Alicja Solska-Jaroszewicz – czy zapłaciła życiem za tajemnice męża?
Jako dziewiętnastolatka otrzymała awans za przeprawienie się przez Wisłę na praski brzeg w czasie Powstania Warszawskiego. Brała udział w walkach w szeregach Armii Ludowej. Alicja Solska oczarowała Piotra Jaroszewicza, wieloletniego premiera PRL, najbliższego współpracownika Edwarda Gierka. Została jego drugą żoną.
06.10.2016 | aktual.: 06.10.2016 13:23
Przyszli małżonkowie po raz pierwszy spotkali się w 1944 roku, na naradzie komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej w Lublinie. Jaroszewicz, mimo iż był jeszcze żonaty z Oksaną Stefurak, od razu zwrócił uwagę na atrakcyjną i bardzo zgrabną młodą dziewczynę. Alicja wspaniale prezentowała się w mundurze z dystynkcjami porucznika.
Choć 19-letnia Solska od razu oczarowała dużo starszego od siebie (Jaroszewicz miał wówczas 35 lat) oficera, to na bliższy związek obywatel major musiał czekać jeszcze parę lat.
On był w tym czasie przykładnym mężem Oksany, z którą doczekał się syna Andrzeja (w przyszłości – znanego kierowcę rajdowego i czołowego playboya Polski Ludowej, zwanego, nie bez powodu, „czerwonym księciem”).
Ona wyszła za mąż za Pawła Solskiego, wyższego funkcjonariusza szefostwa transportu wojskowego, i urodziła mu dwójkę dzieci.
Gdy w 1952 roku zmarła pierwsza żona Piotra Jaroszewicza, a Alicja rozwiodła się z Solskim, znająca się od lat para mogła pomyśleć o małżeństwie. Doszło do niego w 1956 roku, gdy robiący błyskotliwą karierę polityczną Jaroszewicz był wicepremierem.
Ona miał wówczas 47 lat, a jego wybranka – 31.
Wicepremier myślał nie tylko o własnej karierze. Lojalnie wspierał, pracującą w komunistycznej prasie, żonę. Alicja została dziennikarką wkrótce po wojnie, gdy powszechnie obowiązywała zasada „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Ona mundur oficerski, co prawda zdjęła, ale powyższą maksymę, dzięki „słusznym poglądom”, realizowała na froncie prasowym.
Początkowo pracowała w „Walce Młodych”, a następnie w „Głosie Ludu”, organie prasowym Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej. Po włączeniu do PPR Polskiej Partii Socjalistycznej i powstaniu, w grudniu 1948 roku, „Trybuny Ludu” Solska rozpoczęła pracę w tej najważniejszej peerelowskiej gazecie.
Zajmowała się tematyką ekonomiczną, a zwłaszcza handlem zagranicznym. Mąż wicepremier umożliwiał jej dotarcie do materiałów niedostępnych dla zwykłych dziennikarzy.
Fascynacja jakiej uległ Jaroszewicz wkrótce jednak minęła. Impulsywna, skłonna do emocjonalnych reakcji żona, zaczęła go coraz bardziej denerwować. Zdarzało się nawet, że demonstracyjnie okazywał jej lekceważenie w otoczeniu gości.
Atmosfera w domu zgęstniała. Nie poprawiała jej też widoczna niechęć (a jak twierdziła pracująca u Jaroszewiczów gosposia – wręcz nienawiść), jaką miała żywić Solska do pierworodnego syna Jaroszewicza – Andrzeja.
Po wydarzeniach grudniowych w 1970 roku Piotr Jaroszewicz został premierem, drugą, po Edwardzie Gierku, osobą w państwie.
Dla Alicji nadszedł czas zwiększonych obowiązków towarzyskich i reprezentacyjnych. Przez blisko dziesięć lat wojażowała z mężem po kraju i świecie. Tak było do 18 lutego 1980 roku, gdy Jaroszewicz pożegnał się z funkcją szefa rządu.
W 1981 roku Piotra Jaroszewicza usunięto z PZPR, a po wprowadzeniu stanu wojennego internowano – jako prominentnego członka skompromitowanej ekipy Gierka.
Po roku 1989 małżonkowie żyli już dość spokojnie, w willi w podwarszawskim Aninie. Jaroszewicz nie chciał jednak dać o sobie zapomnieć. W 1991 roku na półkach księgarskich pojawił się wywiad-rzeka, który z byłym premierem przeprowadził znany dziennikarz Bohdan Roliński.
Książka pod tytułem „Przerywam milczenie…” była sporą sensacją wydawniczą. I choć ostatecznie została przed drukiem dość mocno ocenzurowana przez Jaroszewicza, a zwłaszcza jego małżonkę, mogła u niektórych wzbudzić obawy, że ten wysoki peerelowski funkcjonariusz kiedyś zdecyduję się powiedzieć więcej.
Czy dlatego rok po wydaniu książki Jaroszewiczowie już nie żyli? Co chcieli osiągnąć ich zabójcy? Alicja została zastrzelona ze sztucera męża. Jego torturowano jeszcze okrutniej. Bandyci, którzy wdarli się do domu małżeństwa Jaroszewiczów, zanim udusili mężczyznę paskiem, przybili mu stopy do podłogi. Skrępowanemu pozostawili wolną jedynie prawą rękę. Czy były premier PRL miał coś nią wskazać lub napisać? Nie wiadomo. Tajemnica zbrodni, do której doszło w wilii w podwarszawskim Aninie, w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku, do dzisiaj nie została rozwiązana.