Blisko ludziZałożyła mundur, bo zwierzęta same się nie obronią

Założyła mundur, bo zwierzęta same się nie obronią

W przypadku Igi Sozoniuk znany powszechnie epitet, jakim określa się policjantów, jest wyjątkowo trafny. "Jest jak prawdziwy pies: jak chwyci, to już nie puści", mówią w pracy o 36-letniej, atrakcyjnej, na pierwszy rzut oka łagodnej blondynce. Iga faktycznie jest ucieleśnieniem łagodności – dopóki ktoś nie krzywdzi zwierząt.

Założyła mundur, bo zwierzęta same się nie obronią
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aneta Wawrzyńczak

20.11.2017 | aktual.: 20.11.2017 16:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Aneta Wawrzyńczak, Wirtualna Polska: Jak pani szła do pracy w policji, to już wiedziała, że na funkcjonariuszy woła się "psy"?

Iga Sozoniuk: Na policjantów psy, na policjantki suki (śmiech). Ale tak, wszystkie te epitety pod adresem policji były mi znane.

Mimo to pani się zdecydowała.

W rodzinie miałam policjantów, mniej więcej wiedziałam, z czym to się je.

Powiedziała pani: policjantów. Żadnej policjantki?

Nie, byłam nie tylko w rodzinie pierwszą kobietą, która poszła do policji, ale też w ogóle w wydziale prewencji w Malborku.

I co?

Jak ludzie mnie widzieli w radiowozie, to nieraz o mały włos nie było kolizji (śmiech).

A wiedziała pani, że jako kobiecie – w dodatku bardzo atrakcyjnej – będzie ciężko?

Tak, wiedziałam, że będzie ciężko, że muszę sobie zapracować na szacunek, udowodnić, że w pracy nie występuję w roli kobiety, tylko policjanta. I owszem, różne trafiały się pod moim adresem teksty na interwencjach, często od osób pod wpływem alkoholu, "o, anioła zobaczyłem", tego typu komentarze. Ciężko było też wypracować sobie wizerunek twardej babki wśród kolegów. "Co tam baba!", słyszałam nieraz na początku. A później sami chcieli jeździć ze mną na interwencje. Bo jak już się pokazałam jako twarda sztuka, która pierwsza "wchodzi z drzwiami", to się jakoś do mnie przekonali.

Tę pani atrakcyjność podkreśliłam, bo jest pani również instruktorką fitness, wysoką, szczupłą, szalenie zadbaną kobietą, w dodatku blondynką… Cały mur stereotypów do rozbicia!

No tak… Ale to, jak wyglądam, przydaje mi się w pracy. Gdy mamy akcję zatrzymania, to ja pukam do drzwi. I jeszcze się nie zdarzyło, żeby mi ktoś nie otworzył. Po prostu nikt nie spodziewa się, że za nimi stoi policjantka.

A strach? Że jako kobieta nie wzbudzi pani bezpiecznego postrachu albo że będzie pani bardziej narażona na wyzwiska czy agresję fizyczną?

Przeciwnie, kobieta łagodzi obyczaje. Naprawdę dało się odczuć na wielu interwencjach, że kobieta inaczej trafia do tych osób, u których musimy interweniować, nawet agresywnych, zarówno mężczyzn jak i kobiet. Ja zawsze staram się zacząć od samego początku, pracować bardziej jak psycholog, dociec, co się stało i dlaczego. Jak trzeba reagować natychmiast, to wiadomo, jednak większość interwencji polega na rozwiązywaniu konfliktów. Teraz jestem w pionie kryminalnym, ale w wydziale prewencji było ciężko, od dyżurnego otrzymywaliśmy strzępki informacji, które przekazuje zgłaszający. I tak naprawdę nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy, co zastaniemy i jak się zachować.

A czy coś się w tym temacie zmieniło, odkąd pracuje pani przy interwencjach w sprawach o znęcanie się nad zwierzętami?Tak mi się wydaje, że skoro ktoś potrafi skatować psa, uwiązać na łańcuchu, zatłuc łopatą albo zakopać żywcem, to jakoś niedaleko mu do granicy, by zaatakować człowieka.

Wśród znęcających się nad zwierzętami zdarzają się oczywiście osoby, które wcześniej były karane za znęcanie się nad rodziną, ale to nie jest stereotyp takiego "znęcacza". Naprawdę widziałam wiele i nieraz trafiały się osoby działające na szeroką skalę, właściciele firm posiadający milionowe zyski, z psem w zapyziałej budzie.

Czyli nie wąsaty, zamieszkały w rozpadającej się ruderze bezrobotny mężczyzna w przepoconym podkoszulku, który trzyma psa na łańcuchu, rzuca mu do jedzenia resztki z obiadu – jeśli w ogóle – i okłada go łopatą, jak popije?

Zdecydowanie nie. Znęcają się przeróżni ludzie, od tych z wypchanymi po brzegi kieszeniami, po takich z naprawdę ciężkiej patologii.

Ponoć częściej mężczyźni niż kobiety.

Faktycznie, częściej są to mężczyźni. Ale też całe rodziny, zwłaszcza na wsi, gdzie pies jest przywiązany do kawałka drewna, nie ma żadnego schronienia, latem siedzi na pustyni, bez kropli wody, a jedzenie daje mu się raz w tygodniu, aby tylko przeżył. I funkcjonuje wśród rodziny, gdzie są dzieci, które patrzą, jak się traktuje zwierzę. Są czasami psy agresywne, do których nawet właściciel nie podchodzi, jak takiego upolował 10 lat temu, uwiązał na łańcuch, to mu przez te 10 lat podtyka miskę z jedzeniem kijem, żadnego kontaktu. Te psy są też schorowane, bo po latach chodzenia w jednym miejscu na łańcuchu nie są w stanie samodzielnie wstać, stawy im siadają. A przecież to są istoty żyjące, jak ustawa mówi, które czują i potrzebują opieki. Tak jak ludzie.

Jeszcze pani do tego wszystkiego ma upór i twardy charakter. "Jest jak prawdziwy pies: jak chwyci, to już nie puści. Współczuję oprawcom zwierząt", że zacytuję słowa pani kolegi z komendy w reportażu "Interwencji" TVN, które potwierdzają statystyki – ma pani właściwie 100-procentową wykrywalność. Zawsze pani była taka harda czy się pani tak zahartowała?

Odkąd pamiętam, wszystko, czego się podejmuję, robię od samego początku do końca, czy to jest pomoc koleżance, czy sprawa, którą dostaję na biurko. Co do tych ostatnich: taka jest po prostu moja rola, występuję przy prokuratorze i staram się zebrać wszystkie dowody, wszelki materiał, żeby nie upadł w sądzie, żeby oprawca został skazany adekwatnie do tego, co zrobił.

A kim pani chciała być, jak pani była małą dziewczynką?

Miałam dwa wymarzone zawody: lekarka albo policjantka. Oba w pewnym sensie polegają na pomaganiu ludziom. A ja odkąd pamiętam targałam bezdomne psy do domu, choć mama mówiła, że śmierdzi – i miała rację, nie mogło w domu pachnieć, skoro w trakcie wakacji ze trzy bezdomniaki kąpałam od 7 do 15. I wyrzucałam praktycznie całe jedzenie z lodówki za okno, żeby te pieski miały co jeść.

Skąd się u pani wzięła ta miłość do zwierząt? Z tego, co pani mówi – nie wyssała jej pani z mlekiem matki.

Mama też miała zawsze zwierzęta, aczkolwiek nie była nigdy aż tak zaangażowana. I myślę, że to nawet nie o same zwierzaki chodzi, ale empatię. Naprawdę lubię pomagać, lubię czuć się potrzebna, nikomu nie odmówię pomocy, czy to będzie południe, północ czy trzecia w nocy…

Obraz
© Archiwum prywatne

Obiło mi się o uszy, że pani potrafi zerwać się na telefon z urlopu i przyjechać na interwencję w japonkach…

Tak było (śmiech). Zawsze odbieram telefon, odpowiadam na pytania, pojadę na interwencję, jeśli jest taka możliwość. Bo te zwierzęta mają tylko nas, one się same nie obronią, a przy tym są tak kochane, tak wierne. W życiu pies – prawidłowo zsocjalizowany, bez wad psychicznych – nie zrobi człowiekowi ani innemu zwierzęciu krzywdy. A człowiek? Wielu ludzi poznałam, na wielu się zawiodłam – a na zwierzętach nigdy.

Umówmy się: nie każdy musi kochać zwierzęta…

Oczywiście, zawsze to powtarzam.

Ale każdy musi je szanować?

Tak. Szanuję ludzi, którzy mówią, że nie lubią zwierząt i nie chcą mieć ich w domu, mają świadomość, że to nie dla nich, nikogo nie krzywdzą. Nienawidzę tych, którzy decydują się na wzięcie zwierzęcia do domu bez żadnej wiedzy, refleksji, przygotowania. Ot, wybierają charta na przykład, "bo to ładny piesek". A charakterystyka tej rasy sprawia, że trzeba takiemu psu zapewnić codzienny wybieg i całe mnóstwo warunków odpowiednich dla niego. Inaczej zaczynają się problemy, a później słyszymy: "oddam psa", "pies przywiązany w lesie", "pies wyrzucony z samochodu". Kiedyś myślałam, że już mnie nic w życiu nie zaskoczy. A teraz w pracy wciąż widzę, do jak dramatycznych, wręcz makabrycznych rzeczy ludzie są w stanie się posunąć. Czasami przypadki znęcania się czy zabijania są tak drastyczne albo powody tego tak błahe, że umysł zdrowego człowieka nie jest w stanie tego ogarnąć.

Jak z perspektywy funkcjonariuszki policji przedstawia się kwestia efektu kuli śnieżnej, który sobie za każdym razem wyobrażam, udzielając się w zbiórce czy interwencji w sprawie skatowanego zwierzaka: zaczyna się od znęcania nad zwierzętami, a kończy na znęcaniu nad ludźmi. To chyba powinno przekonać sceptyków, że chroniąc zwierzęta, chronią też w przyszłości samych siebie, reagując na wczesnym etapie wykluwania się patologii.

Nigdy nie wnikam w sytuację rodziny, do której jadę na interwencję, bo bywa różnie. To są relacje na linii człowiek-człowiek i nigdy nie wiadomo, jak było od początku, czy facet się wyżył, bo go kobieta wkurzyła, a jeśli tak – to od czego się zaczęło. Moim zdaniem wina jest zawsze po połowie – w przypadku ludzi. Bo zwierzęta nigdy nie są winne. Pies pogryzł buta? To dlaczego nie poszedłeś z nim, żeby się wybiegał? Jeśli chodzi o ludzi, rzadko jest to moim zdaniem czyste znęcanie się. W przypadku zwierząt – wprost przeciwnie.

Klasyczna sytuacja zero-jedynkowa?

Tak: człowiek się znęcał, po prostu. A przecież jest tyle różnych artykułów w gazetach, w sieci, gdziekolwiek, jak się psem zajmować. Musimy przede wszystkim mierzyć siły na zamiary: wiedzieć, jakiego psa wziąć, ile czasu możemy mu poświęcić, jakie ma potrzeby.

Według GUS, 80 proc. Polaków ma w domu stały dostęp do internetu, więc wszystkiego można się dowiedzieć. To dlaczego jest tego tyle? Pani sama w KMP w Elblągu ma rocznie ponad 20 spraw, wychodzi jedna co około dwa tygodnie.

Oj, teraz się zwiększyła liczba spraw, nawet dwie tygodniowo dostaję.

Co możemy zrobić, żeby z tym walczyć?

Możemy uświadamiać, choć na małą skalę, pojedyncze jednostki. Na większą trzeba by było przynajmniej raz w tygodniu zrobić wystąpienie w telewizji i cały czas o tym mówić, informować, że "biorąc psa należy…" i wymieniać: punkt pierwszy, drugi, piąty, dziesiąty. Żeby nie okazało się, że ktoś stwierdzi: "pies nie jest dla mnie" i go odda, sprzeda, wyrzuci z samochodu.

Świadomość i odpowiedzialność – tylko i aż – wystarczą, by w zamian dostać dozgonną miłość, wierność i merdający ogon na powitanie po ciężkim dniu w pracy?

Oczywiście. Nawet z hodowli – zapłaci się większe pieniążki, ale ma się świadomość, że pies będzie bez wad genetycznych i w każdej chwili można będzie zadzwonić do hodowcy i się wszystkiego dowiedzieć.

Słyszy to pani czasem od ludzi: "ty to masz dobre serce"?

Cały czas (śmiech).

To zobowiązuje?

Nie wiem, czy do czegoś zobowiązuje. Taka jestem: jeżeli trzeba komuś pomóc, jeżeli jestem w stanie coś zrobić, to pomagam, po prostu.

Partnerem artykułu jest Browar Łomża, producent piwa Łomża Miodowe

Komentarze (93)