W 10 miesięcy dookoła świata: wywiad z Danutą Gryką
Pomimo ograniczonych środków finansowych i wielu obaw wyruszyła z mężem w podróż dookoła świata. Często spali w namiocie lub na kanapie u obcych ludzi, podróżowali autostopem. W 10 miesięcy zatoczyli pętlę wokół globu, zwiedzając najbardziej egzotyczne zakątki naszej planety.
04.01.2013 | aktual.: 09.09.2013 20:34
Pomimo ograniczonych środków finansowych i wielu obaw wyruszyła z mężem w podróż dookoła świata. Często spali w namiocie lub na kanapie u obcych ludzi, podróżowali autostopem. W 10 miesięcy zatoczyli pętlę wokół globu, zwiedzając najbardziej egzotyczne zakątki naszej planety. Danuta Gryka to niezwykła osoba. Łączy talent pisarski z pasją do podróży. O jej przygodach możemy przeczytać w jej najnowszej książce „Pół świata z plecakiem i mężem”.
WP.PL: Czy trudno było porzucić pracę, stabilizację i wybrać się w podróż dookoła świata? Dlaczego zdecydowali się Państwo wyruszyć na taką wyprawę?
Danuta Gryka: Ta podróż była w pewnym sensie kontynuacją poprzedniej - tej dookoła Azji z 2005/2006 roku ("Książka o pięknej podróży"). To już wtedy wyruszyliśmy z myślą objechania globu dookoła. Wtedy zabrakło nam trochę szczęścia i od powrotu do Polski myśl o zatoczeniu pełnej pętli nie dawała nam spokoju. Myślę, że ten drugi raz było nam łatwiej wyjechać, bo wiedzieliśmy już, czego się spodziewać i że najtrudniejszym momentem jest zamknięcie za sobą drzwi... A praca i stabilizacja? Byłoby super mieć wszystko, ale Życie to często sztuka wyboru. Na tamten moment wybraliśmy Podróż.
Ile mniej więcej kosztuje taka podróż? Czy każdy może sobie na nią pozwolić?
Całkowicie za darmo podróżować się niestety nie da, ale koszty można mocno obniżyć. W czasie naszej wyprawy, a konkretnie na Wyspie Wielkanocnej, spotkaliśmy pewnego Polaka, który też był w trakcie podróży dookoła świata, tylko że zaledwie miesięcznej i z biurem podróży. Kwota, jaką on przeznaczył na swoja wycieczkę, równała się kwocie, jaką my wydaliśmy na 10-miesięcy za nas dwoje...
Wszystko zależy od tego, czy jesteśmy gotowi spać w najtańszych przybytkach, pod namiotem lub korzystać z gościny członków Hospitality Club czy CouchSurfing, mając do dyspozycji czasem zaledwie kawałek podłogi; czy zdecydujemy się jeść w ulicznych jadłodajniach lub zadowalać się chińskimi zupkami; czy wygodne fotele autokarowe zamienimy na twarde siedzenia najtańszych środków lokomocji albo będziemy zależni od życzliwości innych kierowców, stojąc przy drodze z wystawionym kciukiem...
A wracając do Pani pytania o koszt naszej podróży, licząc absolutnie wszystko, wydaliśmy ok. 23 tysiące dolarów (ok. 69 tys. zł – przyp. red.) na 2 osoby. Może to kogoś zainteresuje, nasza poprzednia podróż (zaledwie miesiąc krótsza) kosztowała nas dwa razy mniej! W podróży dookoła świata częściej korzystaliśmy z połączeń lotniczych i niektóre kraje na naszej trasie były znacznie droższe niż tania Azja - np. Turcja, Chile, Argentyna, Australia czy Nowa Zelandia.
Jak wybierali Państwo kraje, które Państwo zwiedzali?
Najpierw wybraliśmy nasze "must see" - kraje i miejsca, które od zawsze były na naszej liście marzeń. Wśród nich była na przykład Turcja z Kapadocją, Jordania z Petrą, Australia z Uluru, Nowa Zelandia z Mordorem, Peru z Machu Picchu, Boliwia z Salarem de Uyuni czy Wietnam z Ha Long. Do tego szkieletu dopasowywaliśmy połączenia przez inne państwa, w ten sposób na przykład na naszej trasie znalazła się Syria.
Który kraj podobał się Pani najbardziej, a który najmniej?
Moim numerem jeden pozostaje Nepal - kraina magicznych Himalajów, a poza tym w ścisłej czołówce plasuje się należąca do Chile Wyspa Wielkanocna, Argentyna, Australia, Nowa Zelandia, Peru, Boliwia... Najmniej chyba zachwyciła nas Syria.
Gdzie spotkali Państwo najmilszych ludzi?
Hmmm... W trakcie całej podróży spotykaliśmy niesamowitych ludzi, czy to kierowców - naszych wybawicieli, czy goszczących nas hostów, czy wreszcie osoby zupełnie przypadkowe, których uśmiech czy proste gesty znaczyły dla nas bardzo wiele. Jeśli miałabym wybrać "kraj najmilszych ludzi" spośród tych odwiedzonych w trakcie ostatniej podróży, to będzie to Australia. Nie wiem, może to kwestia duuużej dawki słońca, a może dobrobytu..., ale mieszkańcy kraju kangurów mają uśmiech i luz wypisane na twarzach - "No worries, mate!".
Gdyby mogła Pani zmienić miejsce zamieszkania i osiąść w dowolnym kraju, który Pani zwiedzała, który by Pani wybrała?
Nowa Zelandia! Kraj, w którym wszystko działa tak jak powinno, natura bujna i nieskażona, klimat w sam raz, spokojne życie i żadnych niebezpiecznych zwierząt! Jedyny mankament to położenie: stamtąd wszędzie jest daleko...
Opisywała Pani trekking w Himalajach. Czy taka wyprawa wymaga odpowiedniego przygotowania kondycyjnego? A może każdy zdrowy i sprawny człowiek może przeżyć taką przygodę?
Jeśli ktoś chodzi po polskich górach, to w Himalajach sobie też poradzi... Niektóre szlaki w Tatrach uważam za trudniejsze kondycyjnie niż te na trasie trekkingu w Himalajach. Problemy mogą być jedynie z aklimatyzacją - ale to sprawa bardzo indywidualna - ktoś może się źle poczuć już na 2500m n.p.m., a ktoś inny na 3500 albo wyżej. Dochodzi też kwestia noszenia bagażu, można poradzić sobie samemu, ale jeśli ktoś nie czuje się na siłach, może równie dobrze wynająć tragarza.
Zwiedzając Azję, w jakich warunkach Państwo nocowali? Czy były problemy np. z klimatyzacją, z insektami?
Do tropikalnego klimatu Azji Południowo-Wschodniej trzeba przywyknąć. Po paru dniach człowiek przyzwyczaja się do tego, że jest ciągle spocony, a ruchy ma spowolnione... W ramach oszczędności nigdy nie spaliśmy w pokojach z klimatyzacją, a zadowalaliśmy się wiatrakiem. Jeśli śpi się pod nim, zwykle to wystarcza, by móc spokojnie zasnąć. Nie polecam na takie warunki namiotu - z łatwością można się zamienić w zupę...
Co do insektów - ochrona przed komarami to jedna z najważniejszych kwestii podczas podróży do krajów zagrożonych malarią. Szczelne moskitiery czy siatki w oknach to podstawa. Na to byliśmy przygotowani. Zaskoczyły nas za to inne insekty i to w naszym ulubionym Nepalu... Spotkanie z karaluchami w naszym hotelu nie należało do najmilszych przygód... Te ostatnie zresztą lubią pojawiać się też w Azji Południowo-Wschodniej, szczególnie w okolicach tanich, ulicznych jadłodajni. Lepiej wtedy zbyt intensywnie nie wpatrywać się w kraty ściekowe, bo może nam nieco odjąć apetyt...
Wydaje się, że bardzo miło wspomina Pani szczególnie Australię. Co jest tam wyjątkowego, a co może przeszkadzać podróżnikowi?
Cała Australia jest absolutnie wyjątkowa... Ekscytująca jest niespotykana u nas flora i fauna, na czele ze sztandarowymi kangurami czy misiami koala, powalające księżycowe krajobrazy, ciągnące się kilometrami proste jak strzała drogi outbacku, wiodące przez czerwoną pustynię porośniętą gdzieniegdzie zielonymi krzewami, magiczna Uluru, fascynująca kultura Aborygenów, niesamowite pociągi drogowe, opalowe miasteczko Coober Pedy, powalająca na kolana linia brzegowa z bajecznymi plażami... A tyle jeszcze zostało nieodkrytych przez nas miejsc... choćby Wielka Rafa Koralowa...
W Australii, szczególnie tamtejszym latem, na pewno mogą doskwierać 40-50 stopniowe upały i prażące bezlitośnie słońce, szczególnie, kiedy stoimy na drodze i usiłujemy złapać stopa...
Poza tym na czerwonym kontynencie trzeba mieć się cały czas na baczności - największa liczba jadowitych zwierząt mieszka właśnie tutaj! Węże, pająki, skorpiony... Zaglądanie do butów czy baczna obserwacja miejsc, po których stąpamy lub na których siadamy to konieczność! A w wodzie możemy spotkać rekiny, osy morskie, krokodyle... Nie można jednak popadać w paranoję, tylko po prostu przestrzegać pewnych zasad bezpieczeństwa.
Trzeba też być przygotowanym na to, że to bardzo drogi kraj. Dlatego ratowaliśmy się autostopem, spaniem u ludzi i dorywczą pracą.
Czy w czasie wyprawy zdarzyły się niebezpieczne lub nieprzyjemne sytuacje? Kiedy Pani najbardziej się bała?
Zdarzały się, na szczęście nieczęsto...
Niepewnie czuliśmy się, zbaczając z najbardziej uczęszczanych szlaków w Ameryce Południowej - choćby w chilijskim Valparaiso, gdzie sprzedawcy w małych sklepikach podają klientowi towar przez kraty, a co parę kroków ktoś nas przestrzegał przed złymi ludźmi.
Niefajnie było utknąć na lotnisku w Bangkoku, gdzie okazało się, że nie możemy dostać visy on arrival, nie posiadając biletów wyjazdowych z kraju...
W środku trekkingu do Sanktuarium Annapurny rozpadły mi się jedyne buty, a Tomek spuchł od infekcji zęba...
Niezłego strachu najedliśmy się wpadając w poślizg na oblodzonej drodze w Patagonii... Myślę, że wtedy właśnie najbardziej się bałam - pamiętam dokładnie te parę sekund paraliżującego strachu, kiedy to nasze autko tańczyło na ślizgawce, droga bez pobocza i jakiejkolwiek barierki, a w dole przepaść...
Czy nie obawiała się Pani podróży autostopem? A może ma Pani jakieś porady dla początkujących autostopowiczów?
Stopem jeździmy już od wielu lat. Zawsze jest jakaś obawa, niepewność, te uczucia są wpisane w tego typu przygodę, ale stanowczo nie są to odczucia dominujące! Z Tomkiem czuję się bezpiecznie, niechętnie jeżdżę w ten sposób sama (zdarzało mi się łapać stopa samej tylko na krótkich odcinkach), w daleką podróż autostopem nie pojechałabym też w parze damsko-damskiej.
Teraz parę rad: z zasady nie radzimy łapać stopa nocą; należy bardzo starannie dobrać miejsce, gdzie będziemy stać (właściwa droga wylotowa, szerokie pobocze, wyjazd ze stacji benzynowej), koniecznie miejmy ze sobą dokładną mapę(!), odpowiedni zapas wody, coś do jedzenia, ochronę przed deszczem i chłodem, i najlepiej namiot - na wypadek awaryjnego noclegu w szczerym polu; warto mieć też duże kolorowe kartki, na których wypiszemy miejsca docelowe; schludny wygląd i uśmiech od ucha do ucha są niezbędne. Poza tym pamiętajmy o zasadzie ograniczonego zaufania - jeśli mamy jakiekolwiek wątpliwości co do zamiarów kierowcy - nie wsiadajmy!
PRĘDZEJ CZY PÓŹNIEJ COŚ SIĘ ZATRZYMA - to podstawowe prawo autostopowicza. Powtarzajmy sobie tę złotą myśl w trudnych chwilach. Nie traćmy optymizmu, bo... prędzej czy później coś się zatrzyma! A gdy już złapiemy autostopowego bakcyla, będziemy spotykać niesamowitych ludzi, poznamy kraje od podszewki i przeżyjemy niepowtarzalny dreszczyk emocji, wsiadając do kolejnego auta! No i to wszystko za jeden uśmiech!
W czasie wyprawy praktycznie cały czas spędzała Pani z mężem. Jakie były tego konsekwencje? Czy pojawiały się konflikty?
Niejeden raz... Najczęściej kiedy ja chciałam coś nadprogramowo zobaczyć, a Tomek lepiej zjeść lub wyspać się w wygodniejszym łóżku. Jedno i drugie wiązało się z dodatkowymi wydatkami, a przy mocno ograniczonym budżecie trzeba było liczyć się z każdym wydanym dolarem. I konflikt gotowy.
Taka podróż to setki codziennie podejmowanych wyborów, tak jak w życiu, tylko ze zwielokrotnioną częstotliwością: Gdzie będziemy spać? Gdzie i co zjemy? Dokąd i jak pojedziemy? Z czego zrezygnujemy, bo już pieniędzy nie wystarczy? Czy zdążymy zrobić to i to? Czy stać nas na to czy na to? Czy coś zaryzykujemy? Czy warto gdzieś jechać, bo zapowiadają ulewne deszcze? Czy coś kupujemy, czy może damy radę z tym, co mamy? Itd., itp. Nawet najlepsze pary mogą się w tym wszystkim pogubić... To już nie jest tylko: Cześć kochanie, idę do pracy! Czasem trzeba było iść na kompromis, czasem podzielić się choćby na parę godzin. Byle do przodu! A potem przychodziły takie chwile, że ważne było tylko tu i teraz, było cudownie i marzenia się spełniały!
Czy taka podróż cementuje związek?
Z pewnością! To co przeżyliśmy razem, łączy nas mocną nicią. Często mamy te same skojarzenia w tych samych momentach, przywołujemy te same obrazy i sytuacje. Pomimo konfliktów i różnicy zdań, nie zamieniłabym tej podróży na samotne wędrowanie i bardzo się cieszę, że mamy z Tomkiem wspólną pasję i podobne marzenia!
Wydaje się, że napisanie książki "Pół świata z plecakiem i mężem" było logicznym następstwem takiej podróży. Jak pisało się tę książkę? Kiedy możemy spodziewać się drugiej części?
W trakcie podróży na bieżąco prowadziłam pamiętnik. Zamysł napisania drugiej książki był w mojej głowie od początku drogi, choć to Podróż sama w sobie była najważniejsza. Zapiski na pewno bardzo pomogły mi w późniejszym pisaniu. Przez pierwsze pół roku po powrocie z podróży nie miałam pracy, za to dużo wolnego czasu - miałam więc idealne warunki do spokojnego pisania. Jak to zwykle bywa, czasem po prostu nie było weny i trzeba było na parę dni odpuścić, żeby potem znowu usiąść do tematu ze świeżym umysłem. I jakoś się udało.
Kiedy ukaże się druga część, zależy od mojego Wydawcy - mam nadzieję, że wkrótce!
Co Pani robi teraz, po powrocie z podróży? Czy trudno było wrócić do "szarej rzeczywistości"? A może wcale nie jest taka "szara"?
Powroty do polskiej, szarej rzeczywistości są dla nas zwykle ciężkim doświadczeniem. Podobnie było i tym razem. Czułam się trochę jak z innego świata, jakbym dostała obuchem w łeb, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Po półtora roku ciągłego bycia na minusie, postanowiliśmy wyemigrować. Tym razem jest to przepiękna, choć kapryśna pogodowo wyspa Arran w Szkocji.
Jakie mają Państwo plany na przyszłość? Czy już planują Państwo kolejne podróże?
Jak długo zostaniemy na Arranie, czas pokaże. Może kiedyś osiądziemy w Nowej Zelandii?... Czy planujemy kolejne podróże? My nie przestajemy planować! W marcu chcemy odwiedzić Meksyk, a może i Kubę.
Czeka na nas przecież reszta świata...
(sr/pho), kobieta.wp.pl