Blisko ludziZdjęcia dzieci na granicy z Białorusią nimi wstrząsnęły. Organizują protest w stolicy

Zdjęcia dzieci na granicy z Białorusią nimi wstrząsnęły. Organizują protest w stolicy

Zdjęcie dziewczynki, która została wywieziona za białoruską granicę
Zdjęcie dziewczynki, która została wywieziona za białoruską granicę
Źródło zdjęć: © Twitter
Katarzyna Pawlicka
30.09.2021 14:25

– Każdego dnia widzę oczy dziewczynki w szarym kombinezonie błąkającej się teraz po lesie i nie mogę spać – mówi w rozmowie z WP Kobieta Urszula Dragan. Wraz z innymi rodzicami w piątek 1 października pójdzie pod Komendę Główną Straży Granicznej. Chce zwrócić uwagę na dramat dzieci wywiezionych kilka dni temu za białoruską granicę.

O 20-osobowej grupie migrantów poinformowała w mediach społecznościowych Fundacja Ocalenie. Wśród nich znalazło się ośmioro dzieci, w tym 2,5-letni Almand, 4,5-letni Alas i 6-letnia Arin. Potrzebowali pomocy, znajdowali się już na terenie Polski (w Szymkach, gmina Michałowo).

Wśród wywiezionych uchodźców było ośmioro dzieci

We wtorek (28 września) wolontariusze fundacji udzielili im podstawowej pomocy. - Na miejscu byli już funkcjonariusze SG, czekali na transport. Zdążyliśmy podać wszystkim ciepłą herbatę i jedzenie, daliśmy karimaty, śpiwory, bluzy, czapki i kurtki. Zadzwoniliśmy do tłumacza, żeby porozmawiać z rodziną. Opowiadali o przemocy i biedzie, przed którymi uciekają. Wytłumaczyliśmy im, do czego potrzebujemy od nich pełnomocnictw. Podpisali dokumenty, ustanowili pełnomocniczkę. Dwuletni Almand i czteroletni Alas trochę nas zaczepiali, bo chcieli się bawić – napisali na Facebooku.

W tym samym wpisie przedstawiciele fundacji poinformowali, że funkcjonariusze SG przetransportowali uchodźców pod posterunek Straży Granicznej w Michałowie (tam zrobiono im zdjęcia), a następnie – nie udzielając komentarza – wywieźli autobusem w stronę białoruskiej granicy.

Jak podaje białostocka Wyborcza, rzeczniczka prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej potwierdziła, że "została wobec nich zastosowana procedura z rozporządzenia, czyli zostali doprowadzeni do linii granicznej". Przyznała także, że w grupie było ośmioro dzieci.

Organizatorzy piątkowego protestu chcą wyrazić swój głęboki sprzeciw wobec podobnych sytuacji i zaapelować do rządu o udzielenie pomocy uchodźcom, szczególnie dzieciom.

- To jest protest oddolny, pozapolityczny, bez partyjnych flag. Apelujemy szczególnie do rodziców. Sama jestem mamą siedmioletniej dziewczynki. Minęły trzy lata od zakończenia mojego leczenia onkologicznego. Zastanawiałam się ostatnio, co jest dla mnie najważniejsze w życiu i doszłam do wniosku, że właśnie przywilej wychowania córki. To są zresztą uniwersalne wartości: wszyscy pragniemy, by nasza rodzina była zdrowa i bezpieczna. Dlatego, gdy widzę dzieci, które były już praktycznie bezpieczne, na polskiej ziemi, pod budynkiem Straży Granicznej i zostały po prostu wywiezione do lasu, gdzie temperatura przy ziemi oscyluje wokół zera, pozbawione jedzenia i schronienia, zaczyna mi brakować słów. Nie wyobrażam sobie, co muszą czuć matki, które walczą z nimi teraz o przetrwanie, wiedząc, że ryzyko śmierci jest bardzo wysokie – mówi Urszula Dragan w rozmowie z WP Kobieta.

Organizatorka protestu uczula, że dzieciom – szczególnie tym najmłodszym – grozi śmierć z wychłodzenia lub głodu. – Wiemy przecież, że, plując krwią, umarł 16-latek. Umarła też matka, a jej dzieci widziały tę śmierć. Każdego dnia widzę oczy dziewczynki w szarym kombinezonie błąkającej się teraz po lesie i nie mogę spać. Boję się, że umrze także ona – relacjonuje Dragan.

Nawet lekarze nie mogą udzielić pomocy

Aktywistka podkreśla również, że sprawa bezpieczeństwa dzieci powinna łączyć wszystkich bez względu na poglądy. – Wyobraźmy sobie nasze dziecko śpiące w chłodnym lesie. Znamy przecież historię naszego kraju – w przeszłości sami traciliśmy domy, musieliśmy się ewakuować. Jestem z Warszawy, podczas powstania moja ciotka siedziała w piwnicy… Chodzi mi o to, że sami byliśmy osobami potrzebującymi, doświadczyliśmy zła, a inni ludzie – jak np. indyjski maharadża, który przygarnął polskie dzieci podczas II wojny światowej – nam bezinteresownie pomagali – przekonuje.

Urszula Dragan przyznaje także, że czuje bezradność, ponieważ trwający stan wyjątkowy uniemożliwia wejście na teren pasu granicznego. Zakaz ten dotyczy także medyków, którzy są gotowi ruszyć do pomocy, jednak do tej pory nie otrzymali pozwolenia.

- Nie jestem strategiem, nie umiem rozstrzygać o sprawach wielkiej polityki, ale wiem, że – co by się nie działo – w polskim pasie granicznym nie powinno być ludzi, którzy umierają z zimna i głodu. A już szczególnie nie powinno być tam dzieci – dodaje.

Dragan wraz z dwójką innych aktywistów organizuje protest pod Komendą Główną Straży Granicznej, bo – jak sama mówi – to właśnie funkcjonariusze odpowiadają fizycznie za wywóz uchodźców za granicę, choć powołują się przy tym na rozkaz ministra.

- Każdy ma swój rozum, serce i granice. Jeśli dostaje rozkaz, żeby wywieźć dziecko do lasu, powinien się na chwilę zatrzymać i pomyśleć: "chwila, w czym ja biorę udział? Będę umiał spojrzeć sobie w oczy?". Przecież cała straż graniczna może iść na zwolnienie lekarskie. Niech pokażą lekarzowi zdjęcie tego dzidziusia… przypuszczam, że wiele osób by takie zwolnienie dostało, bo to, co się aktualnie dzieje jest skrajnie nieetyczne – podsumowuje.

 Link do wydarzenia, które odbędzie się 1 października o 15.30 znajdziesz TUTAJ.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1498)
Zobacz także