Anna Korcz o świętach podszytych smutkiem
Anna Korcz, aktorka filmowa i teatralna, ulubienica widzów serialu "Na wspólnej", specjalnie dla WP mówi o smakach Wielkanocy, o tym, co daje jej siłę na życie, które czasem trochę boli.
Anna Korcz, aktorka filmowa i teatralna, ulubienica widzów serialu "Na wspólnej", specjalnie dla WP mówi o smakach Wielkanocy, o tym, co daje jej siłę na życie, które czasem trochę boli.
- Aniu, jak się przygotowujesz do Świąt, i czy w ogóle nie zaprzątasz sobie tym głowy?
- W tym roku mam odrobinę mniej optymistyczne przemyślenia na temat świąt, smutne trochę po prostu, ponieważ odeszli seniorzy w mojej rodzinie, babcia, dziadunio, czyli ci wszyscy, którzy tak fantastycznie gotowali, zaczarowywali każde ze świąt. Wraz z nimi umarły moje zapachy i smaki dzieciństwa. Mimo tego przygotowuję się do nich solidnie. Szkoda, że nie umiem odtworzyć tego zapach żurku, barszczu czy jajek faszerowanych...
- Nie robiłaś ich nigdy sama?
- Robiłam, oczywiście, ale brakuje jednak tej rodzinnej magii, którą wnosili dziadkowie. Dzięki Bogu nie należę do tych osób, które mówią: ja na święta nie chcę nikogo zapraszać, ani do nikogo iść w gości, chcę odpocząć. Co za fanaberia! Nawet gdybym była najbardziej zmęczona na świecie, a jestem, to święta są od tego, żeby się odwiedzać, żeby składać sobie życzenia! Każde!
I oczywiście się szykuję, myślę o zajączku, bo przecież są dzieci, a zajączek coś musi przynieść. Jestem do bólu tradycyjna, ale ta moja tradycja kojarzmy mi się z czasem dawnym i jest na dobrą sprawę taką tęsknotą. Będzie więc i barszczyk biały, jaja już kupione i baba kupiona, zamówiony ser na paschę. Bardziej ze względu na Jasia, żeby mu to wszystko pokazać, nauczyć. Dziewczyny są dorosłe, wiedzą, ale Jasio ma 6 lat. To nowa energia i zaczynanie tak naprawdę wszystkiego od początku: jaja, bazie, zając, kwiaty. Wie, że pójdziemy na groby. Tylko mój stosunek do tego już nie jest tak empatyczny, wyczekiwany, już jest taki troszeczkę babciny.
- Co robisz, żeby trochę zapomnieć o tym smutku?
- Po prostu nie mówię o tym bliskim. Tylko tobie teraz mówię. Staram się cieszyć wiosną, kwiatami, nowalijkami, które tak lubię, marcheweczka, szczypiorek i ciasta...
- Lubisz ciasta?
- Oj, tak! Bardzo! Kocham ciasta, mazurki, torty bezowe! A ponieważ troszkę się już przejedliśmy dobrobytem w Polsce i tortami bezowymi, to zeszły na drugi plan. Sama piekę sernik, który moja rodzina uwielbia. Ja za nim nie przepadam, ale oni bardzo. Zwykły, najprostszy sernik bez mąki. No i pascha. Dużo dobrego sera oraz zmielonych orzechów. I oblewam to wszystko jeszcze najbardziej gorzką ze wszystkich czekoladą. To jest bomba kaloryczna, wiem, bo tam jest dużo tłuszczów, cukru, masła, ale to jest takie pyszne! No i bardzo lubimy taki bezowy deser, z bitą śmietaną i owocami, truskawki, mango, jagoda. Wszystko robię sama.
- To jest słodko niemiłosiernie, ile takich ciast wjeżdża na stół?
- Myślę, że tak z pięć to na pewno. Ale to i tak nie jest do przejedzenia. Dawniej wszystko znikało w godzinę, dzisiaj bardzo dużo rzeczy rozdaję. Mama moja dostaje, panowie ochroniarze dostają, pan Mirek z Zacisza dostaje. A jak za dużo jedzenia zostaje, to rozwożę.
- A co jeszcze jest specjalnością Ani Korcz?
- Zawsze są jaja w majonezie ze szczypiorkiem, bo najprostsze i smaczne. Jest jeszcze coś: sałatka z porem, majonezem i jajkami. To jest obłędny smak, uwielbiam!
- To są dla ciebie ważne święta, prawda?
- Tak, oczywiście. I nie licytuję tutaj, które ważniejsze. Jestem niezwykle empatyczną osobą. I to jest chyba trochę wytłumaczenie, skąd u mnie ten smutek. Bo to, że seniorów nie ma, to jedno, ale zobacz, co dzieje się na świecie. Exodus napływowych ludzi, giną w wodzie, dorośli, dzieci. Nie mam jakichś fałszywych wyrzutów sumienia, żeby było jasne, ale nigdy nie byłam osobą, która wyjeżdża z supermarketu z naładowanym koszem z zakupami po czubek. Nigdy. Czy było nas więcej, czy mniej, czy były pieniądze, czy nie, zawsze były to przemyślane zakupy.
- Z kartką?
- Oczywiście, że z kartką. Bezdyskusyjnie i nie na przysłowiowego głodniaka. Wiem, co kto lubi, nigdy nie kupuję za dużo i na zapas.
- Jak liczna jest rodzina, która siada z tobą do wielkanocnego stołu?
- Na początku było 4-6 osób, teraz z Pawłem (partner aktorki-przyp. red.) i naszymi dziećmi jest więcej, no i czasami się gościmy z mamą, z siostrą Pawła. Dużo jest „odzyskanej” rodziny, także czasem jest i do 15 osób! Gościmy wszystkich w naszym domu na warszawskim Mokotowie, zazwyczaj w pierwszy dzień świąt, a drugiego - my się gościmy.
- Jesteś bardzo zajętą osobą, niezwykle pracowitą, tygodniami w trasie. I jeśli buntujesz się przeciwko stwierdzeniu, że święta są do tego, żeby odpocząć, to skąd bierzesz siłę. Właśnie wróciłaś z wyczerpującego tournee po Polsce.
- No na szczęście, i na nieszczęście, bo nie ma się z czego cieszyć, ale przychodzi sezon ogórkowy, dwa, trzy miesiące, gdzie w zasadzie jestem w Zaciszu. (miejsce wakacyjnego odpoczynku aktorki-przyp. red.). Rzeka, piach, las, świeże powietrze, Jasiek. Powroty do Warszawy co dwa, trzy dni, bo jestem zwierzęciem miejskim i muszę wszystko obwąchać, sprawdzić, przewietrzyć, wyprać. Oczywiście wszystko to mogę zrobić w Zaciszu, ale włącza mi się taki syndrom kontrolowania, oczywiście tylko swoich bliskich.
- Zacisze to twoje miejsce na ziemi?
- No na pewno! Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Przede wszystkim tam potrafię się zregenerować psychicznie, wyłączyć myślenie. Jest Jasiek, powietrze, znajomi, woda, drink, dobre jedzonko, spanie. Oczywiście jest bardzo dużo obcych ludzi wokół, więc nie mam w zwyczaju chodzenia z tłustymi włosami, bez makijażu. Zawsze jestem delikatnie umalowana. Przede wszystkim po to, żeby dobrze czuć się ze sobą. Nie dlatego, żeby komuś coś pokazać, ale sobie, zawsze dla siebie. Na pewno jest to moje miejsce na ziemi.
- To również miejsce, które cię nakręca?
- Tylko wtedy, kiedy sama tego chcę. Jeżeli przychodzi moment, że trzeba pomyśleć, co jutro, pojutrze i za tydzień, to jak najbardziej. Wtedy siadam, sprężam się. Szkoła teatralna nauczyła mnie tego, to pewnego rodzaju umiejętności skupienia. Wychodzę z domu i przestaję być matką i żoną, wchodzę do domu i przestaję być aktorką. Wypracowałam to sobie. Umiem się skupić na scenie tak, żeby być wiarygodną tego dnia najbardziej jak potrafię i potrafię być panią domu, w Zaciszu czy na Mokotowie. Umiem sprzątać plażę, podawać kiełbasę, myć podłogi, stroić stoły…
- No właśnie, to jak odpoczywasz? Osoba z taką energią jest praktycznie nie do wyłączenia. Umiesz tak zwyczajnie i po ludzku leżeć?
- O nie! Leżę tylko wtedy, jak śpię. Albo mój kręgosłup odmawia posłuszeństwa. Wtedy czasami muszę, ale to się zdarza bardzo rzadko. Wolę ćwiczyć i być w ruchu, niż leżeć i odpoczywać. Pracuję. Po prostu. W zasadzie moim relaksem jest sprzątanie. To jest katharsis. Sprzątanie kompletnie nie wymaga myślenia, że w momencie kiedy sprzątam, mój twardy dysk się oczyszcza. Kończę sprzątać, wszystko jest piękne i pachnące, to myślę sobie: oj, jak odpoczęłam, to teraz przejdziemy do poważnych rzeczy. Brzmi niepoważnie i żartobliwie, ale tak to wygląda.
Mówiłyśmy o radosnych rzeczach, o tym, co daje ci siłę, a co cię boli?
- Boli mnie niesprawiedliwość na świecie, bolą mnie egzekucje w imię religii, boli mnie tragedia ludzi starych i dzieci. To dla mnie największy ból, bo wszyscy w średnim wieku jakoś sobie poradzą, natomiast chorzy, niedołężni, nie w pełni władz umysłowych i słabi – mali, małe dzieci, małe zwierzęta na pewno nie. Jestem bezsilna, więc ryczę. Po prostu ryczę. Nie jestem przesadnie w tym bólu umocowana, nie mówię, że nie mogę oglądać programów o krzywdzie ludzkiej, że nie mogę na nią patrzeć. Kiedyś moja profesor Ola Górska, opiekunka roku, opowiedziała mi anegdotę. Wybierała się na pogrzeb z dosyć znaną aktorką, która stwierdziła: och, ja nie mogę chodzić na pogrzeby, to takie przykre. A na to moja profesor: a ja pasjami! No coś w tym jest po prostu, że musimy się utożsamiać z cudzym bólem, bo taka jest kolej rzeczy w życiu.
Nie musimy tego robić masochistycznie ale jeżeli ktoś koło nas cierpi, to musimy się zmierzyć z tym cierpieniem, nie możemy obojętni przejść, ja sobie tego nie wyobrażam. Ostatnio czytałam w trasie wywiad z dziewczyną z bardzo dobrego, bogatego domu, elitarna szkoła w Londynie, mieszkała w Białymstoku. Pojechała na Lesbos jako wolontariuszka i przyjmowała ludzi z łodzi, którzy dobijali do brzegu. W dużym skrócie wyglądało to tak: wyławiała dziecko, odkładała, następnego dnia zamarzało... Wyłam. Łzy zalewały mi oczy. Musiałam zdjąć okulary, przestałam czytać. Ale najbardziej wymowny w tym wszystkim był fragment, kiedy jej ojciec opowiedział, jak zadzwoniła któregoś dnia z wyspy i nic nie mówiła. Słyszał tylko jej płacz. Nie chcę wychodzić tutaj na histeryczkę, ale w obliczu tego wszystkiego, co się na świecie dzieje, nie bardzo umiem się w pełni cieszyć wszystkim dookoła. I mam nadzieję, że jeszcze nie musimy się martwić, że ktoś nam za chwilę strzeli w tył głowy, nie chcę za daleko wybiegać, ale wiesz o czym
mówię.
Ja się bardzo cieszę ze wszystkiego, co mam, ale to moje jestestwo zawsze jest z tą drugą połową, którym gorzej. I tak uczę moje dzieci. Jak były młodsze, zawsze śmiały się, kiedy prosiłam, żeby zjadały z talerza wszystko do końca. Pytały wtedy: Wyślesz do Afryki tę sałatkę? Dzisiaj wiedzą, o co chodzi, mają do tego szacunek. Europa nie wyżywi Afryki, chociaż mogłaby, dlatego pozostało nam odpowiedzialne budowanie szacunku do tego, co mamy. Oczywiście będę miała uginający się stół od dobrodziejstw na święta, to piękny i radosny czas, ale musimy być świadomi kontekstu tak ogromnej tragedii, która dzieje się za naszymi plecami.
- Czego możemy życzyć więc tak zapracowanej osobie, z taką dobrą energią, ale w głębi serca ciut niespokojnej?
- Od lat ciągle tego samego - spokoju właśnie. Jestem dosyć temperamentną osobą, dużo rzeczy mnie wyprowadza z równowagi, więc - spokoju. Szczęście mam, więc życzenie sobie go w kółko, byłoby grzechem. Jestem szczęśliwa, mam fantastyczne, zdrowe dzieci, wspaniałego mężczyznę, mamy swoje zakręty, ale nie bylibyśmy normalni, gdyby ich nie było. I fajnych klientów w Zaciszu, żeby z przyjemnością odpoczywali, cieszyli się rozmową, sobą.
- Nieraz byłaś świadkiem, kiedy bliskie sobie osoby celebrują swoje „tak” obiecane przed ołtarzem…
- Rzeczywiście! Ludzie wracają do nas na swoje rocznice, czasem o tym nawet nie wiemy. To znaczy, że mają dobre wspomnienia, a my staramy się przychylić im nieba. Życzę więc wszystkim kawałka dobrego, czystego, radosnego nieba nad głową. Nie tylko od święta! Wszystkiego dobrego!
Rozmawiała Agnieszka Żukowska/(aż)/(kg)