Ateiści na wsi. Sąsiedzi patrzą podejrzliwie, proboszcz liczy, że zmienią zdanie

Agata, Katarzyna i Marta zdają sobie sprawę, że są na językach mieszkańców swoich wiosek. Ktoś, kto nie chodzi do kościoła, nadal jest uważany tam za odmieńca.

Ateiści na wsiach stanowią 0,9 proc.
Ateiści na wsiach stanowią 0,9 proc.
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach

Z badań przeprowadzonych przez GUS wynika, że ok. 3 proc. Polaków deklaruje się jako nienależących do żadnego wyznania. Najliczniejszą grupą są mieszkańcy największych miast w kraju. Na wsiach stanowią oni niecały jeden procent. Jak się okazuje, życie ateisty w małej miejscowości nadal jest sporym utrudnieniem.

Agata przeprowadziła się na jedną z podkarpackich wsi ponad rok temu. Zarówno ona jak i jej mąż wykonują wolne zawody, dlatego mogli pozwolić sobie na wyprowadzkę z Gdańska i jednocześnie kontynuowanie pracy przy dużych projektach internetowych. Małżeństwo kupiło dom z dużą działką tuż pod lasem i liczyło, że stanie się częścią lokalnej społeczności.

– Zrobiliśmy rundkę po sąsiadach, żeby przedstawić się im i trochę pogadać. Już sam widok obcych ludzi pukających do drzwi z pudełkiem wypełnionym babeczkami, był dla nich dziwny. Pamiętam, że ktoś wziął nas za tych ludzi, którzy sprzedają garnki czy kołdry. Ktoś straszył, że poszczuje psem – wspomina 35-latka.

Ci, którzy zechcieli przywitać się z nowymi mieszkańcami, tracili entuzjazm w momencie, gdy rozmowa schodziła na temat wiary. – Szybko padało pytanie, czy już byliśmy u proboszcza lub, czy daliśmy na mszę w intencji naszego nowego życia tutaj – opowiada Agata.

– Gdy odpowiadałam, że my jesteśmy niewierzący i nie chodzimy do kościoła, to momentalnie widziałam zmianę nastawienia. Jeden starszy pan zaczął podejrzewać, że pewnie jesteśmy Jehowy, bo nie dosyć, że nie chodzimy do kościoła, to jeszcze przyszliśmy do jego domu - dodaje z uśmiechem.

Centrum życia wsi zamyka się w obrębie trzech budynków - sklep, szkoła i kościół. Agata twierdzi, że mieszkańcy kojarzą, kto i na którą godzinę chodzi na msze i jak kogoś nie ma jakiś czas, to zaczynają się plotki. – Byłam świadkiem takiej rozmowy w sklepie. Wtrąciłam się, sugerując, że może ta osoba potrzebuje pomocy i warto do niej zajrzeć, zamiast domniemywać. Oczywiście nieźle mi się oberwało za to. Niewierząca śmie pouczać katolików – opowiada 35-latka.

– Nie robimy nikomu nic złego, ale i tak patrzą na nas podejrzliwie. Raz przyszła do nas jedna z kobiet, taka typowa matka Polka. Poinformowała, że ktoś zabiera kwiaty z grobów. Niby nie zarzuciła nam nic wprost, ale ja to odebrałam jako ostrzeżenie: "mam was na oku" – wspomina.

Nieustępliwy proboszcz

Przez jakiś czas na językach sąsiadów była również Marta Maj, która od pięciu lat mieszka z mężem we wsi w województwie kujawsko-pomorskim. Miejscowość liczy ok. 500 osób, dlatego szybko rozeszła się wieść, że pojawili się ludzie, którzy nie chodzą do kościoła. – Jedna z sąsiadek nazwała nas antychrystami, bo nie dosyć, że nie ma nas na mszach, to jeszcze żyjemy bez ślubu kościelnego, ja mam tatuaże, a mąż jeździ motocyklem – wspomina kobieta.

Marta szybko podkreśla, że na szczęście nie słyszy wprost żadnych docinków, ale wynika to z tego, że dała się pokazać jako osoba, która nie ma oporów przed ripostowaniem i nie pozwoli sobie, aby sąsiedzi wtrącali się do jej prywatności. – Rozmawiamy na różne tematy, ale kwestia religii już się nie przewija – powiedziała.

Jedynie proboszcz nie chce odpuścić i co roku w trakcie kolędy puka do ich drzwi. – Za każdym razem otwieraliśmy i wyjaśnialiśmy, że nie będziemy go wpuszczać, bo jesteśmy niewierzący. Za pierwszym razem odparł. "Do zobaczenia za rok. Może do tego czasu zmienicie zdanie". W kolejnych latach odchodził już bez słowa – wspomina Marta Maj, która zastanawia się, dlaczego ksiądz nie potrafi uszanować ich decyzji i zakłada, że to fanaberia, z której mogą zrezygnować. – A może chodzi mu o kopertę? – analizuje z uśmiechem.

Niedawno Marta urodziła córkę, której nie zamierza chrzcić. – Urządzimy świecką ceremonię nadania imienia. Wybierzemy tzw. opiekunów życiowych, czyli osoby, które naszym zdaniem będą dobrym wzorem do naśladowania dla córki i zorganizujemy uroczystość na własnych zasadach – opowiada.

Rodzice Marty ze spokojem przyjęli tę wiadomość. – Powiedzieli, że to nasze dziecko i nasza decyzja, dlatego nie będą się wtrącać – mówi Marta. – Gorzej było z teściową. Jak się mała urodziła, to próbowała wieszać nad łóżeczkiem czerwoną wstążkę i stawiać obrazki. Odpuściła dopiero po naszym stanowczym sprzeciwie – dopowiada.

Powrót do rodzinnej wsi

Katarzyna Priebe niedawno wprowadziła się z mężem i dziećmi do własnego domu. Rodzina postanowiła wybudować go w rodzinnej wsi kobiety, z której wyjechała w wieku 25 lat. – Na dłuższą metę życie w bloku nie do końca mi odpowiadało – tłumaczy.

Katarzyna wychowuje dwójkę dzieci. Córka od września pójdzie do szkoły, a jej mama zastanawia się, jak zostanie odebrany fakt, że nie będzie uczestniczyć w lekcjach religii. – Znam dobrze tę szkołę, bo sama do niej chodziłam. Cały czas jest tam ta sama dyrektorka. Pamiętam, że zawsze była silnie uduchowiona. – Każdy apel czy uroczystość szkolna musi zacząć się od mszy. Wiem, że często dyrekcja ściąga nawet samego biskupa – opowiada kobieta.

Mama dziewczynki dowiedziała się, że latem na wsi działa świetlica, więc postanowiła zapisać tam córkę licząc, że uda jej się poznać inne dzieci jeszcze przed początkiem roku szkolnego. – To był dobry pomysł, bo szybko znalazła sobie koleżankę. Ostatnio spotkałam się z jej mamą i powiedziałam o swoich obawach związanych z lekcjami religii. Obie byłyśmy zaskoczone, gdy okazało się, że również i jej córka nie będzie chodzić na te lekcje. Nie kryła radości i uścisnęła mnie – wspomina Katarzyna.

Kobieta cieszy się, że nie jest jedynym rodzicem we wsi, który jest niewierzący. – Mama nowej koleżanki córki powiedziała mi, że trzeba pilnować nauczycieli. Nie raz zdarzyło się, że katechetka brała na lekcję dzieci, które nie powinny chodzić na religię, bo nie miał kto się nimi zająć. To chyba dosyć popularne w wiejskich szkołach, gdzie jest mało uczniów – twierdzi.

"Lepiej znaleźć ludzi, którzy się wspierają"

Psychoterapeutka Zuzanna Butryn przyznaje, że życie w małej społeczności, która nas wyklucza, nie jest łatwe, ale o wiele trudniejsze jest życie wbrew swoim przekonaniom. -Trzeba pozwolić sobie na to, że mamy prawo myśleć i zachowywać się tak, jak sami uważamy to za stosowne, nawet gdy wszyscy dookoła uważają inaczej - mówi ekspertka w rozmowie z WP Kobieta.

Zuzanna Butryn zauważa, że temat wiary jest bardzo newralgiczny w Polsce, dlatego osoby, które znajdują się w mniejszości, nie powinny łudzić się, że uda im się przekonać ogół do swoich poglądów.

- Lepszym rozwiązaniem jest odnalezienie innych ludzi, którzy myślą podobnie jak my i wspieranie się nawzajem. Być może nawet mieszkają obok, ale my o tym jeszcze nie wiemy. Jeśli nie, to dobrym rozwiązaniem są internetowe grupy. Tam bez trudu odnajdziemy rozmówców, którzy myślą podobnie i tym samym dodadzą nam otuchy, gdy kolejny raz poczujemy się wykluczeni ze środowiska, w którym żyjemy na co dzień - podkreśla.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1499)