GwiazdyAnna Powierza i Mariusz Olesiński

Anna Powierza i Mariusz Olesiński

Anna Powierza i Mariusz Olesiński
16.02.2006 11:03, aktualizacja: 07.03.2006 08:07

Zakochali się w sobie z wzajemnością. Kłócą się tylko przy śniadaniu, urządzają wspólne mieszkanie i robią plany na przyszłość.

Liliana Śnieg-Czaplewska:_ Zakochała się Pani po uszy w pewnym Mariuszu... _Anna Powierza:…do tego szczęśliwie. To właśnie jest ten pan, który siedzi obok i z apetytem je drugie śniadanie.
Mariusz Olesiński: …bardzo mi miło.

_– Mnie też. Jakby miała Pani opisać ten stan jednym słowem, zdaniem, akapitem… _A. P.: ...od dawna nie było mi tak dobrze. Przy Mariuszu czuję się bezpieczna i spełniona.

– No proszę, a rok, półtora temu ponoć wszystko fruwało w powietrzu, łącznie z porcelaną.
A. P.: Porcelana niekoniecznie fruwała, ale ja faktycznie byłam w totalnej emocjonalnej rozsypce. Teraz, na szczęście, złagodniałam, bo moje życie bardzo się uporządkowało.

_– Twierdziła Pani, że nie lubi letnich uczuć. _A. P.: I nadal ich nie lubię. Taki mam charakter, że przeżywam wszystko bardzo mocno, przeskakuję ze skrajności w skrajność, od rozpaczy do pełni szczęścia. Teraz jestem na etapie, że w moim życiu wszystko układa się cudownie.

_– I „cudownie” mówi absolwentka filozofii na ATK, która napisała pracę magisterską o tym, że miłość i cierpienie w jednym stoją domu. _A. P.: Tytuł tej pracy brzmiał „Synteza miłości oblubieńczej w aspekcie cierpienia na podstawie filozofii K. Wojtyły, T. Peipera, M. Gogacza i innych”, a egzamin zdałam na piątkę. Na podstawie literatury chciałam dociec, jak to może być, że kocham, a jednocześnie płaczę, kocham, a jest mi smutno. Kocham na wieki wieków, a potem okazuje się, że miłość ma swój kres. Myślę, że ta praca pozwoliła mi zdobyć wystarczająco dużo mądrości, żeby teraz, w tym związku, pogodzić się z nieuchronnymi trudnościami i smutkami i nie doprowadzić do ostatecznego kryzysu.
W życiu chcę zachować jak najwięcej nadziei i złudzeń, ale ten najważniejszy dla mnie egzamin… też chcę zdać na piątkę.

_– Czy jak się tyle wie o teoretycznej stronie miłości, tyle definicji ma w małym palcu, umie się człowiek jeszcze cieszyć chwilą? _A. P.: Przecież jedno nie przeszkadza drugiemu, wręcz przeciwnie, wtedy dopiero można docenić jej uroki! Jestem hedonistką, radości życia są sensem mojego istnienia.

_– A na jakim, przepraszam, jesteście Państwo etapie: jeszcze euforii, czy już stabilizacji? _A. P.: Euforii ustabilizowanej. Nie jesteśmy w stanie długo bez siebie wytrzymać, więc zaczynamy urządzać wspólne mieszkanie i robić plany na przyszłość. Wiele nas łączy. Mamy podobne zainteresowania, pasje, temperamenty. Dlatego prawie we wszystkim się zgadzamy i to jest najcudowniejsze…

_– Czy nie przeszkadzało Wam, że już w pierwszym etapie Waszego związku staliście się bohaterami kolorowej prasy? Zamiast się skupić na sobie, musieliście chronić się przed natręctwem ciekawskich. _A. P.: Długo wzbranialiśmy się przed bywaniem w publicznych miejscach razem. Chcieliśmy mieć czas tylko dla siebie, aby upewnić się w naszych uczuciach i nacieszyć sobą. Ale, niestety, ten okres musiał ulec skróceniu, ponieważ niełatwo jest się ukrywać, kiedy ciężko rozstać się nawet na chwilę. Wybraliśmy zatem moment, kiedy pokażemy się razem publicznie i przyznamy, co nas łączy. Nie chciałam, żeby plotki i domysły rzucały cień na nasz związek.

_– Panie Mariuszu, jest Pan przygotowany, że każda zmiana w Waszym wspólnym życiu będzie relacjonowana przez kolorowe tygodniki? _M. O.: Nie wiedziałem, że Ania jest tak popularna, nie jestem fanem seriali. Ta cała sytuacja to dla mnie novum, ale jakoś ją znoszę. Na szczęście są konie, do których można uciec, odizolować się za wysokim ogrodzeniem. Zamknąć bramę od środka.

_– To prawda, że poznaliście się Państwo właśnie dzięki miłości do koni? I gdzie: w stajni, na padoku, w ujeżdżani czy na torze? _A. P.: W jednym z nielicznych w Warszawie sklepów z artykułami jeździeckimi. Kupowałam drobiazg, chyba cukierki dla mojego konia Emila.
M. O.: Te sklepy to sympatyczna towarzyska enklawa koniarzy.

_– Pierwszą sprzeczkę macie Państwo za sobą? _A. P.: Jeszcze nam się nie udało pokłócić z powodów zasadniczych. Póki co dyskusje wybuchają z tego powodu, że Mariusz pilnuje, abym rano nie wychodziła bez śniadania z domu, a ja często nie mam na to czasu ani ochoty. Ale z drugiej strony miło mi, że tak się o mnie troszczy.

_– Obejrzał Pan odcinki „Klanu” z udziałem Ani, gdzie gra Czesię z Brzezin? _M. O.: W porze ich emisji zwykle jestem w pracy. Ale Ania opowiada mi o tym, co się dzieje na planie. I to mi wystarcza.

_– A „Playboya” z Anią obejrzał Pan? _M. O.: Nie widziałem. Miałem za to w rękach magazyn „CKM” sprzed kilku miesięcy z podobną sesją.

_– Serce nie zakłuło z zazdrości? _M. O.: Nie było powodu. Wymieniliśmy jedynie poglądy na temat jakości zdjęć.

_– Podobno pisze Pani książkę. Będzie inspirowana przeżyciami osobistymi, czymś w rodzaju autobiografii? _A. P.: Boże broń. Na skrzydełkach okładki będzie napis „podobieństwo osób i zdarzeń z rzeczywistością wykluczone”, a za domysły czytelników nie odpowiadam.

_– Toż to antyreklama. _A. P.: Jeśli tak pani uważa, to trudno. Na szczęście nigdy nie chciałam być specem od marketingu ani public relations. Natomiast nie mam ochoty zdobywać czytelników za pomocą plotek i pomówień osób z mojego środowiska. Do postawienia kropki po słowie „koniec” wprawdzie droga daleka, ale jest już tytuł „Jak to jest być sławnym”.

_– Poradnik? _A. P.: Nie, ale ktoś, kto będzie chciał zostać sławnym, powinien po nią sięgnąć. Jeżeli będzie szukał sposobu, jak to uczynić, myślę, że nie do końca się rozczaruje.

_– Co było impulsem sięgnięcia po pióro? _A. P.: Wiele lat pisałam do szuflady, potem pod pseudonimami. W pewnym momencie pomyślałam, dlaczego właściwie nie miałabym tego robić pod własnym nazwiskiem. Od jakiegoś czasu piszę felietony do dwutygodnika „Świat seriali”. Wiem – książka to odważna decyzja. Z pewnością wystawię się na krytykę, że kolejna aktorka zabiera się za pisanie. Ale tym się nie przejmuję, bo marzyłam o pisaniu dużo wcześniej, niż zaczęłam grać. Stąd też wybór studiów filozoficznych.

_– Panie Mariuszu, odczuł Pan na własnej skórze, że ma do czynienia z absolwentką filozofii? _A. P.: Już tego doświadczył przy wymianie poglądów na życie.
M. O.: Nie mam wyjścia, muszę być dzielny… Tak naprawdę patrzę na osobowość człowieka, a nie na to, jakiego kierunku jest absolwentem.

_– Pan Mariusz ma córkę z poprzedniego związku. Została przez Panią zaakceptowana? _A. P.: Marta ma już 14 lat i jest fantastyczną dziewczyną. Parę odcinków „Klanu” obejrzała, ale bardzo mnie cieszy, że znalazła sobie kilka innych interesujących zajęć i nie ma czasu na siedzenie przed telewizorem.

_– To chyba trudna rola, gdy młoda osoba wiąże się z partnerem doświadczonym, po przeżyciach i – jak mówią prawnicy – „ze zobowiązaniami bezpośrednimi”, bo nie wszystko zależy od dwojga, tylko od większej liczby osób? _A. P.: Ja jednak uważam, że wszystko zależy od nas. Również to, jak ułożą się nasze stosunki z córką Mariusza. Nie jestem aż tak zaborcza, żebym wykluczała obecność dziecka z innego związku w życiu mojego mężczyzny. A swoim doświadczeniem Mariusz mi tylko imponuje. I daje nadzieję, że unikniemy dzięki temu wielu błędów.

_– Przyszłość swoją widzicie optymistycznie? _**A. P.:**Czy sądzi pani, że inaczej trwalibyśmy w tym związku? Musi być dobrze.
M. O.:I będzie. Ja w naszej miłości odnajduję szansę na lepsze jutro i na dużą dawkę szaleństwa.
A. P.: Bardzo bym chciała, aby moje życie osobiste miało dobre przełożenie na zawodowe. Chciałabym zagrać w ambitnych filmach, pisać niezłe rzeczy, podjąć zupełnie nowe wyzwania i dalej się rozwijać. Bezpieczeństwo uczuciowe i akceptacja Mariusza dają mi siłę, której wcześniej nie miałam.

_– Patrzę na Was i widzę, że warto wpadać do sklepów jeździeckich. Choć słyszałam, że pola golfowe też obfitują w atrakcyjnych golfistów… _A. P.: Ostatnio byliśmy na golfowym Turnieju Gwiazd w Paczółtowicach pod Krakowem. Atmosfera i ludzie byli świetni, golf mnie wciągnął, ale superfacetów tam nie zauważyłam. Być może dlatego, że byłam podwójnie pochłonięta – Mariuszem i piłeczką. Gdy w końcu cudem udało mi się w nią trafić, ta zamiast 200 metrów poleciała kilka…

Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska