Antykoncepcja, seks i zakładanie prezerwatywy. Gdańsk chciał pomóc młodym, a skończyło się aferą
Tym razem poszło o broszurkę. Nie byle jaką, bo promującą edukację seksualną. Urzędnicy chcieli tylko młodzież uświadomić, a oburzyli środowiska prawicowe. Jak widać, wciąż pokutuje przekonanie, że wyszliśmy z kapusty.
13.02.2018 | aktual.: 13.02.2018 13:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Paweł Adamowicz chce indoktrynować nasze dzieci", "promocja środowiska LGBT", "czysta propaganda zachęcająca młodych ludzi do uprawiania seksu" – to tylko część komentarzy, które pojawiły się w mediach w ostatnich dniach. A mowa nie o wyzwolonych działaczkach z Femenu, które nagle zapragnęły biegać nago nad Bałtykiem, a o kilkustronicowej broszurce edukacyjnej. W Gdańsku przygotowywany jest program "ZdrovveLove" – edukacyjny, o zdrowej prokreacji. Bardzo kontrowersyjny, jak się okazuje.
Feralna broszura wyciekła kilka dni temu w wersji roboczej. Przygotowało ją Polskie Towarzystwo Programów Zdrowotnych na zlecenie miejskich urzędników. "ZdrovveLove" miało trafić do uczniów, którzy wzięliby udział w specjalnych warsztatach. A na to musieliby wcześniej zgodzić się rodzice. Wzięliby, musieliby… Uczniowie broszurkę wiedzieli tylko w mediach, bo do szkół nie zdążyła dotrzeć. Pogram, który miał pomóc, część gdańskich radnych potraktowała jako propagandę.
- Broszura, która w zamyśle miała promować zdrową prokreację mieszkańców Gdańska, tak naprawdę jest niczym innym, jak promocją środowiska LGBT, promocją antykoncepcji ze szczególnym uwzględnieniem antykoncepcji hormonalnej. Ja, jako mama, stanowczo przeciwstawiam się jakimkolwiek publikacjom promującym środowiska homoseksualne, które są dziś przekazywane naszym dzieciom - mówi Karolina Helmin-Biercewicz, wiceprezes Stowarzyszenia myGdansk.pl.
Wtóruje Andrzej Jaworski, poseł PiS i prezes Stowarzyszenia: - W publikacji ZdrovveLove promowany jest ruch LGBT, rozwiązłość seksualna młodzieży czy antykoncepcja wczesnoporonna.
Antykoncepcja, seks i zakładanie prezerwatywy
Od kilku dni mnożą się więc kolejne artykuły o "kontrowersyjnej ulotce", która deprawuje młodych. Ale co tak naprawdę oburza część osób? W dostępnych w sieci fragmentach czytamy:
"Jeżeli ludzie mają płeć biologiczną żeńską, ale czują się mężczyzną (tożsamość płciowa) nazywa się to transseksualnością".
"W stanie zakochania nasz mózg jest w stanie oszołomienia, który na poziomie biotechnicznym przypomina stan po narkotykach. Nie umiemy spojrzeć krytycznie na źródło naszych westchnień – wszystko odbieramy przez różowe okulary. Jego składową jest pożądanie – chęć erotycznej bliskości. Jeśli związek trwa, to stan zakochania mija po około 2 latach. Jeśli partnerom, pomimo braku odczuwania zakochania, udało się stworzyć w tym czasie więź, czują miłość".
Jest i o tabletce "dzień po": "Antykoncepcja awaryjna, nie jest to środek antykoncepcyjny; można jej używać 'jak coś pójdzie nie tak', a nie jako cykliczny środek antykoncepcyjny". Dalej autorzy wyjaśniają, że nie jest to tabletka wczesnoporonna, ale "blokująca zagnieżdżanie się zapłodnionej komórki jajowej w macicy".
Jest i o antykoncepcji w ogóle. O tym, że jest coś takiego jak kalendarzyk małżeński, że jest metoda termiczna, objawowa, objawowo-termiczna. Są plusy i minusy każdej.
Jest i o tym, że "zgodnie z deklaracją praw seksualnych, masz prawo do równości i wolności od dyskryminacji i prawo do korzystania z dobrodziejstw postępu naukowego". Tu pewnie boli najbardziej część oburzonych, bo autorzy piszą: "W oparciu o współczesną wiedzę bycie osobą heteroseksualną, homoseksualną czy biseksualną to naturalny, uprawniony i zdrowy sposób wyrażania seksualności. Jeśli jesteś osobą LGBTIQ pamiętaj, że masz prawo być sobą i tworzyć takie relacje intymne, jakie będą dla Ciebie satysfakcjonujące".
Jest i o biologii, która nie zmieniła się od kilkuset lat i więcej, a dotyczy wszystkich bez względu na przekonania: "Narządy płciowe dzielimy na wewnętrzne i zewnętrzne; zewnętrzne narządy płciowe to te, które są widoczne, często dla uproszczenia nazywa się genitaliami". Dalej nieco szczegółowo, co może przerażać: "Wzwód penisa zwykle jest spowodowany podnieceniem seksualnym, ale może też się zdarzyć z innych powodów, np. poranne erekcje". Jest i o kobiecych: "Łechtaczka to narząd, którego jedynym celem jest dostarczanie przyjemności seksualnej. Zawiera około 8000 zakończeń nerwowych!...".
Autorzy piszą o tym, kiedy zachowania seksualne można nazywać ryzykownym, o czym pamiętać kupując prezerwatywę, jak ją zakładać, piszą i o chorobach przenoszonych drogą płciową.
A prezydent Gdańska Paweł Adamowicz pisze we wstępie: "Drodzy Młodzi Gdańszczanie i Gdańszczanki, u progu dorosłości chcemy przekazać Wam rzetelną i prawdziwą wiedzę z zakresu zdrowia prokreacyjnego. Poprzez 'Program ZdrovveLove' przedstawiamy niezbywalne prawa do korzystania z dobrodziejstw postępu naukowego i jego zastosowań. Powinniście mieć dostęp do wiedzy na temat seksualności i antykoncepcji".
Bocian, kapusta i niepokalane poczęcie
Wydawałoby się, że te fragmenty przekazują prawdę starą jak świat. W końcu tak, chłopcy mają penisy i tak – dziewczynki mają łechtaczki. Tak – jest coś takiego, jak antykoncepcja. Promowanie środowisk LGBTIQ? Jeśli samo wspomnienie o tym, że są na tym świecie ludzie z odmienną orientacją jest już gorszeniem i indoktrynacją, to fundujemy sobie paranoję. Równie dobrze wspominanie w mediach o tym, że jest coś takiego, jak pornografia, zachęca młodych do występowania w filmach dla dorosłych.
Radni PiS przekonują, że to rodzice najlepiej wiedzą, kiedy dziecko powinno dowiedzieć się o seksie itd. Pobożne życzenia. Niestety, większość rodziców nie potrafi rozmawiać ze swoimi dziećmi o seksualności. Gdyby potrafili, to nie byłoby dziś tej dyskusji. Tymczasem zostaje części osób oburzać się, że "takie treści" promuje się w szkole. Zostańmy przy tym, że dzieci przynoszą bociany, czasem zdarza się, że jednak dzieci wyskakują z kapusty. W końcu jak możemy pisać historię na nowo, to i biologię.
- Nie mamy wątpliwości, że przygotowany przez ekspertów Polskiego Towarzystwa Programów Zdrowotnych materiał jest zgody z aktualnym stanem wiedzy medycznej, psychologicznej, seksuologicznej oraz wytycznymi światowej Organizacji Zdrowia czy rekomendacjami polskich towarzystw naukowych - wyjaśnia mi dr n.med. Michał Brzeziński z PTPZ. - Całość programu (na który składają się materiały dydaktyczne do przeprowadzenia min. 5 godzin zajęć dydaktycznych oraz materiały uzupełniające, w tym ulotka dla rodziców i broszura dla uczniów) został przygotowany przez specjalistów w tej dziedzinie - osoby z wykształceniem psychologicznym, seksuologicznym, a także praktykujących terapeutów i edukatorów seksualnych z wieloletnim doświadczeniem w pracy z młodzieżą. Takie kwalifikacje wymagane były prze Urząd Miejski w Gdańsku na etapie postępowania konkursowego. Materiał też został pozytywnie zaopiniowany przez dwóch zewnętrznych recenzentów ze stopniami naukowymi (psycholog i ginekolog) specjalizujący się w tematyce seksuologii i edukacji seksualnej - dodaje.
Tym bardziej wydawałoby się, że gdański program edukacyjny przełamie smutną rzeczywistość zajęć WDŻ, na których nauczycielki rozbawiają uczniów, naciągając prezerwatywę na banana i wspominając coś tam o różnicach w ciałach kobiety i mężczyzny i w końcu ktoś poważnie potraktuje młodych. Jak się okazuje, poważnie potraktować ich nie można.
Pod koniec stycznia o edukację seksualną w szkołach chciał zawalczyć w Słupsku Robert Biedroń. Chodziło o rozszerzenie obecnego programu nauczania o dodatkowe zajęcia dla młodzieży. Zależało mu też, by wiedzę na temat seksu przekazywali im fachowcy z organizacji pozarządowych. Nie udało się – radni Prawa i Sprawiedliwości powiedzieli "nie", wtórowali im koledzy z Platformy Obywatelskiej. W Gdańsku syutacja się powtórzy? Bez względu na to, co stanie się ze "ZdrovveLove", najgorzej wychodzą na tym dorośli - bo pokazują, że nawet o seksualności nie mogą rozmawiać z młodymi otwarcie.