Wstrząsająca historia Polki. Resztę życia spędzi w więzieniu w Irlandii
Jedni nazywają ją królową lodu, psychopatką, wyrachowaną morderczynią. Inni – dziewczyną, która została źle potraktowana przez sąd, niesłusznie skazana. Kochająca, spokojna, uśmiechnięta. - Obiecałam, że będę silna, więc będę silna – mówi Marta Herda w rozmowie z mamą. Polka odsiaduje w irlandzkim więzieniu wyrok dożywocia.
14.01.2018 | aktual.: 14.01.2018 12:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nagranie z kamery monitoringu. Widać, jak kobieta ledwo trzyma się na nogach. W końcu upada. W marcu 2013 roku Marta Herda wjechała samochodem do portowego kanału w mieście Arklow. Jej udało się wydostać. Pasażer – Csaba Orsas – zginął na miejscu. Marta doznała hipotermii. Pojawiła się policja, pogotowie. Na początku wszyscy uznali, że to nieszczęśliwy wypadek.
O sprawie opowiedzieli dziennikarze Superwizjera. W reportażu "Śmierć w Arklow. Polka skazana na dożywocie" próbowali ustalić, dlaczego kobieta została skazana na dożywocie, a nie za spowodowanie wypadku samochodowego. – Czuję się odpowiedzialna oczywiście w jakimś stopniu, ale na pewno nie morderstwa. I po prostu tyle, co już przeszłam, to wiem, że to nie jest możliwe, żebym ja raczej była tylko niewinna. Ten wypadek nie stałby się, gdyby on mnie nie atakował w aucie. Na pewno nie doszłoby do tego wypadku. Dlatego ciężko mi jest to mówić, ale też ktoś zginął i to boli teraz dwie rodziny. To, co się stało, to jest po prostu dla mnie szok – mówi Herda w rozmowie z dziennikarzami.
Wyjechała z Polski za pracą
Marta wyjechała z kraju w 2006 roku. Miała wtedy 18 lat, uczyła się na pracownika socjalnego. Chciała kiedyś pomagać. Koleżanka zaproponowała jej, żeby wyjechały "dorobić" w Irlandii. - Marta jest bardzo sympatyczna, dlatego bardzo się spodobała. Szybko zaczęła awansować i znalazła pracę na stałe. I tak ten jej powrót odwlekał się. Mówiła: "to jeszcze tylko kilka miesięcy", „tylko do końca roku” – opowiadała Teresa, mama Marty, w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim". – Nie korzystała z życia, tylko pracowała, żeby jak najwięcej odłożyć i mieć dobry strat po powrocie do Polski. Przez pewien czas razem z nią mieszkała siostra. Wtedy często jeździły na plażę oglądać wschody słońca. Mówiły, że to bardzo odstresowujące i uspakajające. Dzwoniły do mnie z tej plaży budząc mnie, ale cieszyłam się, że były szczęśliwe – wspominała.
Kilka lat później Marta zaczęła pracę kelnerki w hotelu w Arklow. Pracowała z Polakami, byli też imigranci z innych krajów. W pracy poznała 31-letniego Węgra, Csabę. Pomagał jej, podpowiadał, jak wykonywać kolejne obowiązki. W końcu ich relacja zmieniła się, Węgier zakochał się w Polce. Z reportażu Superwizjera wynika, że zaczął ją osaczać. Sprawdzał, co robi. Godzinami czekał pod jej mieszkaniem. – Jeździł pod dom Marty i patrzył w jej okna. Kiedy miała gości wysyłał jej sms-y, w których pisał np. że wie, że uprawiają teraz seks. To nie była prawda, ale takie scenariusze podpowiadała mu chyba wyobraźnia – opowiadała mama Marty w wywiadach.
Kilku znajomych przyznało, że Csaba zachowuje się obsesyjnie, że powinna zgłosić to na policję. Ona nie chciała robić mężczyźnie kłopotów. Był zakochany, podobało jej się to. Przynajmniej częściowo.
"Wyrachowana morderczyni"
To, co działo się między nimi, dla policji praktycznie nie miało znaczenia podczas śledztwa. Liczyły się tylko poszlaki, to że w dniu śmierci Węgra, Marta dzwoniła do niego kilka razy. Ustalono, że przed wjechaniem do wody uchyliła okno po stronie kierowcy. Była też lekko ubrana, jak na zimę, więc prawdopodobnie przewidziała wcześniej, że musi sobie ułatwić drogę ucieczki z samochodu.
- Na nagraniu z monitoringu widać, że mimo niemal pustej ulicy, kobieta jedzie bardzo ostrożnie. Z analizy billingu wynika, że w tym czasie dzwoniła do Csaby Orsasa i rozmawiała z nim przez blisko siedem minut. Była zaledwie kilkaset metrów od jego domu. Po trzech minutach od zakończenia tej rozmowy, zadzwoniła do niego ponownie. Na kilkanaście minut przed wjechaniem auta do wody. Podczas przesłuchania, skonfrontowana z tymi ustaleniami, nie potrafiła wyjaśnić, gdzie w takim razie wsiadł jej pasażer. I dlaczego do niego dzwoniła. Twierdziła, że tego nie pamięta – ustalili dziennikarze Superwizjera.
Rodzina przyznaje, że z dziewczyną nie było logicznego kontaktu. Próbowała powiedzieć, że w wodzie jest mężczyzna i trzeba go ratować, ale nikt nie mógł jej zrozumieć. Na miejsce wezwano jej współlokatora. Wspomina, że miała niebieską twarz i sine usta. Bardzo się trzęsła. Coś starała się powiedzieć. Marta trafiła do szpitala, potem do domu. Policjanci przyszli niedługo później. Zabrali jej dokumenty, laptop i telefon. Tego samego dnia Marta zgodziła się na upublicznienie sprawy. I to był ogromny błąd, jak okazało się w ciągu następnych tygodni.
Media szczegółowo relacjonowały sprawę. Jeszcze przed oficjalnym wyrokiem Marta została okrzyknięta morderczynią. Pokazywano ją jako psychopatkę. Na okładkach gazet analizowano jej wygląd, zachowanie, każde słowo. Fakt, że się nie potrafiła obronić, świadczył przeciwko niej. Marta robiła wszystko to, o co prosiła ją policja. Zeznawała trzykrotnie i za ostatnim razem wydawało się, że sprawa jest zamknięta. Policja oddała Herdzie paszport, pozwoliła wrócić do kraju na wakacje. Zażartowali, że może wysłać im pocztówkę w Polski.
Wysłała cztery. Pisała, że życzy powodzenia w śledztwie. Ta informacja w mig pojawiła się w mediach. Podkreślano więc, że żartuje sobie ze sprawy.
Milczała na sali sądowej
W październiku 2014 roku Marta została aresztowana pod zarzutem zabójstwa z premedytacją. Jak przyznaje jej mama, nie wiedziała, o co chodzi. Ostatecznie wyszła za kaucją, ale Irlandii nie mogła już opuszczać. Miała codziennie meldować się na policji. Proces ruszył w 2016 roku. Przez miesiąc śledczy ustalili, że to nie mógł być wypadek. Za zabójstwo z premedytacją prawo przywidywało więc dla Marty dożywocie. Właśnie taki wyrok usłyszała. Przysięgli przychylili się do zdania prokuratora. Polce nie pomogło też to, że zdecydowała się milczeć podczas procesu.
Tak miała doradzić jej rodzina i prawnik. Nikt też nie zlecił, by psycholog zbadał relację Polki i Węgra, co wydaje się kluczowe. Nie było osoby z zewnątrz, która oceniłaby, co mogło się między nimi wydarzyć i dlaczego, jeśli już tak się stało, celowo wjechała do wody.
- Sprzeczka, kłótnia, awantura wyjaśniałaby, lub mogłaby wyjaśniać to, co mogło się między nimi zadziać – ocenia psycholog Maria Rotkiel. – To, o czym Marta bała się mówić, byłoby dla niej okolicznością łagodzącą. Te emocje, poczucie winy, że doszło do kłótni... To wszystko byłoby na korzyść dla niej. Dla mnie kuriozalne było to, że milczy, że prawnik jej to doradził. To działanie na niekorzyść klienta – dodaje.
Z zeznań świadków wynikało, że Marta krótko po wypadku miała powiedzieć pielęgniarce, że "wjechała do wody" i że Csaba "nie wierzył, że ona to zrobi". Wyrok zapadł, Marta trafiła do więzienia. Walkę o jej wolność podjęła m.in. siostra. Powstała strona internetowa pomocdlamarty.pl, na której szczegółowo rozpisują wydarzenia przed wypadkiem, wypadek i dzisiejszą sytuację Marty. Zbierają fundusze na dalsze rozprawy sądowe.
Marta będzie mogła ubiegać się o przedterminowe zwolnienie dopiero po 14 latach za kratami. W więzieniu maluje obrazy, odwiedzają ją bliscy. Mówią, że muszą być dla niej silni. Wszyscy mają nadzieję, że sprawa zostanie jeszcze raz rozpatrzona przez sąd. I tym razem śledczy wezmą pod uwagę wszystkie aspekty sprawy.