3.

Myślę, że to doświadczenie może zmienić wyobrażenie o braku aktywności fizycznej. A jeśli komuś tak zależy na "dłuższym i bardziej komfortowym życiu, o ile nie istnieją do tego przeciwwskazania", warto, by w pierwszej kolejności zawalczył o gęstsze przystanki autobusowe, miejskie i gminne systemy transportu dla osób starszych i niepełnosprawnych, windy w blokach, nawet tych do czterech pięter.

Większość Polaków, by wypełnić normy stawiane przez WHO, nie potrzebuje więcej ćwiczyć. Wystarczy, że będzie próbowało żyć normalnie. Skończmy więc, proszę, z terrorem wysyłania wszystkich na siłownię i jogging przez ludzi, którzy prywatny samochód i miejsce parkingowe pod blokiem uważają za podstawowe prawo człowieka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (12)