Toksyczne kosmetyki na legalnym rynku
Setki złotych na kosmetyki, kolejne setki na zabiegi, a wreszcie i na apteczne maści oraz tabletki – schorzenia skórne to plaga naszych czasów.
Setki złotych na kosmetyki, kolejne setki na zabiegi, a wreszcie i na apteczne maści oraz tabletki – schorzenia skórne to plaga naszych czasów. Niestety, jakby na to nie spojrzeć, producenci kosmetyków zdają się iść ręka w rękę z dermatologami – proponowane przez nich preparaty powodują alergie i podrażnienia, które nasilają trądzik i stany zapalne, co z kolei prowadzi nas wprost do gabinetu lekarskiego. Często po raz wtóry.
Spełniają standardy i wymagane normy, ale nie są bezpieczne. Specyfiki dostępne na rynkach europejskim i amerykańskim mocno podważają zaufanie do branży kosmetycznej. Co rusz z różnych stron docierają do nas informacje o nowoczesnych, ale i uczulających preparatach, które zamiast pielęgnować – wywołują reakcje alergiczne.
#TruthBeauty
Wstrząsnąć branżą kosmetyczną – to główny cel autorek bloga Beauty Lies Truth. Po zebraniu środków na Kickstarterze Alexis Krauss i Jessica Assaf zainicjowały głośną kampanię #TruthBeauty, która ujawnia prawdę na temat kosmetycznych produktów. Dziewczyny rezygnują z kontraktów reklamowych, w zamian za to pokazując, co powinnyśmy wiedzieć, a czego raczej nie chcemy słyszeć o kosmetykach, z których korzystamy na co dzień.
Alexis Krauss i Jessica Assaf o przemyśle kosmetycznym piszą bez ogródek. Najwięcej zastrzeżeń mają do branży w USA. Jak podają na swoim blogu, Unia Europejska zakazała 1373 substancji, z kolei działająca w USA organizacja FDA – jedynie 11, z czego ośmiu zakazała, a stosowania trzech ograniczyła. Jednocześnie, jak przekonała się swojego czasu jedna z blogerek, producenci nie zaprzeczają, że niskie dawki toksyn mogą być szkodliwe, ale są też legalne, więc w ich rozumowaniu wykorzystując je w swoich preparatach nie robią nic złego.
Problem jest poważny. O ile jedno czy dwa użycia produktu zawierającego szkodliwe substancje raczej nie zaszkodzą, o tyle korzystając z wielu takich kosmetyków każdego dnia, w naszym organizmie kumulują się m.in. ołów i aluminium. Inicjatorki kampanii #TruthBeauty sprzeciwiają się m.in. preparatom zapobiegającym poceniu się. Powód? Pocąc się, wydalamy z siebie toksyny, dlatego kiedy hamujemy ich usuwanie, ryzykujemy kumulowaniem się ich w organizmie.
Oliwy do ognia dolały wiosną tego roku dwie panie senator z USA Dianne Feinstein i Susan Collins, które zaczęły się domagać większej kontroli FDA nad kosmetykami. Gdyby ich starania osiągnęły efekt, producenci musieliby zgłaszać wszelkie skutki uboczne stosowania ich kosmetyków, zarówno poważne, kończące się śmiercią, oszpeceniem lub hospitalizacją, jak i pozostałe, niezagrażające życiu. To mogłoby skłonić do wycofania z rynku niebezpiecznych kosmetyków.
Brak regulacji utrudnia FDA badania nad pięcioma składnikami uchodzącymi za niebezpieczne. Przedstawicielki amerykańskiego Senatu mają zastrzeżenia do octanu ołowiu, propylparabenu, glikolu metylenowego oraz konserwantów Quaternium-15 i diazolidynylan mocznika, które powodują uwalnianie się formaldehydu. Jakie przełożenie mają ich uwagi na rynek polski?
Zmora alergika Octan ołowiu, częsty składnik farb do włosów i szminek, ku uciesze kobiet w Unii Europejskiej został zakazany. Nie można jednak tego powiedzieć o diazolidynylanie mocznika, konserwancie, którego wykorzystanie ograniczono do dopuszczalnego stężenia w wysokości 0,5 proc. Składnik ten powoduje m.in. kontaktowe zapalenie skóry, dlatego niektóre kobiety reagują na niego alergicznie.* Nie przeszkodziło to jednemu z polskich producentów wykorzystać go w kremie BB, który na szczęście, choć widnieje w internetowych drogeriach i aptekach, obecnie jest niedostępny. Polskie marki, w tym jedna szczycąca się produkcją dermokosmetyków, sięgają również po konserwant *Quaternium-15, który jest silnym alergenem.
Nie inaczej jest z kontrowersyjnym propylparabenem, kolejną substancją konserwującą, wciąż widniejącą w składzie produktów do koloryzacji włosów czy popularnych kremów do rąk. Mimo zapewnień o jego bezpieczeństwie, badania wskazują na to, że jest on silnym alergenem, który na dodatek podnosi ryzyko zachorowania na raka piersi. Glikol metylenowy, składnik produktów do prostowania włosów, uwalnia z kolei rakotwórczy formaldehyd, co ponownie stanowi poważne zagrożenie dla zdrowia.
Formaldehyd, po ołowiu i aluminium najbardziej z kontrowersyjnych składników kosmetyków, do dziś widnieje w odżywkach do paznokci. Te, jak przekonało się o tym wiele Polek, zamiast pomagać nierzadko szkodzą – u posiadaczek nadwrażliwej skóry powodują ból, szczypanie i pieczenie, u tych najbardziej pechowych, które w porę go nie odstawiły, prowadzi nawet do onycholizy. W produktach do utwardzania paznokci stężenie formaldehydu nie może przekraczać 5 proc. W ramach ciekawostki – do 0,1 proc. tego związku chemicznego znajdziemy także w produktach do jamy ustnej.
Jak się okazuje, powinniśmy uważać nie tylko na konserwanty, ale i stabilizatory. Wiele zastrzeżeń budzi m.in. Disodium EDTA, obecny np. w płynach micelarnych. Może podrażniać skórę i błony śluzowe, jeśli więc stosowanie płynu micelarnego kończy się pieczeniem, warto sprawdzić, czy nie zawiera on właśnie tego składnika. Teoretycznie jego niskie stężenie nie powinno nam szkodzić, ale praktycznie wiąże metale ciężkie, dlatego odradza się go kobietom w ciąży oraz matkom karmiącym piersią.
Lista podejrzanych składników wydłużyła się w połowie ubiegłego roku, kiedy FDA wydała raport na temat produktów antytrądzikowych, w tym żeli, płynów i toników, zwierających nadtlenek benzoilu i kwas salicylowy. Jak podała w komunikacie Agencja Żywności i Leków, otrzymała ona od konsumentów liczne zgłoszenia poważnych reakcji alergicznych, w tym obrzeków i trudności z oddychaniem. Winę, jak zauważyła, mogły ponieść niezbadane jeszcze kombinacje składników. To dobry argument za tym, by zgodnie z zaleceniami nowy kosmetyk przed użyciem na całej twarzy przetestować na niewielkim obszarze skóry.
Teoria swoje, praktyka swoje Wprawdzie wprowadzone na europejski rynek spełniają wymogi ustanowione przez znacznie bardziej restrykcyjny w porównaniu do FDA Parlament Europejski, ale przepisy nie biorą pod uwagę faktu, że na co dzień stosuje się wiele kosmetyków naraz i do tego częściej niż raz dziennie. Szkodliwe substancje kumulują się wtedy w naszym organizmie w znacznie większych ilościach niż to bezpieczne. Najlepszym tego przykładem jest odkładające się w mózgu aluminium, które masowo wykorzystuje się w dezodorantach w kulce.
Najpowszechniejszym składnikiem antyperspirantów jest Aluminum Chlorohydrate, czyli chlorowodorek glinu, który przenika przez skórę. Także stojące za kampanią #TruthBeauty Alexis Krauss i Jessica Assaf zauważają, że substancje obecne w preparatach hamujących pocenie się związane są z rozwojem choroby Alzheimera. Według niektórych badań składnik ten podnosi też ryzyko zachorowania na raka piersi. Świadczyć może o tym wzrastająca liczba przypadków nowotworów górnej części piersi.
Niestety, gdyby chcieć wyeliminować toksyczne kosmetyki z codziennego użytku, musielibyśmy właściwie zrezygnować z wielu preparatów hamujących pocenie się, kosmetyków do makijażu i demakijażu czy wreszcie farb do włosów, kremów do rąk i szamponów. Podstawa to obserwować reakcje swojego organizmu. Jeśli jakikolwiek produkt powoduje zaczerwienienie lub wysypkę, należy go odstawić.
Do rewelacji, choćby dla kondycji swojego zdrowia psychicznego, najlepiej podchodzić ostrożnie, ale warto sobie uzmysłowić, że w nadmiarze szkodzi wszystko. Wreszcie – czytajmy składy i nie kupujmy kosmetyków w sklepach internetowych, które nie podają, jakie substancje wykorzystuje wybrany przez nas produkt.