Blisko ludziPracownie krawieckie działają w czasie pandemii. "Mycie rąk kilka razy w ciągu godziny to moje przyzwyczajenie"

Pracownie krawieckie działają w czasie pandemii. "Mycie rąk kilka razy w ciągu godziny to moje przyzwyczajenie"

Pracownie krawieckie działają w czasie pandemii. "Mycie rąk kilka razy w ciągu godziny to moje przyzwyczajenie"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
12.05.2020 17:05, aktualizacja: 13.05.2020 10:26

– Panny młode masowo przesuwają wesela na przyszły rok. Wiele z nich nie odbiera zamówień, unika kontaktu. A przecież obie strony obowiązują umowy – wzdycha Ola Kristola. W dobie koronawirusa wiele pracowni krawieckich zmaga się z poważnym kryzysem.

Wiosną 2020 roku Polska się zatrzymała. Nie pracują fryzjerzy, kosmetyczki, restauracje świecą pustkami. Zamknięci w mieszkaniach Polacy ze zniecierpliwieniem czekają na kolejne decyzje rządu w sprawie odmrażania gospodarki. Jednak nie wszystkich "zamrożono" w okresie pandemii koronawirusa. Pracownie krawieckie funkcjonują poza wszechobecną paniką. I każdego dnia martwią się o to, jak związać koniec z końcem.

Krawcowa zawsze ma ręce pełne roboty

Studio Joanny Sokół znajduje się na warszawskiej Saskiej Kępie. Na pytanie o to, jak wyglądała jej sytuacja na początku pandemii, odpowiedziała natychmiast. – Krawcowa zawsze ma co robić. Od razu pomyślałam o skończeniu tego, co zalega – zaczęła.

W końcu wymieniła suwak w bluzie męża, poprawiła też drobiazgi w swoich ubraniach. Wcześniej nie miała na to czasu. Stworzenie prototypów kolekcji dla marki modowej, które miała przyjąć na początku pandemii, nie doszło do skutku. Wpisane w grafik klientki odmówiły współpracy. W studiu nastała cisza. Przez cały kwiecień nie miała ani jednego nowego zlecenia. Poświęciła się wprowadzaniu na rynek własnego produktu – gorsetów, które modelują sylwetkę. Wcześniej planowała to pomiędzy zamówieniami.

Zobacz także: "Zostałam bez kasy i bez pracy". Paulina Młynarska o swoim kryzysie

Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że powinna zamknąć pracownię. Otuchy dodawały jej jednak plany rządu dotyczące wsparcia przedsiębiorców. Zaczęły się rozmowy o tarczy antykryzysowej. Poczekała na rozwój wydarzeń i w kwietniu otrzymała wsparcie postojowe. Teraz ma nadzieję, że wszystko powoli ruszy.

– Jeżeli ktoś nie ma zabezpieczenia na miesiąc ewentualnego kryzysu, to ciężko mówić o biznesie. Jednak znam branżę bardzo dobrze i wiem, że punkty krawieckie, np. z poprawkami, działają z dnia na dzień. Takie miejsca, w których płaci się czynsz za wynajem, mogą wkrótce zniknąć – mówi.

W pierwszych tygodniach maja klientki zaczęły wracać. Razem odnajdują się w nowej codzienności. Zachowują odstępy, nie podają sobie rąk. Na wejściu Joanna serwuje żel antybakteryjny i maseczki, ale większość kobiet pojawia się już ze swoim asortymentem. Problematyczne są przymiarki, podczas których nie da się zachować środków ostrożności. Teraz jednak mało kto potrzebuje przymiarek.

– Patrząc na fryzjerki i kosmetyczki, cieszę się, że mogę prowadzić działalność. Na co dzień widuję się jedynie z mężem. Poza nim nie kontaktuję się z bliskimi – tłumaczy. Najbardziej obawia się tego, jak będzie wyglądała jej sytuacja finansowa w najbliższych miesiącach.

– Mam przyjęte suknie ślubne, z których klientki mogą zrezygnować, jeżeli ich ślub zostanie odwołany. Jest zatem niepewność. I strata obrotu – dzieli się swoim niepokojem.

Suknie ślubne czekają na odbiór

Pracownia Oli Kristoli specjalizuje się w szyciu sukni ślubnych i wieczorowych. Początek pandemii koronawirusa był dla Oli niezwykle trudny. Nie wiedziała, co spotka ją w kolejnych miesiącach. – Wszystkie przymiarki zostały odwołane. Kwietniowe panny młode odwołały śluby i niestety wiele z nich do dziś nie odebrało swoich sukni – żali się krawcowa.

Nie ma w niej strachu przed koronawirusem. Dba o czystość, robiła to już wcześniej. – Mycie rąk kilka razy w ciągu godziny to moje przyzwyczajenie. Pracuję na jasnych tkaninach, czystość musi być zachowana – wyjaśnia. Teraz dodatkowo częściej pierze ubrania, dezynfekuje klamki, poręcze, powierzchnie robocze i podłogi.

– Nie rozumiem, czemu zamknięto salony kosmetyczne i branżę beauty. W legalnie działających zakładach bardzo przywiązuje się wagę do higieny, do czystości, pracuje w rękawiczkach... A teraz podziemie domowych kosmetyczek, manicurzystek hula w najlepsze. Bez zasad higieny i bez żadnej kontroli. Tracą te, które płaciły podatki – dodaje.

Mimo stosowania zasad bezpieczeństwa klientów nie widać. Ola ze smutkiem dopowiada, że ten rok jest rokiem straconym dla branży ślubnej. – Panny młode masowo przesuwają wesela na przyszły rok. Wiele z nich nie odbiera zamówień, unika kontaktu. A przecież obie strony obowiązują umowy – wzdycha. Dziś musi żyć z dnia na dzień. Nie wie, co by było, gdyby nie wsparcie klientek.

20 marca odebrała telefon od jednej z nich. Kobieta poinformowała ją, że przesuwa całe wydarzenie na przyszły rok, ale chciałaby natychmiast się rozliczyć. Dodatkowo pozbierała wśród znajomych zamówienia na maseczki. Zamówili 70 sztuk, choć wtedy jeszcze zakrywanie ust i nosa nie było obowiązkowe. – Choć nie mówiła o tym głośno, to wiedziałam, że robi to, żeby mi pomóc. Bardzo się wtedy wzruszyłam. To dzięki niej moja pracownia przetrwała najtrudniejsze dwa tygodnie – podkreśla Ola.

Sami wprowadzili środki ostrożności

– Zmieniło się bardzo dużo – zaczyna Piotr Sienkiewicz, krawiec z warszawskiego Ursynowa. Podobnie jak inne osoby z jego branży, dotkliwie odczuł skutki odwołanych ślubów i wesel.

– Rozważaliśmy z moją wspólniczką nawet zamknięcie pracowni, ale udało się przetrwać – mówi. Dezynfekowali klamki, wietrzyli pracownię. Klienci mogli ich odwiedzać pojedynczo, po poprzednim umówieniu się przez telefon.

– Rękawiczki i maseczki to był standard, ale nawet to nie poprawiło frekwencji – relacjonuje Piotr. On i jego wspólniczka nie chcieli korzystać z pomocy państwa. Postanowili, że samodzielnie jakoś to wszystko przetrwają. W pracowni spędza czas w samotności. To tam przyjmuje klientów, których, jak sam mówi, jest zbyt mało, żeby poczuć zagrożenie koronawirusem.

– Przede wszystkim nie popadam w paranoję czy w panikę. Liczba klientów jest tak mała, że nie bardzo byłoby się od kogo zarazić. Pracować trzeba, bo i żyć z czegoś musimy – śmieje się.

Piotr zauważył, że powoli Polacy zaczynają wychodzić z domów i zgłaszać się z poprawkami. Cieszy go to, bo to między innymi kontakt z ludźmi jest dla niego największą zaletą jego pracy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (43)
Zobacz także