Baez i Dylan - rockowy romans wszech czasów
„Faceci są fałszywi, mówiła mi matka, szepczą ci słodkie miłosne kłamstwa, by nazajutrz powtórzyć je innej” - śpiewa w jednej ze swoich ballad Joan Baez, legendarna gwiazda pokolenia hippisów. Czy w tych słowach kryje się aluzja do jej szalonego związku z Bobem Dylanem?
„Faceci są fałszywi, mówiła mi matka, szepczą ci słodkie miłosne kłamstwa, by nazajutrz powtórzyć je innej” - śpiewa w jednej ze swoich ballad Joan Baez, legendarna gwiazda pokolenia hippisów. Czy w tych słowach kryje się aluzja do jej szalonego związku z Bobem Dylanem? Nie wiadomo, ale nie ulega wątpliwości, że bez tego duetu historia muzyki byłaby znacznie uboższa.
Byli rówieśnikami. Oboje urodzili się w 1941 roku, ale to Joan pierwsza zaczęła odnosić sukcesy na scenie. Miała 13 lat, gdy wujek zabrał ją na koncert folkowego muzyka Pete’a Seegera. - Gdy zobaczyłam faceta siedzącego pod żółtym reflektorem i śpiewającego balladę, wiedziałam już, co chcę robić w życiu - wspomina.
Każdą wolną chwilę poświęcała na ćwiczenie gry na gitarze, naukę tekstów piosenek i ich interpretowanie. Radio przy jej łóżku grało do późnej nocy. Gdy dostała się na Uniwersytet Bostoński, wytrzymała tam tylko sześć tygodni. Większość czasu spędzała na Harvard Square, wypracowując niepowtarzalny styl. - Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś grał na gitarze tak jak ona. Bezskutecznie próbowałem się go nauczyć - twierdzi Bob Dylan.
Artysta niechętnie opowiada o czasach dzieciństwa. Na pewno kochał muzykę, ponieważ już w szkole średniej założył pierwsze kapele, które grały tak głośną muzykę, że nauczyciele wyłączali im wzmacniacze podczas koncertów.
Podczas studiów zainteresował się folkiem. W lokalnych klubach w Minneapolis śpiewał popularne piosenki Woody'ego Guthrie i Hanka Williamsa. Tam narodził się jego pseudonim artystyczny - Bob Dylan, prawdopodobnie zapożyczony od nazwiska poety Dylana Thomasa. W 1961 roku porzucił uczelnię i przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie na jego życiowej i artystycznej drodze pojawiła się Joan Baez.
Głos Boga
Ona była już wtedy wschodząca gwiazdą muzyki folk. Choć zaczynała od śpiewania w podrzędnych nowojorskich klubach, szybko zdobyła opinię jednej z najzdolniejszych młodych pieśniarek, co zaowocowało zaproszeniem na słynny festiwal w Newport.
- Byłam nikim, a nagle pojawiłam się na scenie przed 13 tysiącami ludzi. Za kulisami dygotały mi kolana i zrozumiałam, co to znaczy mieć miękkie nogi - opowiadała artystka. W 1960 roku ukazała się jej pierwsza płyta, zatytułowana po prostu „Joan Baez”. - Była świetna, słuchałem jej na okrągło. Jej głos odpędzał złe myśli, brzmiał, jakby pochodził bezpośrednio od Boga - komentował Dylan.
Po raz pierwszy spotkali się w 1961 roku podczas imprezy w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village. Jednak zaiskrzyło między nimi dopiero dwa lata później. Dylan miał już wówczas na koncie debiutancki album, a „New York Times” pisał, że jest „skrzyżowaniem chłopca z kościelnego chóru z bitnikiem”. Baez zaprosiła go wówczas do współpracy przy swojej trzeciej płycie. Zdawała sobie sprawę z siły przekazu genialnych tekstów młodego barda, choć Dylan przypominał wówczas bardziej włóczęgę.
- Na widok tego niechlujnego łobuziaka włączył mi się instynkt macierzyński. Ścięło mnie z nóg to połączenie talentu, młodości, aury tajemnicy i odrobiny dziwactwa. Niby nic jeszcze nie osiągnął, a wielu już uznawało go za chodzącą legendę. Zabujałam się - opowiadała po latach Baez.
W maju 1963 roku wystąpili razem na scenie podczas kalifornijskiego Monterey Folk Festival. Wykonali utwór „With God on Our Side”, rozpoczynając działalność jednego z najciekawszych duetów w historii muzyki.
„Nie dam się zawrócić z drogi”
Lata 60. były szalonym okresem w historii Stanów Zjednoczonych. W powietrzu wisiała groźba nuklearnego konfliktu ze Związkiem Sowieckim, czarnoskórzy obywatele ruszali do walki o równouprawnienie, a jednocześnie do głosu zaczęło dochodzić pokolenie bitników, a później hipisów, kontestujących stare porządki i głoszących ideę „make love not war”. Był to czas artystów mocno zaangażowanych społecznie, wśród których brylowała Joan Baez.
Dla piosenkarki przełomem okazał się koncert w jednym z miast na południu USA. - Na widowni siedzieli sami biali, co trochę mnie zdziwiło. Później okazało się, że taki zapis miałam w kontrakcie z organizatorami. Byłam zszokowana - mówiła. Od tego czasu stała się aktywistką ruchu na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów. Na życzenie jego przywódcy - Martina Luthera Kinga, pojechała do małego miasteczka Grenada w stanie Missisipi, gdzie przed kamerami telewizyjnymi towarzyszyła czarnoskórym dzieciom w drodze do szkoły. Wcześniej były one obrzucane kamieniami przez białych rówieśników, którzy nie chcieli uczyć się w towarzystwie osób o innym kolorze skóry.
- Nie dam się zatrzymać, nie dam się zawrócić z drogi - śpiewała w sierpniu 1963 roku podczas słynnego marszu na Waszyngton, w którym wzięło udział kilkaset tysięcy osób domagających się zniesienia segregacji rasowej. Na scenie pojawił się także jej ukochany. Bob Dylan zachwycił tłumy, ale to Joan Baez wywołała prawdziwą euforię. - Jej niezwykły i silny głos wywoływał ciarki na skórze - wspominał pastor Jesse Jackson, znany działacz na rzecz praw obywatelskich.
Artystów uściskał Martin Luther King, który właśnie wtedy wygłosił słynną mowę zaczynającą się od słów: „Miałem sen…”. Pięć lat później zginął od kuli zamachowca.
Duet znakomity
W związku Joan Baez i Boba Dylana miłość mieszała się z muzyką, a namiętność z polityką. Para stała się symbolem i głosem młodej generacji. Śpiewali o wolności, nędzy, przemocy, prześladowaniach rasowych, wojnach i zbrojeniach, lęku przed zagładą nuklearną. Tworzyli znakomity duet na scenie. - Nasze głosy pasowały do siebie, każdy tekst zyskiwał w naszych ustach sens - wspominał Dylan. Początkowo to Joan Baez była stroną dominującą. - Przedstawiałam go jak nauczycielka ucznia na szkolnej akademii, ale tak naprawdę to on był kopalnią nowej muzyki – mówiła piosenkarka.
Dylan błyskawicznie zdobywał wysoką pozycję. W sierpniu 1964 roku w nowojorskim hotelu spotkał się z członkami zespołu The Beatles. Podobno Brytyjczycy zawdzięczają mu pierwszy kontakt z marihuaną i przekonanie, że piosenka pop może mieć literackie ambicje.
Jednak z czasem na relacji Dylana z Baez zaczęły pojawiać się rysy. - Mieliśmy energię kilku osób i było nam ze sobą świetnie, a mimo to wszystko się rozsypało. Chciałam mieć go na wyłączność, ale on przyciągał ludzi jak magnes - opowiadała artystka. - Poza tym chciałam z niego zrobić politycznego trybuna, członka naszego zaangażowanego obozu. Zamiast zaakceptować go takim, jakim był, próbowałam wtłoczyć go w szablon. Dopiero później zrozumiałam, że najpotężniejszą bronią były po prostu jego piosenki i nie musiał jeździć po wiecach, żeby powiedzieć ludziom coś ważnego - dodała.
Dylana szybko znudziło bezpośrednie angażowanie się w sprawy publiczne, a z czasem zaczął głosić teorię, że nawet jego wczesne utwory nie mają wydźwięku politycznego.
Romans z Jobsem
Kresem ich związku była trasa koncertowa po Wielkiej Brytanii, na początku 1965 roku. - To było piekło, wszyscy brali narkotyki, a ja dawałam się poniżać, zgadzając się na to, że Bob nie ma ochoty zapraszać mnie na scenę. Przyjaciele radzili mi, bym wróciła do Stanów, ale nie słuchałam ich. Byłam jeszcze zaślepiona - opowiadała Baez.
Jednak ich relacji nie udało się odbudować. Postanowili się rozstać, a Dylan już kilka miesięcy później poślubił Sarę Lownds, modelkę i króliczka „Playboya”. Po latach tłumaczył, że zdecydował się na taki krok, ponieważ „wiedział, że Sarę zawsze zastanie w domu, gdy będzie wracał, a Joan była zbyt niezależna, żeby stać się gospodynią domową”.
Baez faktycznie nie zamierzała się ustatkować. W 1967 roku trafiła do aresztu w kalifornijskim Oakland, gdy wzięła udział w antywojennej manifestacji, stojąc przed terminalem lotniska i próbując przekonać rekrutów wyruszających do Wietnamu, by zmienili zdanie. Zakochała się wówczas w Davidzie Harrisie, przywódcy ruchu pacyfistycznego. Pobrali się rok później w Nowym Jorku. W lipcu 1969 roku ciężarna Joan Baez zaśpiewała na legendarnym festiwalu Woodstock. W grudniu przyszedł na świat jej syn Gabriel.
Z Harrisem rozwiodła się w 1974 roku. - Od tamtej pory, z nielicznymi przerwami, najczęściej rozrywkowymi, pisana mi była samotność - napisała w biografii, która ukazała się w 1989 roku. Taką „przerwą” był m.in. romans ze Stevem Jobsem na początku lat 80.
- Myślałem, że jestem w niej zakochany, ale tylko bardzo ją lubiłem. Nie było nam przeznaczone bycie razem, chciałem mieć dzieci, a ona już nie - wspominał twórca firmy Apple.
Z Bobem Dylanem spotykała się jeszcze kilkukrotnie na scenie, na przykład podczas głośnej trasy Rolling Thunder Revue w 1975 roku W 1984 roku koncertowali z Carlosem Santaną. Jednak nie było już między nimi chemii, którą emanowali w latach 60.
Rafał Natorski/(RN)(kg), WP Kobieta