Wielka sztuka, wielkie pieniądze i wielkie nazwiska na Art Basel
01.07.2016 13:08, aktual.: 26.07.2016 12:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Co roku w połowie czerwca życie w spokojnej i dostatniej Bazylei zaczyna tętnić zupełnie innym rytmem. Pierwsi pojawiają się właściciele galerii i artyści. Przez kilka dni w położonych w centrum halach targowych montują tysiące dzieł sztuki: obrazy, rzeźby, instalacje wideo i scenografie performance’ów. Kiedy już wszystko jest gotowe, nad miastem zaczynają krążyć samoloty z najbogatszymi kolekcjonerami, najbardziej wpływowymi kuratorami i krytykami, hollywoodzkimi gwiazdami, czyli wszystkimi, którzy liczą się w świecie sztuki. W końcu przychodzi wyczekiwany moment i ruszają targi sztuki Art Basel.
Zainaugurowana w 1970 roku przez grupę szwajcarskich właścicieli galerii impreza bardzo szybko okazała się najważniejszym wydarzeniem rynku sztuki współczesnej. Z każdym rokiem większa, z bogatszym programem towarzyszącym, jest punktem kulminacyjnym całego kalendarza targowego. Bardzo ostra selekcja uczestników (z tysięcy nadesłanych aplikacji wybieranych jest mniej niż 300) sprawia, że na Art Basel pokazywane są wyłącznie najbardziej wartościowe (niekoniecznie rynkowo) prace artystów współczesnych. Każda z prezentacji pomyślana jest jak wystawa, na Art Basel nie ma nowy o przeładowanych dziełami „sklepikach”. W ogromnych gąszczu prac szanse na bycie dostrzeżonym ma ten, kto zaproponuje widzom coś naprawdę specjalnego. W tym roku z pewnością udało się to londyńskiej galerii Luxembourg&Dayan, na której stoisku… nie było nic do kupienia. Cała prezentacja składała się z występu skrzypka i baletnicy tańczącej do utworu „Pucinella” Igora Stravinskiego na tle obrazu greckiego malarza Jannisa Kounellisa. Podobnie efemeryczna była praca Davida Baluli, performance wykonywany przez grupę mimów gestami oddającymi kształty słynnych modernistycznych rzeźb.
Kto jednak w sztuce współczesnej potrzebuje „mięsa”, na pewno się nie zawiódł. Jak co roku na Art Basel sprzedawane były obrazy największych mistrzów XX wieku. Klienci w naprawdę grubym portfelem wybierać mogli spośród kilku prac Pabla Picassa, Andy’ego Warhola czy Marka Rothko. W Bazylei dzieła o prawdziwie muzealnym statusie zmieniają właściciela jak każdy inny towar. Dysponując odpowiednio dużymi środkami w czasie jednego dnia i z pomocą wyspecjalizowanych doradców, można tu zbudować naprawdę wspaniałą kolekcję. Trzeba jednak wiedzieć, że rynek sztuki rządzi się swoimi prawami. Miliony na koncie nie wystarczą, by móc sobie pozwolić na zakup arcydzieł. Właściciele galerii bowiem bardzo dokładnie sprawdzają, w czyje ręce idą najważniejsze z oferowanych przez nich obrazów i rzeźb. Anegdotą powtarzaną w polskim światku sztuki jest historia pewnego warszawskiego kolekcjonera, który żalił się, że żadna z reprezentujących Wilhelma Sasnala galerii nie chce sprzedać mu jego obrazu. Rynek sztuki to potencjalnie wielkie pole spekulacji, nie można więc dopuścić do sytuacji, w której nabywca pracy kupi ją, licząc na szybki zysk. A jeśli czeka kolejka chętnych, marszand wybierze nie tego, kto oferuje najwyższą cenę, ale tego, którego nazwisko sprawi, że wartość pracy jeszcze wzrośnie.
Kto i co kupował w tym roku? Wielkie pieniądze lubią dyskrecję, dlatego galerzyści bardzo ogólnikowo mówią o swoich klientach. Długo na nowego właściciela nie czekał gigantyczny obraz klasyka abstrakcji Franka Stelli, którego indywidualną wystawę można oglądać w warszawskim Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”. „Bramy Damaszku” zostały sprzedane za 14 mln dolarów kolekcjonerowi z Azji. Przypominająca wielką zabawkę instalacja rzeźbiarska Paula McCarthego „Tomatoe’s Head” kosztowała 10 mln mniej i prosto z Bazylei pojedzie do USA. Sześciocyfrową sumę zapłacił prywatny kolekcjoner za zestaw czarno-białych fotografii Richarda Avedona, a inny ponad milion dolarów za piękny portret Aliny Szapocznikow. Co kupowali najsłynniejsi kolekcjonerzy? Pochodząca z Dusselforfu Julia Stoschek, właścicielka dwóch prywatnych muzeów specjalizujących się w sztuce wideo, nie zdradziła dziennikarzom, czy na Art Basel znalazła coś dla siebie. Równie tajemniczy był Francois Pinault, prywatnie mąż Salmy Hayek, który na dzieła najwybitniejszych współczesnych twórców wydaje pieniądze zarobione przez należący do niego koncern marek luksusowych LVMH. Prędzej czy później jednak udostępniający swoje zbiory szerokiej publiczności kolekcjonerzy pokażą swoje najnowsze zakupy.
Bardzo przyjemny dla polskiej publiczności jest też fakt rosnącego zainteresowania polskimi artystami. Integralną częścią światowego obiegu sztuki są prace Magdaleny Abakanowicz, Romana Opałki czy Witkacego. Z twórców młodszego pokolenia dużą atencją darzony jest Mirosław Bałka, Wilhelm Sasnal czy Paulina Ołowska. Ich prace sprzedawane są przez najbardziej wpływowe galerie z całego świata. W tegorocznej edycji Art Basel brały też udział trzy polskie galerie. Specjalizująca się w klasykach XX wieku galeria Starmach z Krakowa pokazywała prace m.in. Władysława Strzemińskiego i Ryszarda Winiarskiego, FGF z Warszawy prace Jakuba Juliana Ziółkowskiego i Moniki Sosnowskiej, a najmłodsza z nich galeria Stereo solową wystawę Piotra Łakomego.
Dla wielu osób po raz pierwszy uczestniczących w targach sztuki, szczególnie tak prestiżowych jak Art Basel, fakt, że ktoś handluje arcydziełami jest trudny do zrozumienia. Przecież miejsce tych prac jest w muzeach! Ale przecież zbiory muzealne to wielkiej części dary lub długoterminowe wypożyczenia z prywatnych kolekcji. Bez ich hojności nie powstałoby choćby nowojorskie Metropolitan Museum czy MoMA. Trzymajmy kciuki za to, żeby do polskich muzeów również trafiały takie zakupy.