Uciekają z zakonu przez okno. "Nie są w stanie powiedzieć: odchodzę"
Na początku jest bombardowanie miłością, uśmiech i wsparcie. Po złożeniu ślubów na jaw wychodzi prawdziwa twarz zakonu. - Przełożona potrafiła zadawać cierpienie drugiej siostrze i mówić jej, że ona ma to znieść dla Jezusa - opowiada dr Monika Białkowska.
Gościnią podcastu Przemka Górczyka była dziennikarka i teolożka dr Monika Białkowska, autorka m.in. książki o nadużyciach w zakonach. Jak podkreślała w nagraniu, młode kobiety, czujące powołanie, nie mogą się doczekać, aż zostaną siostrami zakonnymi. Później przychodzi jednak zderzenie z rzeczywistością.
- Któraś z moich rozmówczyń powiedziała, że nagle okazało się, że wszystko, co ona wiedziała wcześniej przed życiem zakonnym, to była ulotka reklamowa. Wszystko wygląda inaczej, ona się tam wcale nie spotkała z miłością, nie spotkała się tam ze wsparciem. (...) coś, co wydaje się bardzo ludzkie i zwyczajne, było zabronione - mówi wprost teolożka.
Według niej jedną z najbardziej zaskakujących rzeczy jest to, że niemile widziane są w zakonie przyjaźnie. - Takie ludzkie więzi są podejrzane, bo albo coś knujecie, albo wejdziecie w romans - wyjaśnia, dodając, że panuje wszechobecna wzajemna kontrola.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Autorka książki o zakonnicach: "Po wyjściu z zakonu nie mają nic, ubrań, pieniędzy..."
Okazuje się, że poważnym problemem może być także habit. - Generalnie mają one dosyć szerokie rękawy. Latem ten rękaw się podwija i widać kawałek nadgarstka. (...) są nadal zgromadzenia, które noszą tzw. zarękawki, czyli rękawek dodatkowy na gumce pod habitem, żeby jak odsłonisz rękaw, nie pokazać nadgarstka. Z punktu widzenia świata współczesnego to jest już absolutny absurd. Nikt nie traktuje nadgarstka jako sygnału jakiegoś seksualnego wyuzdania, rozebrania - mówi dr Białkowska.
"Potrafiła zadawać cierpienie drugiej siostrze"
- Największym problemem w życiu zakonnym było to, że przełożona potrafiła zadawać cierpienie drugiej siostrze i mówić jej, że ona ma to znieść dla Jezusa. I to jest przemoc - ocenia teolożka.
Jak podkreślała, przełożone kierowały zakonnice do pracy zupełnie niezgodnej z ich predyspozycjami i upodobaniami, mimo nauczania teologii katolickiej o tym, że "łaska buduje na naturze", czyli na naturalnych predyspozycjach.
- Siostra dostaje talenty matematyczne, a nie umie i nie potrafi pracować z dziećmi. Świetnie by się sprawdziła w rzeczach finansowych, chce to robić, a zostaje skierowana do pracy nie dość, że z dziećmi, to jeszcze małymi i niepełnosprawnymi. Bo ona musi się sprawdzić - opowiada gościni podcastu.
- Mam wrażenie, że siostry są doskonale nauczone udawania i one na zewnątrz zawsze będą się uśmiechały i nikomu obcemu nie powiedzą o tym, że jest im źle (...). Zapłacą za to cenę depresji, frustracji, ocierania się o granice szaleństwa, czasem takiego lęku, który sprawia, że niektóre siostry potrafią iść do przełożonej i powiedzieć "odchodzę". Niektóre żyją w takim napięciu i strachu. Słyszałam o siostrach, które uciekają z klasztoru przez okno. Nie dlatego, że ktoś je tam fizycznie więzi. Nie są w stanie stanąć przed przełożoną i powiedzieć: "odchodzę".
Jak wyjaśniła ekspertka, zakonnice opuszczające zgromadzenie nie wychodzą z niego główną bramą. Wypuszcza się je boczną bramą, tą samą, którą wywozi się np. śmieci czy zmarłe siostry. Zakon to nie więzienie, nikt zakonnic nie trzyma na siłę, jednak po złożeniu ślubów żyją w przeświadczeniu, że odejście to zdrada Boga.
Brak dojrzałości
Teolożka nawiązała także do księży diecezjalnych i ich powodów odejścia. Jak wyjaśniła, duchowni ci od początku wiedzą, że czeka ich samotne życie. Do tego dochodzi coraz większa niechęć w wielu kręgach społeczeństwa, która objawia się między innymi hejtem w sieci. Kapłani przeżywają także frustracje z powodu tego, że coraz mniej ludzi chodzi do kościoła i angażuje się w działania parafii. Białkowska przytoczyła słowa jednego z księży, z którym rozmawiała.
"Dużo jest takich księży, którzy weszli w romanse, ale zostali w kapłaństwie - odchodząc od tych relacji, zrywając je. Są zbyt niedojrzali emocjonalnie, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność za bycie w relacji. Wyjście z tego kapłańskiego świata, z odprawiania mszy świętej i katechezy do tego, że musisz utrzymać żonę i dzieci - i nikt ci nie pomoże, nikt ci nie zapewni emerytury i nie wiesz, jak tam będzie po tej drugiej stronie - to jest trudna decyzja".
- I ja naprawdę ten trud rozumiem. No i też skąd mieliby mieć te umiejętności, jeśli nie pracują nad tym w żaden sposób? Człowiek emocjonalnie rozwija się przez całe życie i jeżeli ktoś wyszedł z domu, mając 18 lat, a potem żył w seminarium, które jest pod kloszem (...), to nie uczy się wchodzić w relacje "jeden na jeden" i przed tą odpowiedzialnością ucieka - wyjaśnia ekspertka.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.