Aleksandra Grabowska to nowa muza Vegi. "Dziwi mnie, że komuś chce się wylewać jad"
Aleksandra Grabowska debiutuje na dużym ekranie. W dniu premiery "Kobiet Mafii 2" pytam ją, jak wyglądała jej współpraca z kontrowersyjnym reżyserem i czy marzyła, żeby być sławna. Mało kto wie, że jest córką aktorskiej pary Piotra Grabowskiego i Marty Konarskiej.
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: "Ola to będzie największe odkrycie tego filmu" – powiedział mi o pani Patryk Vega. Co pani na to?
Aleksandra Grabowska: Co ja na to? Jest mi ogromnie miło usłyszeć o sobie coś takiego, zwłaszcza przy aktorkach, które na stałe pracują z Patrykiem i z którymi mogłam się spotkać.
"W końcu o jej talencie będą mogły przekonać się miliony widzów w kinach", "Ma więcej zadziorności i autentyczności niż stare wygi" – to już opinie dziennikarzy. Czuje pani presję?
Nie czuję jej (śmiech). Już swoje zrobiłam. "Presja" nie jest więc chyba odpowiednim słowem. Nie ukrywam jednak, że czytam takie recenzje z wielką ulgą.
Dlaczego?
Bo byłam ciekawa, jak wyjdzie konfrontacja tego, nad czym pracowaliśmy z tym, jak to finalnie wygląda.
Nie widziała pani filmu przed premierą?
Widziałam tylko zwiastun, czyli tyle, co wszyscy. Więc byłam ogromnie ciekawa. Ale myślę, że taka weryfikacja jest pouczająca.
A czego nauczył panią Patryk?
Po pierwsze jest wymagający. Po drugie, jest bardzo konkretny i wie, czego chce. Przez to pracuje bardzo szybko i bardzo sprawnie. Aktorów zmusza to do dużej mobilizacji. Wiemy, że nie ma czasu na błędy.
Czyli dwa duble i koniec?
Patryk uważa, że one są najlepsze. My kombinujemy, by czuć się bezpiecznie. Tymczasem nie zawsze się to sprawdza. U Patryka trzeba być skoncentrowanym i przygotowanym. Nie można się mylić, szukać czegoś na planie.
To chyba trudne.
Tak, ale to zarazem lekcja i coś, co będzie w przyszłości procentować.
Aktorzy Vegi mówią, że chociaż wymaga, to daje też dużo wolności i empatii.
To prawda. Korzysta z tego, co mu dajemy. Parę razy docieraliśmy się na planie. Jeśli Patryk nie dostaje tego, czego chce, to umie podprowadzić aktora i wytłumaczyć, na czym mu zależy. Razem analizowaliśmy scenariusz i wprowadzaliśmy poprawki.
Jakie zrobił pierwsze wrażenie?
Osoby empatycznej i słuchającej. Po castingu, na którym go nie było, mieliśmy próbę. To było dla mnie emocjonujące i stresujące, bo zupełnie się nie znaliśmy. Napięcie jednak szybko zeszło. Potem zamówił dla nas sushi (śmiech).
Czuje pani, że dostała od niego szansę?
Tak. Dostałam rolę Stelli po pierwszym castingu, a spodziewałam się kolejnych prób.
Bardzo zmieniła się pani po współpracy z nim? Np. Sebastian Fabijański, czyli Cukier z "Pitbulla. Niebezpiecznych kobiet", ponoć mocno ją odchorował.
Na szczęście ja nie. Na tym polega ten zawód, żeby wchodzić w rolę, a potem wracać do siebie. Ale rzeczywiście dużo osób widzi różnicę między mną prywatnie, a moją postacią, bardzo silną, ale też rozdygotaną i agresywną. Czułam więc te skrajne emocje, ale tylko na chwilę. I dobrze.
Oglądając film, można odnieść zupełnie inne wrażenie.
Może dlatego, że postać była wzorowana na prawdziwej osobie? Ale prawda jest taka, że musiałam ją zbudować od początku. Zastanowić się, jak to jest wychowywać się w tak opresyjnym środowisku, jak Stella. Żyć w przekonaniu, że nigdy nie będzie się szczęśliwą. Budzić się o 5 rano i sprawdzać, czy pod domem nie stoi policja.
Wielu w to nie uwierzy. Od lat o kinie Vegi mówi się, że jest naciąganiem rzeczywistości i oglądają je mało inteligentni ludzie.
Wszyscy wiemy, czego się po filmach Patryka spodziewać. Niepokojące jest, ile emocji budzi. Oczywiście, bałam się tego. Wiedziałam, że wiele osób wystawi recenzję, zanim zobaczy film, ale każdy ma prawo do swojej opinii.
A jakie jest pani zdanie?
To bardzo specyficzny rodzaj kina autorskiego. Dlatego zastanawiam się, czemu się tak tym wciąż emocjonujemy. Nikt nie musi na te filmy chodzić. I nikt nie robi nikomu krzywdy, produkując je. Dzieje się tyle innych wartych komentarza spraw, że aż dziwi mnie, że komuś chce się wylewać jad.
Dobrze wybijać się na takim kinie?
Jest na nie miejsce i zapotrzebowanie. Do tego Patryk robi je odważnie i po swojemu. I ma widownię, która tego chce i której funduje 2,5 godziny czystej rozrywki. I nie ma w tym nic złego.
A może chodzi o pieniądze?
Nie, on po prostu uwielbia robić filmy, a potem wielu ludzi na nie chodzi. Ma pasję i jest uczciwy. Nie musiałby tego robić. Praca na planie jest bardzo stresująca i wyczerpująca. Trwa od 5 rano przez 14 godzin.
Czyta pani komentarze?
Staram się nie, wiem jednak, że wykonałam uczciwie swoją pracę. Przeczytałam scenariusz i chciałam zbudować tę rolę. Uczę się i zyskuję doświadczenie.
To prawda, że na nas aktorach wiele się odbija. A my po prostu wykonujemy swoją pracę – najlepiej, jak potrafimy. Nic poza tym. Dajemy temu swoją twarz. To, czy się potem udzielamy, to już nasze decyzje.
Zaciekawiło mnie, że kończy pani Akademię Sztuk Pięknych. Czy da się łączyć pracę aktorki z pracą scenografki?
Nie zamierzam z niczego rezygnować. Z premiery pojechałam do Poznania, gdzie pracuję nad spektaklem w Teatrze Polskim. Jestem teraz w zupełnie innym świecie i się cieszę. Balans jest mi więc potrzebny.
A sława? Jest potrzebna?
Nie wiem, co to sława. Na tę chwilę nic się jeszcze takiego nie wydarza. Na razie liczę, że rola zostanie dobrze przyjęta przez widzów. Chociaż nie ukrywam, że jestem aktorką dla samego aktorstwa, nie dla tego, co dookoła.
Światła fleszy i zainteresowanie mediów to dla mnie najmniej ekscytujący aspekt. Wolałabym zaistnieć w świadomości widowni poprzez to, co robię na ekranie niż jako postać publiczna.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Triki urodowe z PRL-u. Testujemy