Zrobieni na złoto
Przepraszam, ale znów będzie o „Zmierzchu”. Wiem, ja też mam już dość, a zważcie, że zajmuję się tym również zawodowo, więc w pole rażenia twórczości Stephanie Meyer trafiam z ponadprzeciętną częstotliwością.
29.07.2010 | aktual.: 02.08.2010 12:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przepraszam, ale znów będzie o „Zmierzchu”. Wiem, ja też mam już dość, a zważcie, że zajmuję się tym również zawodowo, więc w pole rażenia twórczości Stephanie Meyer trafiam z ponadprzeciętną częstotliwością. Atakują nią dosłownie ze wszystkich stron – człowiek idzie z nosem wbitym w ziemię i tutaj też nie znajduje chwili wytchnienia, bo komuś wpadło do głowy, żeby umieścić wlepki reklamowe na płytach chodnikowych. Wpadłem jednak na trop zagrożenia, przed którym należy przestrzec ludzkość, zanim będzie za późno – i nie chodzi tylko o masową erozję dobrego smaku. Ale do rzeczy.
Parę miesięcy temu redagowałem artykuł „Diabeł w złotej skórze” i natrafiłem w nim na cytat – charakterystykę wampirów ze „Zmierzchu”, którą pozwolę tu sobie przytoczyć:
Ich twarze były porażająco, wręcz nieludzko piękne. Takich twarzy nie spotyka się w rzeczywistym świecie, co najwyżej na wygładzanych komputerowo fotografiach w czasopismach o modzie lub na obrazach starych mistrzów, gdzie należą do aniołów.
Kiedy czytałem ten fragment i wcześniej, gdy trafiałem na opisy Edwarda i wrażenia, jakie wywoływał na płci przeciwnej (histeria, ślinotoki, etc.), nie dawało mi spokoju niejasne uczucie, że gdzieś się już z tym zetknąłem. Objawienie przyszło nagle, a za nim dotarła cała groza sytuacji. Pora na parę kolejnych cytatów:
- Jest niewiarygodnie piękny. Zupełnie jakby bóstwo zstąpiło na ziemię. (…) - Ja… ja spodziewałam się ujrzeć… stwora. Mój Boże, przecież on jest piękny! Jak złoty posąg. Jak bóstwo! (…) Po raz pierwszy miała okazję ujrzeć (…) z tak niewielkiej odległości. Przystojną twarz, nieruchomą i pełną godności. Rozłożyste ramiona. Złotą grzywę włosów, złotą, pokrytą meszkiem skórę…
Edward Cullen? Otóż nie. Te fragmenty są o pół wieku starsze od „Zmierzchu”, a pochodzą ze znakomitego opowiadania Philipa K. Dicka „Złoty człowiek”. To historia o mutancie, doskonałym drapieżniku, następnym ogniwie ewolucji, które wyprze homo sapiens. Cris Johnson, tytułowy złoty człowiek, obdarzony zdolnością prekognicji i zniewalający zwierzęcym urokiem, uwiedzie i zapłodni nasze kobiety, wysyłając nas do tego samego dziejowego lamusa, do którego być może sami kiedyś wysłaliśmy naszych krewniaków neandertalczyków. Nie muszę chyba dodawać, jaki wniosek nasuwa się z zestawienia powyższych cytatów i postaci. Edward Cullen to dickowski Złoty Człowiek.
Fizyczne podobieństwo jest uderzające – mówię tu o literackich opisach, nie o Robercie Pattinsonie, a tym bardziej nie o Nicholasie Cage’u z pożałowania godnego filmu „Next”, który w teorii miał być ekranizacją opowiadania Dicka, a w praktyce był do dicka (tego małą literą, z języka angielskiego) niepodobny. Obaj wywierają niemal identyczny wpływ na ludzkie kobiety – począwszy od wyłączenia pracy mózgu. No i obaj są doskonałymi drapieżnikami, chociaż w przypadku Edwarda trudno pamiętać o tym, że to wampir. Z drugiej strony, właśnie jego metoda wydaje się skuteczniejsza. Może nawet jest dowodem na analogiczny do umiejętności Johnsona dar prekognicji. Z krwiopijcami, mimo wszystko, wiąże się bowiem sporo złej sławy, a ten tutaj usypia czujność: zęby schował, przyjaźnie świeci na słoneczku i przekonuje wszystkich, że jest wegetarianinem. Ten wegetarianizm to oczywiście ściema, bo przecież Cullen tak naprawdę nie wysysa kalarepy tylko zwierzęta. Wszyscy jednak biorą jego słowa za dobrą monetę, podobnie jak
zapewnienia, że wampiry się nie rozmnażają, więc seks z nimi jest bezpieczny. A to się Bella zdziwi…
Jeśli w ten sposób spojrzy się na Edwarda Cullena, naprawdę można się przestraszyć. Zwłaszcza, kiedy widzi się, jaką furorę robi „Zmierzch”, warto uświadomić sobie, że płeć piękna atawistycznie pożąda nowego złotego człowieka. Znów zacytuję Dicka: On nie ma się o co martwić. (…) Da sobie radę dopóty, dopóki istnieją kobiety gotowe iść mu z pomocą.
Świadomie czy nie, Meyer przypomniała dickowskie przestrogi przed homo superior. Wyciągnijmy z tego wnioski, zanim będzie za późno.