"Vogue Man" debiutuje w Polsce. Sprawdzamy, czy warto kupić ten luksusowy magazyn dla mężczyzn
224 strony, 30 reklam i 16.90 zł. To pierwszy numer męskiego wydania magazynu "Vogue". Luksusowe czasopismo pod wodzą Filipa Niedenthala debiutuje w Polsce 24 października. Sprawdzamy, co znajdziemy w środku.
Klasyczna wersja "Vogue’a" wkroczyła na polski rynek z dużym przytupem. Mało kto spodziewał się wtedy, że luksusowy magazyn skierowany raczej do klientów z wypchanym portfelem, zadebiutuje w tak demokratyczny sposób. Głównie za sprawą okładki z Anją Rubik i Małgosią Belą. Wzbudziła ona tyle emocji, że dyskutowały o niej zarówno klientki warszawskich butików "na bogato", jak i sieciówek oferujących cichobiegi za 50 zł.
"Vogue Man" - cena
Październikowa premiera męskiej edycji "Vogue’a" przeszła raczej bez większego echa. Nie chodzi z pewnością wcale o złe okładki, bo te wciąż są doskonałe. Męski "Vogue" debiutuje w zupełnie innych okolicznościach i nie robi już na nikim większego wrażenia. Dostępność odebrała magazynowi prestiż. Era zaściankowej Polski, kraju bez luksusowego magazynu o modzie, dawno się już skończyła. Fashionistki nie muszą przywozić już "Vogue’a" jako suweniru z każdej podróży, a ich szafki nocne wykonane ze starych numerów, powoli stają się tak passe, jak naturalne futra.
Mimo to klasyczna wersja "Vogue’a" wciąż może pochwalić się wysoką sprzedażą. W czerwcu 2019 roku czasopismo było najchętniej czytanym magazynem luksusowym w Polsce. Warto jednak pamiętać, że konkurencję ma niewielką. Czy męska edycja dotrzyma mu tempa? Czy w Polsce istnieje zapotrzebowanie na kolejny ekskluzywny magazyn, tym razem dla panów? I czy w końcu warto wydać na niego 16,90?
"Vogue Man" - recenzja
Męski "Vogue" debiutuje trzema okładkami. Pozują na nich Jerzy Skolimowski, Jon Kortajarena i Jakub Józef. W środku 30 reklam (to dużo mniej niż w kobiecych edycjach) i 224 strony lektury. Nie tylko o modzie, bo to z pewnością byłoby strzałem w kolano. Polski czytelnik, i nie ma tu co generalizować, bo zarówno damski, jak i męski, wciąż nie interesuje się modą w takim stopniu, aby z wypiekami na twarzy czytać aż tak dużą dawkę modowego tekstu. Konieczne było pojawienie się działu urody i kultury. Na szczęście naczelny Filip Niedenthal postawił sobie wysoko poprzeczkę i nie zapomniał o trudnych i zaangażowanych społecznie tematach.
Jerzy Skolimowski zaprasza czytelników do swojego mazurskiego domu i w rozmowie z Krzysztofem Materną pokazuje, jak złożone może być oblicze artysty. Marcin Różyc w tekście "Niektórzy mają kaloryfery, niektórzy bojlery" przygląda się (po raz pierwszy na tak dużą skalę) męskiemu ruchowi body positive i udowadnia, że nie tylko kobiety walczą z wysokimi oczekiwaniami wobec ich wyglądu. No i hiszpański model Jon Kortajaren, który grzmi, że nasza planeta robi się coraz gorętsza.
W najnowszym numerze "Vogue’a" nie znajdziemy żadnych niespodzianek, zresztą nie o to chyba chodziło naczelnemu. Można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju niezbędnik typowego warszawiaka z klasy średniej. Takiego, który po lekturze pisma będzie mógł swobodnie rozmawiać ze swoimi kolegami na squash’u czy tenisie. O modzie, urodzie, czy ekologii. To również jasny sygnał, do kogo skierowany jest magazyn.
Kilka miesięcy temu byłam na wakacjach na Kaszubach. Po kilku dniach skończyły mi się lektury, więc pojechałam do kiosku na zakupy. Szukałam kobiecego "Vogue'a". Nie przyszło mi do głowy, że mogę go nie znaleźć, ponieważ w warszawskich kioskach dostępny jest zawsze. Nie było go w jednym, drugim, później w trzecim sklepie. Kiedy w końcu zapytałam któregoś ze sprzedawców o magazyn, tylko pokręcił głową. Nie miał pojęcia o czym mówię, ponieważ w tej liczącej 500 osób miejscowości czasopismo nigdy nie było dystrybuowane. Zdaje się, że męską edycję "Vogue’a" czeka podobny, wielkomiejski los.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl