Agnieszka Perepeczko: jestem kobietą pikantną
Agnieszka Fitkau-Perepeczko - kobieta z klasą i temperamentem, znana głównie z serialu "M jak miłość", w którym występuje jako ekscentryczna Simona. Niedawno ukazała się książka kulinarna Pani Agnieszki "Śniadanie w łóżku i inne rozkosze kulinarne". O smakach dzieciństwa, kulinarnych doświadczeniach i życiowych przyjemnościach opowiada w wywiadzie dla serwisu Kobieta.wp.pl.
Agnieszka Fitkau-Perepeczko - kobieta z klasą i temperamentem, znana głównie z serialu "M jak miłość", w którym występuje jako ekscentryczna Simona. Niedawno Pani Agnieszka wydała książkę kulinarną "Śniadanie w łóżku". O smakach dzieciństwa, kulinarnych doświadczeniach i życiowych przyjemnościach opowiada w wywiadzie dla serwisu Kobieta.wp.pl.
Miłość do gotowania narodziła się we mnie jeszcze we wczesnym dzieciństwie. Moja mama tak prowadziła dom, że wszyscy kochaliśmy siedzieć w kuchni i obserwować, jak w jej rękach powstają różne smakowite potrawy. Na pewno też znaczenie miała miłość do kulinarnych obserwacji, a później chęć do samodzielnego gotowania i spróbowania własnych sił. Już we wczesnych latach dziecinnych asystowałam mamie w kuchni, te wrażenia i wspomnienia opisałam w mojej książce, „Śniadanie w łóżku i inne rozkosze kulinarne”. Te wszystkie rytuały – jak oprawianie i czyszczenie śledzi w ogrodzie – to wszystko miało swoją scenerię, która silnie zarysowała się w pamięci dziecka...
Mój debiut kulinarny nastąpił na wsi, na którą pojechaliśmy razem z moim mężem, wtedy jeszcze moim chłopakiem, nawet nie narzeczonym. Popisywałam się wówczas jeszcze dość skromnymi kulinarnymi umiejętnościami. Przyrządziłam dla niego słynny omlet, o którym mówiło się w naszej rodzinie następne 40 lat. Omlet powstał z 18 jajek, a on się tak wtedy tym daniem zachwycił, że postanowił się ze mną ożenić (śmiech). Był monstrualnie wielki, z konfiturą, którą wcześniej usmażyłam. Wyszło pyszne danie, choć może nie należało do najzdrowszych. Robiłam też wielkie kotlety z dobrego schabu z grubaśną panierką. Wszystko to było duże i smakowite. W tych czasach nikt nie dbał tak bardzo o linię, bo byliśmy młodzi i szczupli. Liczył się smak i aromat. Mój przyszły mąż był zachwycony...
A później? Znana jest Pani z zamiłowania do gotowania dla większego grona, spotkań towarzyskich, na których serwuje Pani potrawy według własnych receptur, a goście dyskutują....
Tak, później ta miłość do świata kuchni wybucha w naszym małym mieszkanku na Waliców, w którym organizowaliśmy przyjęcia dla przyjaciół, wykorzystywałam wtedy rzeczy tzw. zdobyczne – gotowanie miało zupełnie inny wymiar, bo teraz idzie się do sklepu i ma się wszystko co potrzebne do przyrządzenia posiłku. A wtedy w grę wchodziło zdobywanie. Pamiętam, że do teatru przyjeżdżała kobieta z cielęciną. Brałam w tajemnicy mostek cielęcy, to było oczywiście nielegalne. Miało swój wdzięk, może smutny wdzięk, ale przez to, że tak trudno było zdobyć składniki, cała potrawa lepiej smakowała. Zapraszałam wtedy gości i robiłam swoje słynne kartofle walicowskie (przepis w książce „Śniadanie w łóżku…”) Były to kartofle z majerankiem, czosnkiem, wkładało się do pieca taki mokry kartofel i on oblepiony aromatycznymi ziołami i mąką smakował wyśmienicie. Nikt nie umiał takich zrobić jak ja, bo cała tajemnica polegała na tym, ze musiał być bardzo rozgrzany piekarnik. Jadło się je rękoma, nie można byli ich kroić, bo wówczas
uciekał z nich cały aromat. W okresach biedy podstawę kuchni stanowiły właśnie te kartofle, sałata i wino. Ale nasze kulinarne spotkania nie polegały tylko na moim gotowaniu i degustacji przez gości tego, co ja zaserwuję. Były okraszone rozmowami, dyskusjami, wspomnieniami. Potem przyszedł czas na przygodę z Australią.
ZOBACZ TEŻ:
KAROL OKRASA: URODZIŁEM SIĘ POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDĄ Czy właśnie gotowanie dla przyjaciół i dla rodziny jest dla Pani najbardziej inspirujące?
Oczywiście, uwielbiałam gotować dla męża, który to bardzo doceniał. Uwielbiałam przygotowywać święta dla rodziców i dla Marka. Wtedy czułam przypływ energii – energii twórczej. Nie trzymam się żadnych przepisów, eksperymentuję – dorzucam przyprawy i całkiem nieoczekiwane składniki, potrafię na przykład dołożyć grzyby tam, gdzie wydawałoby się, że nie będą się komponowały z całym posiłkiem, a potem okazuje się, że wyszło bardzo smakowite danie.
W życiu prywatnym jest Pani uważana za kobietę silną, energetyczną, która nie boi się czerpać radości z życia, bez względu na konwenanse.
Tak, dokładnie. Staram się żyć tak, aby to życie było przyjemne i tę samą zasadę stosuję w kuchni. Gotuję tak, aby czerpać z tego przyjemność i żeby osoby, które częstuję swoimi potrawami, również tę przyjemność odczuwały. Uwielbiam, jak goście na mnie patrzą podczas gotowania, wtedy świetnie prowadzi się rozmowy. Liczy się rytuał – to oczekiwanie na posiłek. Moi goście zasiadają przy stole, najpierw docierają do nich zapachy, ja wnoszę kolejno dania, nie przygotowuję żadnych zakąsek, oni delektują się winem i czekają, aż przyjdzie czas na resztę. Ten smak, zapach, atmosfera – to wszystko jest bardzo ważne.
Mówi się, że gotuje się wszystkimi zmysłami? Jaki zmysł u Pani gra pierwsze skrzypce?
To zależy od sytuacji. Ja gotuję wszystkimi zmysłami...
Czy kulinarnym sposobem można uwieść mężczyznę?
Z pewnością nie! Uważam, że to jest cenne dla mężczyzny, kiedy kobieta umie dobrze gotować, bo stwarza to domową atmosferę. Marek zawsze się śmiał, że zdobyłam go tym ogromnym omletem, ale to oczywiście nieprawda. Zdobyłam go własnymi, innymi walorami, a gotowanie było tylko moim dodatkowym atutem. Ale kobieta, która dobrze gotuje, a w kontaktach z ludźmi jest nieprzyjemna, zrzędliwa - nie zdobędzie serca mężczyzny.
ZOBACZ TEŻ:
KAROL OKRASA: URODZIŁEM SIĘ POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDĄ Zbliżają się walentynki i na pewno ma Pani jakiś swój walentynkowy specjał?
Ja walentynek nie obchodzę, wiem, że jest to bardzo modne, ale myśmy z Markiem zawsze do tego podchodzili z dystansem. W Australii też ludzie szaleją na punkcie walentynek To na pewno jest bardzo dobry biznes dla wielu osób, ale tak naprawdę kochające się pary powinny mieć walentynki cały rok, robić sobie małe przyjemności, organizować kolacje przy świecach również bez okazji.
A czy wierzy Pani w moc afrodyzjaków? Który uważa Pani za najbardziej skuteczny?
Oczywiście, że wierzę, ale żeby afrodyzjak zadziałał, między kobietą i mężczyzną musi już być iskrzenie. W powietrzu muszą unosić się feromony. Dużo przepisów z afrodyzjakami zamieściłam w swojej książce, polecam...
Kobieta gotując, wyraża siebie. To, co podaje na talerzu wyraża w pewien sposób jej osobowość. Jak to jest w Pani przypadku?
Ja jestem kobieta pikantną, nie przepadam za słodyczami, uwielbiam potrawy pikantne i w tym jestem dobra. Lubię pikantne życie, pikantnych ludzi i pikantne sytuacje, bo to one nadają życiu smaku i z pewnością urozmaicają je... Ostatnio modny stał się temat kuchni polskiej, powracającej na salony. Co Pani o tym sądzi?
Oczywiście, że kuchnia polska wraca, ja zresztą ją mocno propaguję, ale w nieco zmienionej wersji, nie dodaję do polskich potraw tak dużo tłuszczów. Przyrządzałam takie polskie obiady dla Australijczyków – podawałam im zrazy w chlebie, polski żurek, który sama kwasiłam. Oni nie wierzyli własnym oczom, nie wiedzieli, że coś takiego w ogóle może istnieć, byli zachwyceni!
Czy dobrze przyjęli polskie specjały?
Bardo dobrze. Może nie bardzo mogli przyjąć i przekonać się do takich potraw, jak flaki, zwłaszcza, jak się dowiedzieli, z czego są one robione, nie mogli też przyjąć ozora w chrzanowym sosie, wydawało im się to dość obrzydliwe. Ale zrazy, barszcze, pierogi smakują im wyśmienicie.
A jaki Pani ma stosunek do półproduktów?
Nie znoszę! Zupa w proszku nigdy nie pojawi się na moim stole. To samo, jeśli chodzi o fast foody. Staram się jeść w domu. A jeśli restauracje to takie, które zasługują na to, żeby je lubić. Nie jadam natomiast frytek, ani kurczaków z fast foodów - sam zapach mnie dobija.
ZOBACZ TEŻ:
KAROL OKRASA: URODZIŁEM SIĘ POD SZCZĘŚLIWĄ GWIAZDĄ Ale wielu ludzi twierdzi, że wszystko, co jest zdrowe, jest niedobre. Jak przekonać ich, że to nieprawda?
Trzeba im brutalnie powiedzieć, że trochę brakuje im szarych komórek. Gdyby, choć raz spróbowali zrobić sałatę z parmezanem i szpinakiem, przekonaliby się, że to jest pyszne. Poza tym mnóstwo potraw robionych na grillu jest zdrowych i nie trzeba ograniczać się tylko do zieleniny.
Jak wygląda Pani jadłospis dzienny?
Zaczynam dzień od jajka na miękko, z parmezanem i grzanką zrobioną w piecu lub opiekaczu. Grzankę jadam bez masła i popijam kawą z ekspresu za śmietanką. Czasem wychodzę do pracy o 5 rano, na planie jem jabłko lub inny owoc, na przykład kiwi. W pracy nie jadam obiadów, gdyż akurat ta kuchnia nie do końca mi odpowiada. W domu przygotowuję sobie górę sałaty, albo stek z grilla. Dania przyrządzam w 20 minut, czasami robię sobie pożywną zupę. Na kolację muszę wypić ukochany kefir.
Największa kulinarna ekstaza według Pani?
Grzanki z czarnym kawiorem, może być kieliszek szampana. Uwielbiam również kraby robione na parze lub homary z białym winem. Uwielbiam ostrygi. Moja wielka słabość to befsztyk z rukolą. Z deserów doceniam smak domowego sernika, podanego z kawą z ekspresu.
Jakie ma Pani plany na przyszłość? Czy możemy spodziewać się kolejnej książki?
Myślę powoli o nowej książce, będzie nosiła tytuł „Im starsza, tym lepsza, ale...”. Zamierzam też wkrótce opublikować felietony kulinarne, które od roku pisuję do dwutygodnika „Świat Seriali”– będą one niespodzianką do „Śniadania w łóżku” na Wielkanoc. Chciałbym pozdrowić wszystkich moich fanów, którzy przychodzą do centrów handlowych, gdzie są organizowane pokazy kulinarne z moim udziałem. A szczególnie wszystkie Panie, które mówią mi tyle miłych słów, że czuję się dowartościowana na następne 10 lat.