"Wstydzę się swojego mieszkania"
Na statystycznego Polaka przypada zaledwie 28 metrów kwadratowych powierzchni mieszkaniowej, co sytuuje nasz kraj na szarym końcu europejskich rankingów. Nic dziwnego, że wiele osób ma kompleksy związane ze standardem swojego lokalu i wstydzi się nawet zapraszać gości. Czy to jednak nie przesada?
26.01.2020 | aktual.: 26.01.2020 17:14
Wiele kontrowersji wzbudził niedawno wpis na forum WP Kafeteria, gdzie jedna z użytkowniczek podzieliła się swoim problemem. Kobieta ma znajomych będących właścicielami dużego domu za miastem, ona sama mieszka z rodziną w – jak twierdzi – skromnym, 55-metrowym lokalu w bloku.
Kilkakrotnie gościła już u przyjaciół na wystawnych obiadach, jednak wciąż nie zdecydowała się zaproponować rewizyty. "Kłopot w tym, że ja się wstydzę ich tu zaprosić, bo my żyjemy skromnie, żeby nie powiedzieć: "bida, panie" w porównaniu z nimi" – pisze internautka.
Jej rozterki nie spotkały się jednak ze zrozumieniem większości komentujących. "55 metrów to ciasne mieszkanie? Chciałabym takie mieć, w dodatku własne. Niestety, nie mamy z mężem zdolności kredytowej przy dwójce dzieci i niewysokich zarobkach i od lat musimy wynajmować małe mieszkanie zamiast spłacać swoje. Takie życie…" – podsumowuje jedna z forumowiczek, zaś inna dodaje: "Matko, ja marzę o takim 55-metrowym mieszkaniu… Ba, nawet może mieć 45 metrów, aby tylko było moje. Tułam się po wynajmach, bo nie dostanę kredytu, a na zakup za gotówkę mnie nie stać. Ludzie naprawdę nieraz nie wiedzą, co piszą".
A może problem internautki wcale nie jest taki wydumany? Swojego "gniazdka" wstydzi się także 34-letnia Dagmara, księgowa z Płocka, która kilka miesięcy temu wprowadziła się z mężem i synkiem do odziedziczonego po rodzicach mieszkania w bloku z wielkiej płyty. – Powierzchnia jest niby całkiem przyzwoita, prawie 60 metrów, ale niestety nie mieliśmy pieniędzy na remont czy zakup nowych mebli i dlatego wystrój przypomina czasy PRL-u: stary parkiet, meblościanka, wysiedziane fotele, a w przedpokoju tapeta z dawnych czasów – wylicza Dagmara. – Generalnie całość prezentuje się koszmarnie.
Oczywiście cieszy się z tego, że wreszcie ma swój kąt, ale na razie unika zapraszania znajomych. – Może kiedyś, gdy w końcu uzbieramy trochę pieniędzy na modernizację mieszkania, będę urządzała u siebie spotkania towarzyskie. Na razie wolę oszczędzić sobie złośliwych komentarzy – przekonuje Dagmara.
Ciasne mieszkanie Polaka
Wszelkie badania opinii społecznej pokazują, że brak mieszkania lub złe warunki mieszkaniowe są jednym z trzech najistotniejszych problemów, z którymi zmagają się polskie rodziny (obok braku sprawnie funkcjonującej służby zdrowia oraz niskich zarobków).
Na statystycznego obywatela naszego kraju przypada niewiele ponad 28 metrów kwadratowych powierzchni. Choć przez ostatnie 10 lat ten wskaźnik wzrósł o 4 metry, wciąż zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie, wyprzedzając tylko Bułgarię, Litwę i Rumunię. Z szacunków HRE Investments wynika, że nadrobienie zaległości i dotarcie do europejskiej średniej (wynosi 40 m kw. na osobę) zajmie nam prawie 30 lat. O dogonieniu Danii, w której na przeciętnego mieszkańca przypada blisko 60 m kw., możemy tylko pomarzyć.
Według Eurostatu, 42 proc. Polaków żyje w mieszkaniach, które nie zapewniają wystarczającej liczby pokoi. Wskaźnik przeludnionych gospodarstw domowych jest jedną z miar ubóstwa stosowanych przez europejski urząd statystyczny. Gorzej od nas wypadają tylko Węgry, Bułgaria i Rumunia. Najmniejszy odsetek przeludnionych mieszkań, poniżej 4 proc., występuje w Irlandii, Holandii, Wielkiej Brytanii i Finlandii.
Graciarnia w pokoju
Powodów do chwalenia się mieszkaniem nie ma również 43-letnia Monika z Jeleniej Góry, która po rozwodzie była zmuszona szukać nowego miejsca do życia.
– Ze względów finansowych musieliśmy sprzedać wspólny dom, a większość uzyskanych pieniędzy poszła na spłatę długów. W efekcie stać mnie było tylko na pokój w starej kamienicy, kuchnię i łazienkę dzielę z współlokatorką – opowiada.
– Starałam się urządzić tak, by było w miarę ładnie i przytulnie, ale z powodu małej powierzchni wyszła trochę graciarnia. Rzadko zapraszam znajomych, bo nawet nie mieliby na czym siedzieć. W kuchni ledwo mieści się lodówka i kuchenka, przy stole mogą usiąść co najwyżej dwie osoby. Najbardziej wstydzę się łazienki – umywalka i wanna są pokryte zaciekami, których nie da się usunąć, a kilka płytek odpadło od ściany. Nie jest to standard, do którego są przyzwyczajone moje przyjaciółki – mówi Monika.
Także klatka schodowa w jej kamienicy nie wygląda zbyt reprezentacyjnie. –Pomazane ściany, skrzypiące drewniane schody i obluzowana poręcz, a w dodatku ciągle przepala się żarówka, przez co trzeba błądzić w ciemnościach. Jak w takich warunkach przyjmować gości? – zastanawia się Monika.
Podobne pytanie zadaje sobie również 28-letnia Sandra, która mieszka z mężem w jednopokojowym mieszkaniu. – Na razie stać nas tylko na takie lokum. My się tu czujemy dobrze, ale rzadko zapraszam znajomych, bo nie chcę, żeby wiedzieli, że mieszkamy w takiej klitce. Więcej osób nawet by się nie pomieściło, już nie wspomnę o tym, że nie mieliby na czym siedzieć, bo mamy tylko dwa krzesła. Do tego malutki stolik, a w kuchni tylko dwa taborety przy blacie – tłumaczy Sandra.
Impreza w kawalerce
Czy małe mieszkania naprawdę nie nadają się do przyjmowania gości? – Bzdura. Metraż nie ma znaczenia. Liczą się ludzie i to, czy lubią spędzać ze sobą czas. Pamiętam szalone imprezy, które urządzałam dla znajomych w mojej 30-metrowej kawalerce. Dziś mam duży dom, ale niestety brakuje sił i czasu na posiadówki i dyskusje o wartościach do białego rana – twierdzi Joanna.
– Mam 36-metrowe mieszkanie, a urządzam spotkania towarzyskie częściej niż znajomi z większymi domami. Co z tego, że wyposażenie to kuchnia po babci, wersalka po cioci i szafa od kuzyna? Nikt nie marudzi, nikt nie narzeka, że ciasno – dodaje Anna.
Przypomina, że jeszcze całkiem niedawno w domach organizowano chrzciny czy komunie, które dziś zazwyczaj odbywają się w restauracjach. – Z okazji mojej komunii w 2-pokojowym mieszkaniu rodziców zebrało się chyba ze 20 osób. Do dziś nie mogę się nadziwić, jak w tym ciasnym pokoju zmieściło się tylu gości. A każdy był zadowolony, choć mama z babcią musiały się nieźle nagimnastykować, by wszystkich nakarmić – opowiada Anna. – Nikomu wówczas nie przyszło do głowy, by wstydzić się swojego mieszkania, bo każdy żył na podobnym poziomie. Dziś wszystko porównujemy z innymi, nawet mieszkania. To bez sensu – kończy młoda kobieta.
Ewa Gadomska jest pośrednikiem nieruchomości od prawie 30 lat. Kiedy zapoznała się z historiami naszych bohaterek i zobaczyła zdjęcia ich mieszkań, postawiła sprawę jasno. – Pani mówi, że ma 55-metrowe mieszkanie. To bardzo dobry metraż dla trzyosobowej rodziny. Trudno mi się odnieść do danych mówiących, że na każdego Polaka przypada 28m2, ale jest to średnia ze swojego doświadczenia wiem, że taka ilość miejsca jest wystarczająca dla singla na początek.
Podobnie sprawa wygląda w przypadku drugiej bohaterki, która "żali się", że odziedziczyła 60-metrowe mieszkanie po rodzicach. – Uważam, że obie panie przesadzają. Jak na rodzinę czteroosobową, to również jest to przyzwoity metraż – komentuje w rozmowie z WP Kobieta specjalistka. Ewa Gadomska tłumaczy, że do wielkich zmian potrzeba minimalnych chęci.
– Bohaterki wspominają o standardach swoich mieszkań. Narzekają na stare meble czy brudną klatkę schodową. Jest wiele możliwości remontu mieszkania i to za naprawdę niewielkie pieniądze. Na przykład jest mnóstwo grup, na których ludzie oddają swoje meble. Nie musimy też od razu zatrudniać projektanta wnętrz, inspiracje można czerpać z internetu bądź programów telewizyjnych – wymienia pośredniczka. Specjalistka obraca się jedynie na rynku warszawskim, jednak podkreśla, że doświadczenie pozwala jej stwierdzić, że widziała mieszkania w dużo gorszym stanie. Wspomina, że zdarzało jej się sprzedać mieszkania, które miały 12 metrów kwadratowych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl