"Trzeba zmieniać facetów"
"Moim gościem jest dzisiaj Hanna, kwintesencja wrażliwości, dobroci, czułości i serdeczności. Ale… Nie dajcie się zwieść. Nie jest to Hanka Mostowiak, bo nie ma już jej wśród nas. Hanna, która siedzi przede mną ma – w przeciwieństwie do Hanki Mostowiak – rozwodziła się kilka razy, uwodzenie ma w małym palcu, a o facetach wie wszystko". Z Hanną Bakułą rozmawia Agata Młynarska.
Moim gościem jest dzisiaj Hanna, kwintesencja wrażliwości, dobroci, czułości i serdeczności. Ale… Nie dajcie się zwieść. Nie jest to Hanka Mostowiak, bo nie ma już jej wśród nas. Hanna, która siedzi przede mną ma – w przeciwieństwie do Hanki Mostowiak – rozwodziła się kilka razy, uwodzenie ma w małym palcu, a o facetach wie wszystko. Uwielbiam ją za poczucie humoru i inteligencję, którymi Bóg obdarza jedynie wybranych.
Agata Młynarska: Czy zastanawiałaś się kiedyś, Haniu, nad swoim podobieństwem z bohaterką serialu „M jak miłość”? Wiem, że musicie mieć coś wspólnego.
Hanna Bakuła: Mamy, oczywiście… Tym bardziej, że – przysięgam na moją matkę – nigdy nie widziałam żadnego odcinka tego serialu. Myślę, że to właśnie jest moja inspiracja. Jestem osobą, która nigdy nie widziała całego odcinka żadnego serialu. Nie wynika to z jakiegoś obrzydzenia programowego, ale z tego, że strasznie mnie to nudzi. Aktorzy są źle oświetleni i tak strasznie źle grają wszyscy w tych serialach – nawet najlepszy aktor staje się łachem w serialu.
A.M.: Rozmawiamy o nowych otwarciach w życiu. Ile razy zaczynałaś od nowa?
H.B.: Życie? Ciągle zaczynam je od nowa. Właściwie każdego dnia, kiedy budzę się rano. I nawet jeśli mam jakiś dobry plan, to zawsze jestem skłonna go zmienić – na lepszy albo gorszy. Jestem hazardzistką, graczem zawodowym. Tak gram też w swoim życiu. Budzę się rano i zawsze szpetnie przeklinam. Człowiek inteligentny nie może budzić się z innym słowem na ustach. Ale jeśli jesteś szczęśliwa, zakochana, to po przebudzeniu wypowiadasz inne słowo. Tylko miłość zmienia to brzydkie słowo na inne.
A.M.: Nie można cieszyć się życiem, kiedy nie ma miłości?
H.B.: Nie można. Przecież życie bez miłości to jest jakaś rozdeptana wydmuszka, pęknięta bombka choinkowa…
A.M.: Czterokrotnie się rozwodziłaś.
H.B.: Co ty mi tu opowiadasz…
A.M.: To chyba ma jakiś związek z miłością.
H.B.: Każdy związek ma związek z miłością. W pewnej chwili przychodzi jednak taki moment, kiedy ludzie przestają się kochać. I wtedy odchodzę z tego związku, ale są też ludzie, którzy usiłują sobie wmówić, że wszystko nadal jest w porządku i z tego powodu są nieszczęśliwi latami. Sama byłam ostatnio w takim związku, o kilka lat za długo; właściwie dlatego, że nie chciało mi się szamotać. Myślałam: „Może umrę, zachoruję i nie będę już musiała odpędzać tego gada”.
A.M.: Jak to się dzieje, że na początku ten gad wydaje nam się niczym książę, a potem jego gadzia natura wychodzi na jaw?
H.B.: Ty też miałaś niezłe przygody, więc trafił swój na swego.
A.M.: Pytam po to, żeby ustrzec tych, których jeszcze można ocalić przed błędnymi wyborami.
H.B.: Nie ma o tym mowy. Każdy musi „wywalić” się sam. Nikogo nie uratujesz przed takim upadkiem.
A.M.: Ale napisałaś w swojej książce, że gdyby dziewczyny czytały twoje felietony, to wtedy istniałaby szansa na to, by parę łez się nie wylało.
H.B.: Gdyby kobiety przeczytały moją książkę „Samiec alfa, czyli jak wytrzymać z facetem” – mówię o dokładnym przeczytaniu, a nie o jej przejrzeniu – to nie musiałabym też tu siedzieć, bo wszystko by wiedziały. Ta książka to jest właściwie feministyczna biblia, która nas, kobiety, ma ostrzec.
A.M.: Napisałaś instruktaż, z którego bardzo dzielnie korzystam. Z różnym skutkiem.
H.B.: Za późno napisałam go dla ciebie… Ale, chwała Bogu. Bóg się nad tobą zlitował.
A.M.: Po prostu zaczęłam uważniej czytać to, co piszesz. Rzeczywiście – zbawienne słowa. Może ty też za późno skorzystałaś z tej wiedzy?
H.B.: Mało kto korzysta z wiedzy na własny temat… Jestem dorosłą kobietą, wiem bardzo dużo, miałam bardzo wielu mężczyzn, czego się nie wstydzę i z czego nie jestem dumna. To znaczy mam to w nosie, szczerze mówiąc. Wszystko, co było, mam w nosie. Obchodzi mnie tylko to, co jest teraz. Mówisz, że miałam czterech mężów. No i co z tego? Będę jeszcze miała jednego, bo tak postanowiłam jako dziewczynka. Muszę „dociągnąć”. Nie rzucam słów na wiatr.
A.M.: Powiedziałaś kiedyś: „Mężczyzn traktuję jak nieszkodliwych wariatów, z którymi jednak się liczę, bo jestem dobrze wychowana”. Czy uważasz, że jest to tylko sprawa dobrego wychowania?
H.B.: W ogóle nie liczę się z mężczyznami oraz dziećmi i psami. Kłamałam strasznie. Natomiast bardzo liczę się z kobietami.
A.M.: Teraz nie wierzę w to, co mówisz. Liczysz się z dziećmi. Przecież bardzo im pomagasz.
H.B.: Pomagam, ale to nie znaczy, że liczę się z nimi. Spójrz na dziecko, zobacz, jakie jest słodkie dla własnej matki, lecz jakie paskudnie denerwujące dla obcych. To tak, jak z mężczyznami… Moja koleżanka przychodzi z jakimś wąsatym gołodupcem z brzuchem i mówi, że jest w nim zakochana. Tymczasem ja patrzę na niego i myślę, że to jest niemożliwe. A moja koleżanka jęczy ze szczęścia na jego na widok. To samo mają matki w stosunku do dzieci. To nie ma nic wspólnego z realiami.
A.M.: Uważasz, że należy mówić ludziom o tym, że źle widzą tych, którzy są im bliscy?
H.B.: Chciałabym usłyszeć takie rzeczy.
A.M.: A wyobrażasz sobie na przykład to, że twoja mama mówi ci, że dokonujesz złych wyborów w kwestii mężczyzn?
H.B.: Zawsze mi to mówiła.
A.M.: Czy warto jest mówić swoim bliskim, przyjaciółkom o tym, że źle wybierają?
H.B.: Tak. Ale istnieje ogromne ryzyko, że stracimy tę przyjaźń.
A.M.: Przyjaciółka może pomyśleć, że mówimy tak z zazdrości.
H.B.: Ależ skąd! Ja z idiotkami się nie przyjaźnię. Co najwyżej – może pomyśleć, że nie mam racji, bo jestem głupia. A mam rację, ponieważ jestem mądra i dużo wiem. Jeżeli więc powiem komuś: „Uważaj”, to – sama wiesz – powiem to bardzo słusznie.
A.M.: To prawda.
H.B.: Staram się tego nie robić, ale w końcu i tak nie wytrzymuję…
A.M.: Dlaczego ludzie boją się szczerze z sobą rozmawiać?
H.B.: Nie są tego nauczeni. Mnie nauczono rozmawiać w domu. Moja rodzina miała darmową rozrywkę, która polegała na tym, że codziennie przy kolacji musiałam opowiedzieć swój dzień. Wszyscy płakali ze śmiechu. Byłam banalnym grubasem. Swoim inteligentnym rodzicom opowiadałam rzeczy strasznie śmieszne. Ale – na przykład – byłam poprawiana: jeżeli zdanie było bez puenty, to dziadek mówił: „Wiesz co, sądzę, że bardzo słabo to opowiedziałaś”. Potem więc przez cały dzień uczyłam się opowiadać swoje historie. Przykładowo łapałam kijanki do słoika i, już w trakcie tej czynności, zastanawiałam się, w jaki sposób wieczorem opowiem rodzinie tę historię. Zwyczajnie szykowałam się do tych wystąpień.
A.M.: Jaki był dom, w którym się wychowywałaś?
H.B.: Mężczyźni nie mieli w nim znaczenia. Służyli wyłącznie do pracy i zarabiania pieniędzy. Ale matka też pracowała, babcia – nie. Na przykład pamiętam taki wyjazd na wakacje. Babcia mówiła do dziadka: „Jasiu, idź do Orbisu, kup dwa bilety do Zakopanego i zapłać za pensjonat »Szarotka«”. Dziadziuś pytał: „Jedziemy we dwoje?”. Na to babcia: „Nie, ja z Hanią jadę”. Albo panowie sobie siedzą, jedzą jakiś barszcz, a mama mówi: „Babcia z Hanią jadą do Iwonicza w czerwcu, potem ja do nich dojeżdżam, następnie jedziemy do Wisły, stamtąd do Zakopanego, bo jest blisko, a potem wybieramy się do Lipska”. Na to dziadek: „Wolniej. Nie zdążę zapisać”. Nie było żadnych dyskusji. Matka nie pytała ojca: „Czy pojedziesz z nami na wakacje?”.
A.M.: Może te zdarzenia wpłynęły właśnie na relacje z mężczyznami?
H.B.: Myślę, że bardzo. Nie nauczyłam się ważności mężczyzny w domu.
A.M.: Masz jednak poczucie ważności mężczyzny w życiu.
H.B.: Ale do czasu i sporadycznie. Niestety, mówię to szczerze, nie mam żadnych skłonności lesbijskich. To jest moja największa tragedia, ponieważ podobają mi się kobiety, uwielbiam je rysować, rozmawiać z nimi. Gdybym jeszcze potrafiła z nimi sypiać, byłabym najszczęśliwsza na świecie.
A.M.: A co takiego niefajnego mają faceci?
H.B.: Cały czas żartuję, „wypuszczam” cię. Uważam, że istnieją bardzo fajni mężczyźni, wyjątkowi. Są cudowni mężczyźni. Znam dwóch. To byli moi mężczyźni, ale nie są już moi, bo też ich zostawiłam. Wiesz… Najlepszego zostawię. A dlaczego tak zrobię? Myślę, że jeżeli nie umieram z tęsknoty wtedy, jeśli nie widzę się z kimś przez trzy godziny, to powinnam rozstać się z takim mężczyzną. Ludzie w ogóle nie mają tej opcji. Natomiast ja, jeżeli nie jestem zakochana, odchodzę.
A.M.: A co zrobić, żeby być zakochanym permanentnie?
H.B.: Trzeba zmieniać facetów.
A.M.: Nie wpadłam na to…
H.B.: Pierwsze, czego powinnyśmy się nauczyć, to artykułować swoje potrzeby wprost, ponieważ nie ma mężczyzny wystarczająco wrażliwego, inteligentnego i bystrego, który by zrozumiał nasze stwierdzenie „Uważam, że nie jest dobrze”. Trzeba mu powiedzieć tak: „Wracasz późno, bydlaku, pijany. Nie opuszczasz deski i jest bardzo kiepsko”. Trzeba też dodać: „Deskę masz opuszczać, wracać wcześniej i mniej pić”. Jeżeli tego nie dodamy, to facet stwierdzi tylko, że jesteśmy bystre i na tym skończy. Dalej będzie późno wracał pijany.
A.M.: I nie opuszczał deski…
H.B.: Jeżeli natomiast powiesz: „Kochany, chciałabym, żebyś całował mnie na dzień dobry. Powtórz”, to on powtórzy i będzie całował na dzień dobry.
A.M.: Czyli cały czas wracamy do punktu wyjścia: porozumienie, rozmowa.
H.B.: Mężczyźni nie są, niestety, nauczeni rozmowy. To jest taki sienkiewiczowski produkt, który nie umie rozmawiać: on tylko macha szabelką, siedem głów by ściął za jednym razem, wziąłby jeńców, języki im poobcinał – taki facet jest fantastyczny. I, oczywiście, cały czas by tylko prokreował. Przecież te wszystkie moje znajome dziadygi, tacy faceci po sześćdziesiątce, mają fioła na punkcie prokreacji. Oni myślą, że każdy ich wzwód jest ostatni. Panika – czwartek stoi. Ale czy będzie stał w piątek? Wobec tego ten czwartek stara się chłop maksymalnie wykorzystać.
A.M.: A co się może zdarzyć w sobotę lub w niedzielę?
H.B.: Oni muszą sobie prokreować póki czas. Ten Łapicki namieszał im jeszcze w tych biednych siwych łbach. Twierdzą teraz: „Moja narzeczona się jeszcze nie urodziła”. Są zachwyceni tym faktem. Wsiedli na rowery, mają takie diety, że nie dożyją następnych trzech lat.
A.M.: Nie dożyją następnego wzwodu…
H.B.: Mówią do mnie tak: „No zobacz, jak na niego poleciała!”. Odpowiadam: „Ale pamiętaj, że ty nie jesteś Łapicki”.
A.M.: Jak to się dzieje, że jednak kobiety dowartościowują się poprzez obecność mężczyzny u swojego boku?
H.B.: Zależy gdzie. U nas, w Łomży – tak. Ale na świecie tak się nie dzieje. W społeczeństwach nowoczesnych w ogóle nie ma tej opcji. Na przykład w Finlandii mężczyźni dowartościowują się tym, że mają kobiety. To kobiety spotykają się, wychodzą, idą na wódkę, wyjeżdżają razem, a faceci siedzą z dziećmi w domach. Przysięgam, że tak jest. My natomiast żyjemy w jakiejś pipidówie i wydaje nam się, że to jest cały świat. W Nowym Jorku mogę przyjść zupełnie sama na przyjęcie i nikt mnie nie zapyta: „A który to jest twój mąż”. Oczywiście, że kobieta, która jest zakochana, rozkwita, ale mężczyzna, który jest zakochany, też rozkwita. Tylko jeszcze głupiej wygląda.
A.M.: Co, twoim zdaniem, oprócz zakochania, jest potrzebne kobiecie do szczęścia?
H.B.: Myślę, że zdrowie najbliższych jej osób. Jeżeli kobieta kocha, jest kochana i zdrowa, a przy tym ma zdrowych bliskich, to wtedy niczego nie potrzebuje.
A.M.: Tego samego potrzebuje mężczyzna?
H.B.: Myślę, że mężczyzna potrzebuje prokreować, niestety. Jednej rzeczy tylko potrzebuje.
A.M.: W strasznym świetle stawiasz mężczyzn. Może jednak tak nie jest.
H.B.: Ja się nie mylę. Tylko prokreacja. Nawet jeśli mężczyzna chce pieniędzy, to tylko po to, żeby prokreować lepsze samice.
A.M.: Powiedz, czego nie można wybaczyć kobiecie. Czego ty byś nie wybaczyła?
H.B.: Służalczości. Kobiety mają do niej wielką tendencję. Kobiety podlizują się własnym dzieciom, matkom, facetom. Moje koleżanki ze swoimi dziećmi to są Rumunki wystające na rogach z trzęsącą się ręką – błagają, żeby to dziecko raczyło zjeść obiad, który ugotowały. U mnie takie dziecko żyłoby bardzo krótko, jak Urszulka Kochanowska. Patrzę, jak one komplementują te wstrętne dziubasy, wściekłe, które ich nienawidzą.
A.M.: A czego nie wybaczyłabyś facetom?
H.B.: Grubiaństwa, przemocy. Gdy mocniejszy bije słabszego – to jest dla mnie najstraszniejsze.
A.M.: Jak sobie radzisz z upływem czasu? Czy czasami przemijanie dopada cię w sposób dojmujący?
H.B.: Od dwudziestu lat jestem wegetarianką, jestem zdrowa jak rydz, mam wzrok jak sokół, słyszę doskonale, mam piękne zęby, jeżdżę na rowerze. Nic mi nie dolega. Nie mogę więc myśleć o starości w kategorii przeciętnego człowieka, który żre byle co, nie przebywa na świeżym powietrzu, nie rusza się, nie czyta. Ja czytam pięć, sześć książek tygodniowo. Czytam, piszę, maluję, bankietuję, mam przyjaciół – głównie – trzydziestoletnich. To oni mnie wybierają, mamy tyle samo energii. Nigdy nie zauważyłam tego, by w stosunku do mnie musieli zwalniać. Nie myślę więc o starości. Myślę o śmierci.
A.M.: A co powiedziałabyś tym kobietom, które są jednak szczęśliwe u boku swoich mężczyzn?
H.B.: Że im zazdroszczę. I że to, co mówię, jest potwornością. Ale mówię to, co myślę. I mówię za siebie. Nikomu nie radzę, żeby nie spał z grubasem łysym. To jest wybór każdej kobiety. I naprawdę bardzo zazdroszczę kobietom, które mają udane związki z mężczyznami. Ja też w takich bywam. U mnie każdy związek jest udany przez dwa lata.
A.M.: Czy fajniej jest się przyjaźnić z mężczyznami czy z kobietami? A może płeć w przyjaźni nie ma żadnego znaczenia?
H.B.: Wolę mężczyzn, bo bardziej mi się podobają. Jest też w przyjaźni męsko-damskiej taki element zalotności.
A.M.: Ale wtedy to chyba nie jest już przyjaźń.
H.B.: Nie, nie. To są takie przyjaźnie, które mogą trwać latami. I to wcale nie musi być konsumowane. Ale moje najbliższe przyjaźnie wiążą mnie z kobietami. Jeżeli kobieta jest inteligentna, to jest inteligentna w taki sposób, że facetowi trudno do niej dorównać. Iza Jaruga-Nowacka, Agnieszka Osiecka czy Beata Tyszkiewicz – to są i były smoki, a nie kobiety. Nie znam facetów równie ciekawych jak one.
A.M.: Czy przede wszystkim malujesz kobiety?
H.B.: Maluję tyle samo facetów, co kobiet.
A.M.: A wolisz malować kobiety czy mężczyzn?
H.B.: Kobiety są mniej próżne. Są dużo mądrzejsze od mężczyzn. Naprawdę. Mężczyzna nie ma czasu zmądrzeć. Jest dzidziusiem do śmierci.
AM.: Życzę Ci zatem, byś spotkała takiego słodkiego bobaska i by wasza miłość trwała dłużej niż dwa lata.