Wygląda jak żywy mąż Barbie. Okazuje się, że Michał Przybyłowicz jest rozchwytywanym wróżbitą
Przeciętny konsument mediów kojarzy go z kontrowersyjnego wyglądu i pseudonimu "polski Ken". Kiedy dowiedziałam się, że nie tylko prowadzi w telewizji program ezoteryczny, ale naprawdę od 18. roku życia utrzymuje się ze stawiania tarota, postanowiłam sprawdzić, jak wygląda to w praktyce.
To irytujące, że dziennikarze rozmawiają z Michałem głównie o metamorfozach związanych z wyglądem. Żeby dowiedzieć się, kim naprawdę jest, odwiedziłam go w apartamencie na warszawskim Muranowie. Otwiera mi drzwi, trzymając na rękach małego Napoleona, pieska rasy yorkshire terrier.
"Podziękowałem jej za wizytę"
- Niektórzy zarzucają mi, że nie epatuję w mediach społecznościowych ezoteryką. Ale ja nie mam potrzeby udowadniania na każdym kroku, że jestem wielkim wróżbitą. Moi klienci do mnie wracają, wróżby się sprawdzają. Nie potrzebuję się na tym lansować – mówi Michał, którego Instagram rzeczywiście nie zawiera szklanych kul i czarnych kotów; obfituje za to w selfie.
Mimo kontrowersyjnego wizerunku i typowo millenialsowych zdjęć w mediach społecznościowych, ludzie mu ufają. Znają go z telewizji, albo z polecenia – nie dziwią się temu, jak nietypowo wygląda. Jego zdaniem osoby, które interesują się tarotem, są uduchowione. Interesują się jego wnętrzem, nie wyglądem. – Tylko dwa razy zdarzyło mi się trafić na bardzo zablokowaną osobę. Raz kobieta nie chciała mi podać swojej daty urodzenia, bo sam powinienem to wiedzieć. A potem nie wyrażała chęci zadania żadnych pytań. Nie wiadomo w sumie, po co przyszła, skoro nie chciała dać nic od siebie, a odzywała się wręcz chamsko. Podziękowałem jej za wizytę, nie wziąłem od niej pieniędzy. I musiałem wtrącić swoje 3 grosze - powiedziałem, że jak będzie się w ten sposób odnosić do ludzi jak do mnie, to nie wróżę jej dobrej przyszłości. Też jakaś wróżba – śmieje się Michał.
"Brak opłaty za wróżbę" nie jest jednak standardem. Chociaż wiadomo – od mamy pieniędzy nie pobiera, a wróży jej stosunkowo często. Najbliższą osobą, której czasem przepowiada przyszłość, jest… on sam. Na ogół jednak decyduje się na pomoc zaufanych osób – wszak nie można być sędzią we własnej sprawie, a karty trzeba interpretować.
Korzysta jednak wyłącznie z kart tarota, sam ma aż 6 talii. Raz jeden poszedł do popularnego jasnowidza. Był zawiedziony, ale może jeszcze kiedyś pójdzie. Choć tym razem do kogoś innego.
"Czy uda się drugi raz zgwałcić siostrę?"
Polskiego Kena niewiele szokuje. Tylko raz nie wiedział, jak zareagować. Wróżył wówczas przez telefon, bo częścią jego pracy są przecież ezoteryczne portale ("tak, przez SMS-a też można wróżyć, choć najlepsze są konsultacje osobiste, albo przynajmniej telefoniczne"). - Raz zadzwonił do mnie facet z pytaniem, czy uda mu się drugi raz zgwałcić przyrodnią siostrę, bo gdzieś mu uciekła i nie mógł jej zlokalizować. Naprawdę nie miałem pojęcia, co ja mam mu powiedzieć – mówi. Koniec końców zaproponował mu leczenie i kazał się cieszyć, że siostra nigdzie swojej krzywdy nie zgłosiła.
Zaistniał właśnie dzięki telefonom; nie od razu przecież pod jego domem ustawiała się kolejka chętnych. Dziś na zarobki nie narzeka, choć "nie powiedziałby, że to jest jakiś dochodowy interes". - Ile zasiejesz, tyle zbierzesz. Nie masz etatu. Słyszałem od osób z najniższą krajową, że nie mogliby żyć w takiej niepewności, bez wiedzy i pewności, ile zarobią. A ja z kolei nie mógłbym żyć, tak jak oni. To kwestia osobowości – mówi Michał.
Czasem ludzie wysyłają mu wiadomości z milionem serduszek i prośbą o darmową wróżbę. Mówią, że skoro ma dar, to powinien przekazywać go światu. On się uprzejmie zgadza – warunkiem ma być przelew do właściciela mieszkania, bo za coś żyć musi. A życie w Warszawie tanie nie jest.
Za wróżenie można zarobić "kilka tysięcy". Albo nic. Standardowa wróżba kosztuje klienta 150-200 złotych, ale nie da się czytać kart cały czas na pełnych obrotach. Kiedy ma własne problemy, wróżenie za wiele go kosztuje. Czasem w kartach wyczytuje przecież tragedię, o której musi jakoś klientowi powiedzieć. Choć o śmierci z zasady nie informuje.
"Czy jutro zdam prawo jazdy?"
Pyta mnie o datę urodzenia i stawia tarota, a ja nawet nie wiem, o co zapytać. Michał podpowiada – najczęstsze pytania padają o miłość i finanse. Pytam więc naokoło - czy będę szczęśliwa? – To dobre pytanie. Ludzie zazwyczaj uzależniają swoje szczęście od czegoś, albo kogoś. Pytają "czy znajdę wreszcie miłość i będę szczęśliwa", "czy moja kariera ruszy do przodu i będę szczęśliwa". To dwa różne pytania – tłumaczy.
Niektórzy zadają pytania w stylu "czy jutro zdam egzamin na prawo jazdy". – A jeśli widzę totalną masakrę w kartach, to co mam powiedzieć? Staram się jakoś wymigiwać, mówię, że może się powinąć noga. Gdybym powiedział "tak, zdasz", potem zarzucono by mi niewiarygodność. Gdyby moja odpowiedź brzmiała "nie, nie zdasz" odebrałbym nadzieję – mówi.
Ludzie chcą wiedzieć, czy z daną osobą będą szczęśliwi, albo jak na imię będzie miał ich przyszły partner. – Wróżby to nie matematyka! Nie pojawiają się w nich literki, czy cyferki. Mogę co najwyżej określić, czym się mniej więcej będzie interesował ten partner, jaki będzie - tłumaczy polski Ken.
Pytam więc o samospełniającą się przepowiednię. Przecież ktoś, kto uwierzy we wróżbę, może pokierować życiem tak, żeby się spełniła. – Wszystkie wróżby pokazują, co z dużą dozą prawdopodobieństwa może się zdarzyć, ale nie to, co się zdarzy na pewno. Łatwo można się zafiksować, uzależnić od wróżb. Nie można być aż tak podatnym na sugestie. Kiedy wróżba mówi, że na kogoś trzeba uważać, nie znaczy to, że natychmiast należy z nim urywać kontakt. Tylko po prostu zachować czujność – twierdzi.
Wygląda na to, że polski Ken rzeczywiście zajmuje się wróżeniem, nie jest to intrygujące hobby, które sobie przypisał. Postawił mi tarota, ale wróżby zachowam dla siebie. Napiszę tylko, że większość z cech i potrzeb, które mi przypisywał, były trafne. Ale wartość przepowiedni poznam dopiero w przyszłości.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl