FitnessZakaz mówienia, słuchania, oglądania. Efekt? Wszyscy są w stanie euforii, rzucają się sobie w ramiona

Zakaz mówienia, słuchania, oglądania. Efekt? Wszyscy są w stanie euforii, rzucają się sobie w ramiona

Zakaz mówienia, słuchania, oglądania. Efekt? Wszyscy są w stanie euforii, rzucają się sobie w ramiona
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
01.04.2018 13:12, aktualizacja: 01.04.2018 13:48

Rozbraja granat. Kiedy mamy w sobie potężny ładunek negatywnych emocji, zamiast doprowadzać się do wybuchu, dzięki niej możemy wyjąć lont.

Kiedy ruszyła budowa ośrodka medytacji Vipassana w Dziadowicach, wielu nie miało wątpliwości — to ośrodek dla uchodźców, albo izolatka dla chorych na AIDS. Powód? Z inwestycji za ok. 20 mln można korzystać za darmo.

- Vipassana rozbraja granat. Kiedy mamy w sobie potężny ładunek negatywnych emocji, zamiast doprowadzać się do wybuchu, dzięki niej możemy wyjąć lont — mówi Tomasz Raczek, praktykujący Vipassanę od kilku lat.
10 dni, 120 uczestników, kilku nauczycieli i jedna zasada — cisza. Bezwzględna, nazywana tu szlachetnym milczeniem. Nie wolno korzystać z internetu ani kontaktować się z ludźmi. Nie można mieć przy sobie telefonu ani komputera, książki, gazety, a nawet kartki i ołówka. Nie można też niczego słuchać. Do tego zero religijnych doktryn i kosztów. Za nocleg, wyżywienie i naukę medytacji Vipassana nie płaci się ani grosza. Pierwszy kurs dla wszystkich uczestników okazuje się przeżyciem ekstremalnym.

Szlachetna cisza

– Vipassana to medytacja skonstruowana niemal w naukowy sposób. Mimo że jest się w grupie osób to każdy jest sam ze sobą i nie może mieć żadnego kontaktu z nikim dokoła – opisuje Tomasz Raczek, teatrolog, krytyk filmowy i publicysta.

Dla większości zakaz odzywania się nie brzmi zachęcająco. Wręcz przeraża. By pozbyć się tego wrażenia, Tomasz Raczek poleca obejrzeć film "Wielka cisza". – Zrobił on na mnie ogromne wrażenie. To dokument o życiu w głównym klasztorze zakonu kartuzów we Francji. W filmie nie pada ani jedno słowo. Wydaje się, że nie da się go obejrzeć, jednak mnie zafascynował. Z kina wyszedłem jak zaczarowany, oszalałem z zachwytu. Mnie, utrzymującemu się z mówienia, mówiącemu praktycznie bez przerwy, milczenie wydało się niezwykle pociągające. I kiedy mój przyjaciel Robert Rient zarekomendował mi Vipassanę jako medytację podporządkowaną tej zasadzie, od razu poczułem, że to jest to, czego potrzebowałem – mówi.

Na pierwszy kurs pojechał na Mazury, do ośrodka w Krutyni. – Wszyscy moi znajomi mówili, że nie wytrzymam i ucieknę po dwóch dniach. A ja nie czułem, że się męczę, wręcz przeciwnie – upajałem się tym, że nie muszę mówić i nikt nie mówi do mnie. Ostatecznie cisza okazała się dla mnie źródłem uspokojenia i uczucia idealnego balansu. Więc kiedy po dziesięciu dniach nadszedł moment, że już mogliśmy ze sobą porozmawiać, nie chciałem przerywać tego stanu. Milczałem dalej. Vipassana w języku palijskim, czyli tym, którego używał Budda, oznacza widzieć rzeczy takimi, jakie są. Koncentrujemy się na obserwowaniu wszystkich doznań, jakie rejestruje nasze ciało. Na początku jest ich bardzo mało, co sprawia wrażenie jakby większość ciała była ciemna, głucha — opowiada.

Jednak medytacja trwa przez kilkanaście godzin codziennie. Przez pierwsze trzy dni kłębią się myśli. Wydaje się niemożliwe, żeby je zatrzymać, pozbyć się ich.

- Uleganie pokusom czy głębokie przeżywanie przykrych uczuć mija się z celem Vipassany. Medytuje się po to, by nauczyć się obserwować, a przestać oceniać. Gdy wchodzimy w stan głębokiej medytacji, umysł się wyostrza i zaczyna rejestrować coraz subtelniejsze doznania. Uświadamiamy sobie, że składamy się z będących w ciągłym ruchu atomów, z komórek, które się rodzą i umierają. Nie mamy na to żadnego wpływu, więc nie powinniśmy wiązać z tym żadnych emocji. Nie zatrzymamy na zawsze przyjemnego uczucia, ani nie unikniemy przykrego. Wszystko ciągle się zmienia i my także jesteśmy podporządkowani tej regule. Zrozumienie i zaakceptowanie tego faktu jest bardzo trudne, ale też bardzo wyzwalające — wyjaśnia Tomasz Raczek.
Zasady medytacji Vipassana opracował sam Budda, który nie był bogiem, jak sądzą niektórzy, lecz filozofem, mędrcem. Nauki, które głosił Budda, spisano po jego śmierci i na ich podstawie powstało to, co dzisiaj nazywamy buddyzmem. W związku z tym Vipassanę mogą praktykować wszyscy – ateiści, katolicy, czy muzułmanie. Dla wszystkich może się okazać jednakowo skuteczna.

Darmowa euforia

— Po 10 dniach medytacji pojawia się stan, który porównałbym do dziecięcej wiary w dobro. Kochamy ludzi, cieszymy się, że żyjemy, czujemy, a świat jest taki piękny. Ten stan utrzymuje się przez jakiś czas. Pierwszego dnia po kursie wszyscy są radośni, nieomal rzucają się sobie w ramiona. Śmieję się, że jesteśmy jak kumple z wojska. Świętujemy, cieszymy się i łączy nas wspólne trudne przeżycie. Udało mi się zachować ten wspaniały stan może przez tydzień. I mimo że on się z czasem rozmywa, to jednak pozostaje umiejętność równoważenia emocji i stwarzania sobie sytuacji wyciszenia. Poza tym poprawił mi się charakter: wyzbyłem się nerwowych, szybkich reakcji. Nie poddaję się skrajnym emocjom, które prowadzą do kryzysów i kłótni. Potrafię nad nimi panować. — opowiada Tomasz Raczek.

Vipassana uczy więc stawiać szlaban, blokować nadmiar bodźców, które wyprowadzają nas z równowagi. Kiedy po powrocie z wakacji odbieramy skrzynkę mailową, czujemy się jakby ktoś wkładał nam ciężki plecak. Według relacji Tomasza Raczka, po kursie tak nie jest. Wielodniowa medytacja powoduje, że o wiele łatwiej przychodzi nam radzenie sobie z tym, co na co dzień nas przytłacza.

- Vipassana uczy pewnej postawy wobec życia. Łatwiej jest potem podejmować decyzje, bo lepiej widzimy, co jest naprawdę ważne i co jest dla nas dobre. Medytacje zbliżają nas do nas samych i uczą uważności w postrzeganiu świata. — komentuje Tomasz Raczek.
Vipassanę praktykuje również Michał Kiciński, twórca gry Wiedźmin, który z powodu stresu i przepracowania cierpiał na depresję. Gdy leciał na pierwszy kurs Vipassany do Indii, od dwudziestu dób nie spał. Snu nie przyniósł nawet długi lot samolotem. Bezsenność minęła dopiero po pierwszych dniach w ośrodku. Potem było już tylko lepiej.

W rozmowie z dziennikarką WP w lipcu 2017 roku stwierdził: "Jestem szczęśliwy częściej niż byłem kiedyś – to na pewno. Jeszcze doskwiera mi parę rzeczy, zwłaszcza ze zdrowiem, co jest trochę upierdliwe. Ale nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze czułem się psychicznie. Na pewno jest lepiej niż 5, 10, 15 lat temu…"

10-dniowy kurs to początek. Sens medytacji tkwi w regularności. Po kursie powinniśmy medytować w domu, przynajmniej godzinę codziennie. Jeśli tego nie robimy, dzieje się to samo, co w związkach na odległość — mimo że czujemy do siebie miłość to tracimy umiejętność praktykowania jej. Odsuwamy się od siebie.
Codzienne medytacje tylko z pozoru są czasochłonne. - Kiedy poznamy już zasady medytacji, nauczymy się je stosować, możemy to robić wszędzie. Nawet idąc po ulicy, wykonując zwykłe domowe czynności czy stojąc w kolejce — mówi Tomasz Raczek. Ten sam stan medytowania nie na siedząco i z zamkniętymi oczami opisał w swej książce pt. "Cisza" Erling Kaage, norweski podróżnik i filozof, który medytacji nauczył się... chodząc samotnie po Antarktydzie. Jego zdaniem stan odłączenia myśli i emocji, obserwowanie ich to największy luksus, na jaki każdego z nas stać.

"Za darmo to tylko w ryj można dostać"

Aby stworzyć idealne warunki do medytacji w ośrodku Dhamma Pallava w Dziadowicach wszystkie pokoje są pojedyncze. Nie ma w nich nic, co mogłoby rozpraszać. Dużym udogodnieniem są łazienki – jedna na jednego medytującego. Budynki otoczone są lasami, między nimi kiełkuje stworzony jesienią ubiegłego roku, ogród. Nie wszystkie ośrodki do medytacji Vipassana zapewniają tak komfortowe warunki.

Posiłki serwowane są trzy razy w ciągu doby w formie szwedzkiego stołu – śniadanie, obiad oraz bardzo skromna kolacja. Przejedzenie nie służy medytacji, dlatego obowiązuje kuchnia roślinna.

Organizatorzy budowy ośrodka w Dziadowicach mieli dwie okazje, by przekonać się, co o inwestycji i medytacji myślą mieszkańcy okolicy. Pierwszą było spotkanie informacyjne w szkole w Dziadowicach zorganizowane, by oswoić ludzi z pomysłem. Drugą był Dzień Otwarty, który odbył się jesienią ubiegłego roku. Według relacji Jerzego Ambroszczyka, mieszkańca Dziadowic praktykującego Vipassanę, który przyczynił się do wykupienia przez Polską Fundację Medytacji Vipassana ziemi, większość osób była zwyczajnie ciekawa. Jednak nie zabrakło też uprzedzonych. Swoje zrobił też strach przed nowym i niezrozumiałym. - Pojawiły się teorie spiskowe, że inwestycja tylko nazywa się ośrodkiem medytacji, a tak naprawdę będzie ośrodkiem dla uchodźców albo ludzi chorych na AIDS — opowiada Jerzy.

Z kolei w komentarzach pod artykułami w lokalnych mediach dominuje słowo "sekta" oraz typowe dla polskiej mentalności przekonanie, że "za darmo to tylko w ryj można dostać". Mieszkańcy okolic nie dają się przekonać żadnym argumentom — nawet szczegółowym sprawozdaniom fundacji, w których możemy wyczytać co i za ile. W końcu trudno jest uwierzyć, że ktokolwiek mógłby wpłacać pieniądze na "taki" cel dobrowolnie. Budowa ośrodka wyceniona została na ok. 20 mln zł.

Kwota ta okazała się realna do zebrania dzięki ogromnemu zainteresowaniu Vipassaną w Polsce. Ośrodek w Dziadowicach organizuje 20 kursów rocznie, każdy trwa 10 dni, więc trudno trafić na moment, w którym akurat nie odbywa się tu kurs. - Nie jesteśmy w stanie sprostać zainteresowaniu — mówi Jerzy Ambroszczyk. – Na kurs możemy przyjąć określoną liczbę osób, ponieważ mamy ograniczoną liczbę pokoi. Miejsca rozchodzą się na każdy termin w okamgnieniu.

W budowie ośrodka w Dziadowicach miał też swój udział Michał Kiciński. Bo tak to działa — kiedy raz poczujesz moc medytacji, chcesz pomóc ją poczuć innym, a możesz to zrobić pracując jako wolontariusz lub wpłacając dowolną kwotę na konto fundacji.

- Wpłacam tyle, ile uznam za słuszne i dla mnie możliwe. Nigdy nikt z nauczycieli czy fundacji mnie o to nie pytał. Nigdy nikt niczego nie sugerował. Ja też się nie chwaliłem, że wpłacam. Zwykle robię to anonimowo po powrocie z kursu — komentuje Tomasz Raczek. To właśnie z tych darowizn budowane i utrzymywane są ośrodki na całym świecie. Na Vipassanie nikt nie zarabia, lecz to, co dostają medytujący dla wielu okazuje się bezcenne.

Ważny powód

Vipassaną interesują się przede wszystkim osoby, które poszukują sposobu na zwalczenie swojego kluczowego problemu, który nie pozwala im normalnie żyć. Nie jest to magiczna sztuczka, lecz sprawdzona technika.

- Przez lata zmagałem się z nerwicą — mówi Tomasz Raczek. – Daje ona objawy somatyczne, które nie mają żadnego uzasadnienia, wynikają z zaburzeń układu nerwowego. Dolegliwości są prawdziwe, a przyczyny tego bólu "w głowie". Można np. odczuwać, że ma się zawał, a kiedy przyjeżdża karetka i lekarze sprawdzają co się dzieje, okazuje się ze wszystko jest w porządku. A ból nadal trwa. Z tego powodu zacząłem szukać medytacji, sposobu na odzyskanie równowagi. Wiedziałem, że ten rodzaj pracy nad sobą może okazać się skuteczny. Dlatego na pierwszy kurs kilka lat temu pojechałem "w sprawie", ale na kolejne już nie, bo nerwicę i ataki paniki udało mi się opanować.
Umiejętność ta okazuje się przydatna w leczeniu różnych chorób, m.in. uzależnień - w ich przypadku umiejętność obserwacji objawów choroby jest kluczowa dla pomyślności terapii. Zależność tą potwierdzono już w latach 70. w Stanach Zjednoczonych. Badanie obejmowało 2 tys. osób uzależnionych od narkotyków - im dłużej medytowali, tym mniejsza była zależność od substancji. Co więcej, po dwóch latach prawie cała grupa chorych zachowała trzeźwość.

O 60 proc. zmniejszyła się również liczba wypalanych papierosów przez osoby, które wzięły udział w eksperymencie przeprowadzonym kilka lat temu na Uniwersytecie Kalifornijskim. Zebrano palaczy, którzy nie zamierzali rzucić nałogu i nauczono medytacji. Okazało się, że palili oni znacznie mniej mimo że nie mieli ani takiego zamiaru, ani nawet świadomości. Z kolei osoby, które zamierzały rzucić, dzięki medytacjom znacznie rzadziej odczuwały chęć sięgania po papierosa.

Vipassana okazuje się bardzo uniwersalnym narzędziem. Wykorzystywana jest również w więzieniach jako droga do resocjalizacji. Medytacja ułatwia proces odnajdywania się w społeczeństwie, odbudowywania relacji z ludźmi, ale tez życia podczas dożywotniej odsiadki. Powstało na ten temat sporo filmów dokumentalnych, np. „Doing Time Doing Vipassana”. Film można obejrzeć online:

.

Nagrodzony został laurem Golden Spire Award na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Francisco w 1998 roku, czy "The Dhamma Brothers", który dostał nagrodę za najlepszy dokument na festiwalu Woods Hole w 2007 roku. Po eksperymentalnych kursach Vipassany w więzieniu w Massachusetts, praktyka medytacji kontynuowana jest do dziś.

- Podczas kursów poznałem wielu ciekawych ludzi, między innymi psychologów, którzy codziennie stykają się z trudnymi ludzkimi problemami. Jeden z nich pracuje na przykład na oddziale onkologicznym - mówi Tomasz Raczek. - Vipassana rozbraja granat, wyciąga lont, zanim urośnie w nas emocjonalny ładunek wybuchowy. Mimo upływu lat, dzięki Vipassanie nie ma we mnie goryczy czy niechęci do innych ludzi. Choć nie wszystko mi się udaje, przyjmuję to jako kolej rzeczy i z niezmąconym spokojem rozpoczynam w ciszy kolejny dzień.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (254)
Zobacz także