Trzeba uwierzyć w siebie. Rozmowa z Julią Wieniawą
Przejście po czerwonym dywanie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes jest marzeniem niejednej aktorki. Julia Wieniawa spełniła je w tym roku, będąc wysłanniczką L'Oréal Paris. Jak wspomina swój udział w tym wielkim wydarzeniu?
25.05.2018 | aktual.: 25.05.2018 15:12
Michał Leszczyński: Czy jako początkująca aktorka marzyłaś o znalezieniu się na czerwonym dywanie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes?
Julia Wieniawa: Oczywiście. Jest to, obok Oscarów, najbardziej prestiżowy festiwal filmowy na świecie. Co roku gości wielkie osobistości światowego kina. Tak więc był to dla mnie wielki zaszczyt – stanąć na czerwonym dywanie razem z Grażyną Torbicką i moimi idolami z ekranu.
Jaka była twoja pierwsza reakcja, gdy dowiedziałaś się że zostałaś wysłanniczką L'Oréal Paris na to wydarzenie?
Moją pierwszą reakcją było ogromne szczęście, ponieważ L'Oréal Paris spełniło w ten sposób jedno z moich największych marzeń. Dlatego naprawdę bardzo się ucieszyłam i mam nadzieje, że nie był to mój ostatni wyjazd na festiwal.
Czy podczas pobytu w Cannes miałaś okazję spotkania aktorki, która stanowiła dla ciebie wzór na początku aktorskiej kariery?
Miałam możliwość spotkania wielu idolek, które oglądałam na ekranie od dziecka. Spotkałam na przykład Julianne Moore w ramach programu Worth It Show, podczas którego gwiazdy opowiadały o swoich aktorskich początkach, poglądach oraz emocjach związanych ze światem kina. Było to ogromne przeżycie, ponieważ Julianne jest dla mnie kinowym autorytetem. Zresztą miałam okazję, jako jedna z 15 osób obecnych na widowni programu, siedzieć dosłownie metr od niej i słuchać z bliska bardzo ważnych rzeczy, które miała do powiedzenia.
Poza tym, przebywając w hotelu Martinez, miałam okazję do wielu spotkań. Mijałam się na przykład w windzie z Penélope Cruz, Amber Heard natomiast zaczepiła mnie, by pochwalić moją suknię i zapytać o jej projektanta. Było podczas festiwalu kilka naprawdę magicznych momentów, których nigdy nie zapomnę.
Podczas uroczystej premiery filmu "Sorry Angel" w Cannes towarzyszyła ci Grażyna Torbicka (ambasadorka L'Oréal Paris), która jest stałą bywalczynią festiwali filmowych. Jak wygląda współpraca z tak doświadczoną dziennikarką i prezenterką?
Na pewno można nazwać ją żywą legendą! Na początku obawiałam się, że Grażyna Torbicka będzie trochę zdystansowana, na szczęście to bardzo ciepła i miła osoba. Przyjęła mnie i Jessicę (blogerka modowa Jessica Mercedes Kirschner również była wysłanniczką L'Oréal Paris na festiwal – przyp. red.) pod swoje skrzydła, opowiedziała nam również wiele o festiwalu i przygotowała do niego.
Cieszę się również, że mogłyśmy na gorąco porozmawiać o filmie, na którego premierze byłyśmy obecne. "Sorry Angel" opowiadał o związku homoseksualnym we Francji lat 80. Temat bardzo ciekawy, jednak przedstawiony w sposób niezwykle brutalny, ostry i bez ogródek. Gra aktorska w "Sorry Angel" była na najwyższym poziomie i tutaj chylę czoła. Równie świetnie wypadły zdjęcia oraz scenografia, które doskonale oddały klimat lat 80. Sama historia jednak nie wciągnęła mnie. Nie byłam filmem zachwycona i pani Grażyna zgodziła się z moją opinią.
Jednym z faworytów wyścigu po Złotą Palmę jest polski film "Zimna wojna" w reżyserii Pawła Pawlikowskiego. Jaki był odbiór filmu w Cannes? Czy jest szansa, że filmy znad Wisły będą częściej obecne w gronie produkcji nominowanych do tak prestiżowej nagrody?
Jak najbardziej! Nawet Cate Blanchett oraz Julianne Moore zaszczyciły swoją obecnością projekcję "Zimnej wojny". Sama niestety nie miałam takiej fizycznej możliwości, ale jestem bardzo dumna z odbioru filmu i trzymam kciuki, żebyśmy wrócili z festiwalu ze Złota Palmą (nasza rozmowa odbyła się 18 maja i nie wiedzieliśmy jeszcze, że Paweł Pawlikowski zdobędzie w Cannes nagrodę dla najlepszego reżysera – przyp. red.).
To pierwsza polska produkcja startująca w konkursie głównym festiwalu od 16 lat. Jest to więc zarówno ogromne wyróżnienie, jak i przetarcie szlaków dla kolejnych polskich produkcji. Będą one już oceniane, miejmy nadzieje, z innej perspektywy. Jeśli bowiem widzowie za granicą mają do czynienia z reżyserem, który zdobył Oscara, patrzą inaczej na kino, które on reprezentuje. Julianne Moore ze łzami w oczach gratulowała Joannie Kulig roli, po projekcji natomiast miała miejsce wśród widzów 10-minutowa owacja na stojąco. Myślę, że to mówi samo za siebie.
Na czerwonym dywanie Cannes pojawiłaś w pięknej sukni projektu Violi Piekut oraz makijażu przygotowanym przez zespół Val Garland, globalnej make-up artist L'Oréal Paris. Czy taki występ w błysku fleszy jest bardziej stresujący niż rola na deskach teatru?
Nie ukrywam, że pozowanie przed obiektywem jest dla mnie chlebem powszednim w Polsce, dlatego nie miałam z tym nigdy problemów. Ale rzeczywiście fakt, że jest to najbardziej znany i najdłuższy (ponoć) czerwony dywan w Europie, a także fakt, jakie osobistości po nim chodzą, wiązał się z ogromnym stresem. Mój pobyt na nim trwał zaledwie 30 sekund, ale mi wydawały się one wiecznością, tylu emocji tam doświadczałam. Łatwo mogłam sobie wyobrazić, że na przykład ominę naszego fotografa, albo suknia ulegnie uszkodzeniu – a powtórzyć przejścia przez czerwony dywan już przecież nie można! Dlatego trzeba iść bardzo wolno i spokojnie, żeby jak najlepiej wykorzystać swoje 30 sekund w Cannes.
Wspomniałaś o programie Worth It Show, w którym znane aktorki opowiadały o swoich karierach i przeżyciach. Jakie przesłanie do młodych aktorek najbardziej zapadło ci w pamięć?
To, że trzeba wierzyć w siebie i swoją kobiecość. Mówiły one bowiem nie tylko o sobie, jako aktorkach, ale także jako kobietach. Ważne, żeby nie dać się nigdy nikomu stłamsić i być zawsze kobietą pewną siebie i niezależną. Wtedy podbijemy świat!
Partnerem artykułu jest L'Oréal Paris