A ja żem jej powiedziała – Kaśka, jesteś super! Książka Nosowskiej to huśtawka emocjonalna na której chcesz się pobujać

Po książce spłodzonej na Instagramie nie można spodziewać się wiele. Nie w przypadku Nosowskiej. "A ja żem jej powiedziała…" bawi, trochę wzrusza, ale przede wszystkim sprawia, że łapiesz się na myśleniu "kurcze, też tak mam". Wybieramy 7 fragmentów z uniwersalnymi mądrościami.

A ja żem jej powiedziała – Kaśka, jesteś super! Książka Nosowskiej to huśtawka emocjonalna na której chcesz się pobujać
Źródło zdjęć: © fot. Marlena Bielińska
Helena Łygas

23.05.2018 | aktual.: 23.05.2018 14:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przez lata była gwiazdą raczej dla wybranych niż dla mas. Mimo Fryderyków, mimo Paszportów i mimo częstej obecności w radio. Od lipca zeszłego roku udziela się na Instagramie, a jej, zdawać by się mogło, hermetyczne żarty docierają do coraz liczniejszej grupy osób.

Nosowska bawi się konwencją wymagań stawianych kobietom w XXI wieku. Przede wszystkim wymagań estetycznych. Jeśli puszcza oka do odbiorców, to przez przerysowaną (dosłownie i w przenośni!) formułę swoich "tutoriali".

Wydawnictwo Wielka Litera odezwało się do piosenkarki, która, jak sama przyznała, propozycję wydania książki przyjęła "z pewną taką nieśmiałością, ale i entuzjazmem". Całe szczęście, bowiem jej pierwsza publikacja wielbicieli internetowej twórczości nie zawiedzie.

To zbiór luźnych tekstów w formie felietonów. Nosowska na tapetę bierze swoje relacje z facetami, ogólne obserwacje dotyczące związków damsko-męskich, ale i Kim Kardashian, celebrytki marzące o okładkach magazynów dla panów i tomach opatrzonych własnym nazwiskiem. Trochę tu zakamuflowanych motywów autobiograficznych (przemocowy związek, trudne relacje z rodzicami, kompleksy). Mocno przebijają małe manie i obsesje – przede wszystkim problemy z wagą i chorobliwa zazdrość o partnerów. Nie ma tu jednak minorowych tonów, a gorzkie refleksje zostają spuentowane abstrakcyjnymi dowcipami, rozładowującymi napięcie.

W ostatnich miesiącach dużo można było przeczytać instant-refleksji o Nosowskiej. Zasadzały się głównie wokół motywu złapaniu wiatru w żagle. Tu nowa płyta, tam pierwsza książka. Nagły przyrost fanów i to bez kanap telewizji śniadaniowych, ścianek i skalpela czy "diety zmieniającej rysy twarzy" (swoją drogą pysznie przez piosenkarkę obśmianej).

Tyle że Nosowska żadnego wiatru w żagle nie złapała. Nabyła raczej umiejętności, w magazynach dla pań nazywanej zgrabnie "akceptacją rzeczywistości". Bliżej niż do akceptacji, Kaśce jest jednak do stanu "mam to w dupie". Nie da się pokonać wszystkich neuroz, zapełnić wszystkich braków. Da się natomiast oddzielić emocje od przemyśleń i powiedzieć "okej, może TAK NAPRAWDĘ chciałabym być szczuplejsza, ale równie mocno TAK NAPRAWDĘ chciałabym jeść ten chleb, co go tak lubię". I nie czuć do siebie niechęci.

Każdy mini rozdział książki zaczyna się sformułowaniem "A ja żem jej powiedziała: Kaśka, …". Książka Nosowskiej to tak naprawdę rady, które przez lata nauczyła się dawać sobie samej. Teraz dzieli się nimi z czytelnikami. Mimo zabawnej formy, treści tam więcej niż w co drugim poradniku z listy bestsellerów Empiku. Poniżej cytujemy wąski wycinek. 7 rad Katarzyny Nosowskiej, dla każdej kobiety.

O relacjach z innymi kobietami

"Kobiety potrafią stworzyć przyjacielską relację, wspierać się, spędzać satysfakcjonująco kolejne godziny podczas babskich nasiadówek. Potrafią do chwili, gdy przepływu w kobiecym kręgu nie zaburzy obecność samca. Natychmiast da się zaobserwować rozkojarzenie, przygryzanie warg, nawijanie loka na palec, ewentualnie przerzucanie z lewej na prawą całej czupryny, bujanie nogą, zsuwanie buta z pięty, zabawę łańcuszkiem lub kolczykiem. Istny festiwal uwodzenia.

I nie chodzi o wywalczenie najwyższej noty za taniec godowy u samca jurora, pokonanie pozostałych tańczących i zdobycie nagrody głównej – dwóch kryształowych kul jego jąder. Często celem jest samo przekonanie, że gdyby tylko tancerka kul zapragnęła, toby je miała".

O wyszczuplającej magii czerni

"Żyłam dość długo w przekonaniu, że nadmiary nikną w zestawieniu z czarnym. Instynktownie wyłapuję czarne egzemplarze ze sklepowych wieszaków. Moja szafa wygląda jak wypożyczalnia strojów dla żałobników. Kiedy konkubent pyta, gdzie są kluczyki do samochodu, a w odpowiedzi słyszy: "W płaszczu, tym czarnym" – ogarnia go bezsilność.

Przy drobnej nadwadze kupowałam odzież w kolorze nocy, ale w swoim rozmiarze. Komórki tłuszczowe mnożą się jak króliki, więc w krótkimi czasie zaczęłam kompulsywnie nabywać gigantyczne plandeki w wyszczuplającej barwie, z nadzieją na uzyskanie optycznej iluzji i zupełnie prywatnego wrażenia, że skoro dynda, to znaczy, że nie jest tak źle".

O szalonej kobiecej zazdrości

"Zazdrość czyni z nas gończe psy. W aptecznej dawce bywa piękną deklaracją zaangażowania, ale w ilości, do której przewożenia przydałby się tir, szkodzi, niszczy, infekuje. Żyzną glebą, na której kiełkuje, gdzie się ukorzenia i wzrasta grubym kłączem do nieboskłonu, jest niska samoocena. Marzy nam się eksterminacja wszystkich, którzy mogą zagrozić naszej relacji. Bez wyjątku, bo atrakcyjniejsi od nas są po prostu wszyscy.

Codzienność sprowadza się do szukania dowodów na niewierność i oczywiście znajdujemy je na każdym kroku. (…) Pytasz, czy podoba mu się Angelina Jolie, a on mówi, że nie. Kłamie. Pewnie mówi tak, żeby ukryć ich romans. Kupił płytę Ani Dąbrowskiej, że niby dla ciebie. Pewnie ze sobą chodzą. (…)Błagasz, żeby się przyznał, on błaga, żebyś przestała błagać, bo jest niewinny, bo dłużej tego nie wytrzyma. Przechodzisz do podziemia, do partyzantki, ale swoje wiesz.

Finał? Rzuca cię w cholerę, bo go zajeździłaś, a naprawdę nie istniał dla niego nikt poza tobą. Zdradza, bo i tak ma przerąbane, więc przynajmniej chce wiedzieć, za co jest obijany. Opcja trzecia – miałaś rację, miałaś nosa: spółkował i z Angeliną i z Anią".

O młodzieżowym języku

"Kiedy mój siedemdziesięcioletni tata mówi przed koncertem: "Dajcie czadu", a po koncercie: "No, zajebiście było", to czuję, jak na membranę uszną opadają mi ostro zakończone drobiny dysonansu, powodując mikrouszkodzenia. Tak jak wtedy, gdy scenarzysta wkłada do ust nastoletniemu współcześnie żyjącemu bohaterowi sformułowanie: "Zapaliłbym marychę". Albo: "Koledzy, Marek robi dziś prywatkę , może skoczymy?".

Podjechałam kiedyś po syna samochodem. Przywitał mnie krótkim: "Elo". Odpowiedziałam: "Elo", bo przecież jestem spoko matką. Miał niezłą bekę. Yyy… - to znaczy: śmiechu było co niemiara. Mam ambicję korzystać z niezbywalnego prawa do samodzielnego decydowania o tym, co przystoi, a co nie kobiecie w moim wieku. Lubię bluzy z kapturem i takie z napisami również. Jeśli sympatia nie przygaśnie, kiedy przekroczę siedemdziesiątkę będę śmigać na roraty w bluzie i dziwnych butach, bo co jak co, ale dziwne buty kocham. (…) Nie zdziadzieję. Nie pozwolę młodym wypchnąć się na margines życia, moje spojrzenie nie zmatowieje, nie przestanę marzyć. Elo! Elo, Wasza mać!"

O przymusie bycia seksi

"Nie rozumiem za bardzo, czemu warto być seksi na siłowni, w sklepie, na kanapie w śniadaniówce, z rana. Jakoś zupełnie niepostrzeżenie wciśnięto nam do głów, że zawiera się w tym jakaś szczególna wartość. (…) Dlaczego trzeba uwodzić cały świat i to non stop? Dlaczego niektórym tak bardzo zależy, żeby zebrać jak najwięcej deklaracji sprowadzających się do jednego zdania: "Dymałbym". (…) Sexy mama? Czyli taka, którą ewentualnie puknęliby koledzy taty? Czemu nie Szczęśliwa mama?

Chętnie dopisałabym dwie brakujące części. Szczęśliwa babcia dla babć zasługujących, by przywrócić je z zacienionego marginesu do słońca, do życia. I Szczęśliwa zmarła dla żyjących potomków zmarłej, którzy żegnali ją licznie przy mogile, a potem żyli godnie i szczęśliwie, by nie musiała się w grobie przewracać".

O łatwym i szybkim seksie

"Jeśli dajesz się poderwać w klubie, po browarze, to nie zakładaj, że chłopak ma za paskiem u spodni gałęzie do wicia z tobą gniazda rodzinnego. (…) Nowa moda jest chłopakom na rękę. Fajnie jest przecież z dala od domu odreagować stres po pracy, spuścić napięcie…Myślę, że te dziewczyny skrycie marzą o kontynuacji wieczoru. Wierzą, że – jak w zajebistej komedii romantycznej – z niezobowiązującej zabawy narodzi się miłość, która finał znajdzie na ślubnym kobiercu. (…)

Lądują zatem w pokoju hotelowym, wyskakują z odzieży i albo idą na całość, albo się opierają. (…) Może zasilam już grono zgredów, ale nie chcę zaakceptować nowej mody, jeśli rzeczywiście istnieje. Szanse na spotkanie męża w klubowych okolicznościach pewnie istnieją, ale są statystycznie niewielkie. Jeśli zaś dziewczyna chce po prostu seksu, to powinna walczyć o orgazm, o który na ostrej bani jest trudno, bo alkohol jest dla orgazmu jak Jaga Hupało dla grzywki – obcina na krótko".

Dlaczego warto odpuścić

"Ciche dni – to brzmi niewinnie. Podlicz wszystkie, a okaże się, że na dziesięć lat wspólnego życia przemilczeliście trzy. Konflikty są napędzane energią stron. Vadim Zeland przedstawia teorię wahadeł. Wyobraź sobie, że ktoś pcha w twoją stronę potężne wahadło. Jeśli je odepchniesz, co wydaje się odruchem bezwarunkowym, sprawisz, że wychyli się jeszcze bardziej. Gdybyś nie zainwestował energii w ruch, po jakimś czasie wahadło by stanęło. Jeśli ktoś mówi: "Ty debilu", a ty spróbujesz nie reagować, zachowując milczenie lub odchodząc – konflikt nie zaistnieje. Odpowiadając, wprawiasz wahadło w ruch. Konsekwencje mogą być nieciekawe. (…) Jest jeszcze jedna metoda zduszenia konfliktu w zarodku. Zaskoczenie.

- Myślałam, że wszystko jest wspólne, chyba na tym polega związek
- Ale ręcznik kupiłem sobie. Jest tylko mój!
- Mój ojciec wyznał mi przez telefon, że w osiemdziesiątym trzecim, wiosną, widział UFO.
- Co?!
- UFO.
- Nie ma UFO.
- Też tak myślę.
I po kłótni."

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (15)