Z pracy na porodówkę. "W dzień porodu miałam umówione spotkanie biznesowe"
- Wychodziłam z założenia, że ciąża to nie choroba. Kochałam swoją pracę i pomimo że cieszyłam się na dziecko, żałowałam, że ominie mnie tyle projektów i innych spraw związanych z życiem zawodowym. Chciałam czerpać do końca ciąży - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską Olga. Choć jej mąż był z tego powodu wściekły, ona pracowała aż do porodu.
Są kobiety, które nie lubią, kiedy z powodu ciąży traktuje się je "specjalnie". Takie są m.in. Francuzki, które nie mają zbyt wielu przywilejów z tego względu i pracują tak długo, jak tylko mogą. Podobnie jest z Australijkami, które - o ile zdrowie im na to pozwala, pracują nawet do momentu porodu i po kilku tygodniach wracają do biura. Ich sytuacje życiowe wyglądają jednak zupełnie inaczej, ponieważ w Australii nawet trzymiesięczne dziecko kwalifikuje się do przyjęcia do żłobka. Mamy mogą ze spokojem wracać do pracy.
Polki w ciąży pracują najczęściej do samego końca z kilku powodów. Po pierwsze, są to kwestie finansowe, bo kobiety boją się, że pieniędzy na utrzymanie dziecka będzie za mało. Po drugie, odczuwają strach przed utratą pracy, bo są zastraszane przez szefów, że albo zostaną zwolnione, albo nie zostaną przyjęte z powrotem do pracy. Po trzecie - wyznają zasadę, że "ciąża to nie choroba" i nie mogą się z nią rozstać z pracą aż do dnia porodu.
"W dzień porodu miałam umówione spotkanie"
Olga pracowała aż do porodu. Brzmi dziwnie? Cóż, w tym dniu miała jeszcze spotkanie biznesowe, o którym ostatecznie zapomniała. Przypominała sobie dopiero, kiedy jechała na porodówkę. Wspomina, że jej mąż był na nią tak wściekły, że kłótniom nie było końca.
- Wychodziłam z założenia, że ciąża to nie choroba. Kochałam swoją pracę i pomimo że cieszyłam się na dziecko, żałowałam, że ominie mnie tyle projektów i innych spraw związanych z życiem zawodowym. Chciałam czerpać do końca ciąży - oznajmia Olga.
- W ósmym miesiącu ciąży pojechałam na wielką konferencję na drugi koniec Polski. Miałam prezentacje, przemówienia, całe dnie na nogach i na szpilkach. Wieczorami padałam, ale czułam jednocześnie satysfakcję. Mój mąż i przyjaciele pukali się w głowę. Kazali mi odpoczywać, a ja nie chciałam - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
Jedna z dobrych znajomych Olgi, która miała już dziecko, pewnego dnia powiedziała jej: "Dziewczyno, zwolnij. Wyśpij się, bo za chwilę przespana noc będzie twoim największym marzeniem". Ona, oczywiście, nie posłuchała.
- W dzień porodu miałam umówione spotkanie. Dopiero, gdy druga strona napisała mi, że spóźni się 15 minut, bo są korki, zorientowałam się, że nie dałam znać, że nie dotrę. Przeprosiłam i poinformowałam, że jestem na porodówce, więc nie ma pośpiechu, bo i tak się nie stawię - wspomina.
- Mąż naciskał dla mojego dobra, ale ja nie żałuję, że nie odpoczęłam na zapas przed porodem - podsumowuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pracowałam sześć dni w tygodniu po 12 godzin"
Odmienną sytuację w porównaniu do Olgi miała Magda, która w rozmowie z Wirtualną opowiada o tym, jak wyglądało dziewięć miesięcy jej ciąży. Magda liczyła grosz do grosza, więc pracowała do końca ósmego miesiąca. Całe szczęście, pozwoliło jej na to zdrowie, bo gdyby nie to, sama nie wie, skąd wzięłaby pieniądze na wychowanie syna.
- W trakcie ciąży pracowałam sześć dni w tygodniu po 12/14 godzin dziennie. Byłam jedyną kelnerką w nowo otwartej pizzerii w moim mieście, dlatego musiałam być tam każdego dnia przez całą zmianę. Szefostwo było okej pod względem traktowania, ale nie miałam umowy, bo twierdzili, że ich na to nie stać. Przez dłuższy czas mi to nie przeszkadzało, bo stwierdziłam, że jeżeli coś będzie nie tak, po prostu odejdę. Pieniądze otrzymywałam codziennie po przepracowanym dniu. Nie mogli mnie oszukać - mówi.
- Wszystko było dobrze do momentu, kiedy zaszłam w ciążę. Poszłam wtedy do mojej szefowej i powiedziałam jej, jak wygląda sytuacja obecnie. Potrzebowałam jakiejś umowy, bo inaczej ominąłby mnie m.in. zasiłek macierzyński. Po tygodniu zaproponowała mi umowę na 1/8 etatu z jednym warunkiem - że sama będę opłacała sobie dodatkowo ZUS. W efekcie zarabiałam najniższą krajową - opowiada Magda.
Zobacz także: Kobiety w ciąży: zwolnienie? Nie, dziękuję!
"Wiedziałam, że ile odłożę, tyle będę miała na dziecko"
Magda pracowała praktycznie do samego końca ciąży. Jak sama mówi: "świątek, piątek i niedzielę". Zdarzyło się, że z wysoką gorączką. Kiedy pytam, czy nie bała się wtedy, że w związku z jej stanem zdrowia coś stanie się dziecku, odpowiedziała: nie miałam wyjścia.
- Wiedziałam, że ile odłożę, tyle będę miała na dziecko. Nie byłam w najlepszej sytuacji, choć też nie najgorszej. Nie musiałam wynajmować mieszkania, bo mieszkałam z rodzicami. Więc praktycznie wszystko, co zarabiałam, odkładałam na syna - oznajmia.
Magda dodaje, że praca w pizzerii była dla niej opłacalna przede wszystkim ze względu na napiwki. Wszystkie były tylko dla niej, a bardzo często wynosiły więcej niż "dniówka". Z perspektywy czasu wie jednak, że jej podejście nie było do końca zdrowe. Mówi, że dziś postąpiłaby z wieloma sprawami inaczej, m.in. z umową. Najważniejsze jest dla niej jednak to, że urodziła zdrowe dziecko. Jej syn skończył niedawno osiem miesięcy.
- Z dniem, w którym przeszłam na L4, nie dostałam od pracodawcy ani grosza. Jedyny dochód jaki teraz mam to tysiąc złotych macierzyńskiego oraz 500+ - przyznaje w rozmowie.
Ginekolog, który prowadził ciążę Magdy, nie widział przeciwwskazań, aby nie pracowała. Z każdą wizytą słyszała, że ciąża rozwija się prawidłowo, a ruch jest dla niej wskazany.
- Muszę jednak przyznać, że ginekolog nie wiedział o wszystkich nadgodzinach - oznajmia Magda.
Zobacz także: Są mamami "na wózkach". Żaden z lekarzy nie był przygotowany do poprowadzenia ich ciąż
Jasne stanowisko ginekologa
Dr Maciej Socha, ginekolog, w rozmowie z Wirtualną Polską również podkreśla, że jeżeli nie ma żadnych przeciwwskazań, a ciąża przebiega prawidłowo, ciężarna może pracować.
- Jestem załamany sytuacją, która ma miejsce w Polsce w związku ze zwolnieniami lekarskimi dla kobiet w ciąży. W Polsce mamy przepisy prawne, które regulują, jak powinna wyglądać praca kobiety ciężarnej i jakie warunki powinien spełniać wówczas jej pracodawca. Jeżeli ciężarna jest zdrowa, nie widzę powodu, dla którego miałaby otrzymać zaświadczenie o chorobie i nie pracować - informuje ginekolog.
- Niestety, obecnie wygląda to tak, że kobiety już na samym początku ciąży przychodzą do lekarza i myślą, że jak poproszą o zwolnienie ot tak, to je otrzymają. To nie lekarz decyduje o tym, co kobieta robi w pracy. Lekarz może stwierdzić chorobę - dodaje.
Ginekolog zauważa, że tak naprawdę nie ma terminu, do kiedy ciężarna może pracować.
- Ważne, aby utrzymywane były zasady dotyczące pracy - tak, aby praca była bezpieczna dla kobiety i dla jej dziecka. Tym jednak nie zajmuje się lekarz, a pracodawca - podkreśla.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.