Blisko ludziBaez i Dylan - rockowy romans wszech czasów

Baez i Dylan - rockowy romans wszech czasów

„Faceci są fałszywi, mówiła mi matka, szepczą ci słodkie miłosne kłamstwa, by nazajutrz powtórzyć je innej” - śpiewa w jednej ze swoich ballad Joan Baez, legendarna gwiazda pokolenia hippisów. Czy w tych słowach kryje się aluzja do jej szalonego związku z Bobem Dylanem?

Baez i Dylan - rockowy romans wszech czasów
Źródło zdjęć: © Eastnews

26.09.2015 | aktual.: 27.09.2015 15:16

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

„Faceci są fałszywi, mówiła mi matka, szepczą ci słodkie miłosne kłamstwa, by nazajutrz powtórzyć je innej” - śpiewa w jednej ze swoich ballad Joan Baez, legendarna gwiazda pokolenia hippisów. Czy w tych słowach kryje się aluzja do jej szalonego związku z Bobem Dylanem? Nie wiadomo, ale nie ulega wątpliwości, że bez tego duetu historia muzyki byłaby znacznie uboższa.

Byli rówieśnikami. Oboje urodzili się w 1941 roku, ale to Joan pierwsza zaczęła odnosić sukcesy na scenie. Miała 13 lat, gdy wujek zabrał ją na koncert folkowego muzyka Pete’a Seegera. - Gdy zobaczyłam faceta siedzącego pod żółtym reflektorem i śpiewającego balladę, wiedziałam już, co chcę robić w życiu - wspomina.

Każdą wolną chwilę poświęcała na ćwiczenie gry na gitarze, naukę tekstów piosenek i ich interpretowanie. Radio przy jej łóżku grało do późnej nocy. Gdy dostała się na Uniwersytet Bostoński, wytrzymała tam tylko sześć tygodni. Większość czasu spędzała na Harvard Square, wypracowując niepowtarzalny styl. - Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś grał na gitarze tak jak ona. Bezskutecznie próbowałem się go nauczyć - twierdzi Bob Dylan.

Artysta niechętnie opowiada o czasach dzieciństwa. Na pewno kochał muzykę, ponieważ już w szkole średniej założył pierwsze kapele, które grały tak głośną muzykę, że nauczyciele wyłączali im wzmacniacze podczas koncertów.
Podczas studiów zainteresował się folkiem. W lokalnych klubach w Minneapolis śpiewał popularne piosenki Woody'ego Guthrie i Hanka Williamsa. Tam narodził się jego pseudonim artystyczny - Bob Dylan, prawdopodobnie zapożyczony od nazwiska poety Dylana Thomasa. W 1961 roku porzucił uczelnię i przeprowadził się do Nowego Jorku, gdzie na jego życiowej i artystycznej drodze pojawiła się Joan Baez.

Głos Boga

Ona była już wtedy wschodząca gwiazdą muzyki folk. Choć zaczynała od śpiewania w podrzędnych nowojorskich klubach, szybko zdobyła opinię jednej z najzdolniejszych młodych pieśniarek, co zaowocowało zaproszeniem na słynny festiwal w Newport.

- Byłam nikim, a nagle pojawiłam się na scenie przed 13 tysiącami ludzi. Za kulisami dygotały mi kolana i zrozumiałam, co to znaczy mieć miękkie nogi - opowiadała artystka. W 1960 roku ukazała się jej pierwsza płyta, zatytułowana po prostu „Joan Baez”. - Była świetna, słuchałem jej na okrągło. Jej głos odpędzał złe myśli, brzmiał, jakby pochodził bezpośrednio od Boga - komentował Dylan.

Po raz pierwszy spotkali się w 1961 roku podczas imprezy w nowojorskiej dzielnicy Greenwich Village. Jednak zaiskrzyło między nimi dopiero dwa lata później. Dylan miał już wówczas na koncie debiutancki album, a „New York Times” pisał, że jest „skrzyżowaniem chłopca z kościelnego chóru z bitnikiem”. Baez zaprosiła go wówczas do współpracy przy swojej trzeciej płycie. Zdawała sobie sprawę z siły przekazu genialnych tekstów młodego barda, choć Dylan przypominał wówczas bardziej włóczęgę.

- Na widok tego niechlujnego łobuziaka włączył mi się instynkt macierzyński. Ścięło mnie z nóg to połączenie talentu, młodości, aury tajemnicy i odrobiny dziwactwa. Niby nic jeszcze nie osiągnął, a wielu już uznawało go za chodzącą legendę. Zabujałam się - opowiadała po latach Baez.
W maju 1963 roku wystąpili razem na scenie podczas kalifornijskiego Monterey Folk Festival. Wykonali utwór „With God on Our Side”, rozpoczynając działalność jednego z najciekawszych duetów w historii muzyki.

„Nie dam się zawrócić z drogi”

Lata 60. były szalonym okresem w historii Stanów Zjednoczonych. W powietrzu wisiała groźba nuklearnego konfliktu ze Związkiem Sowieckim, czarnoskórzy obywatele ruszali do walki o równouprawnienie, a jednocześnie do głosu zaczęło dochodzić pokolenie bitników, a później hipisów, kontestujących stare porządki i głoszących ideę „make love not war”. Był to czas artystów mocno zaangażowanych społecznie, wśród których brylowała Joan Baez.

Dla piosenkarki przełomem okazał się koncert w jednym z miast na południu USA. - Na widowni siedzieli sami biali, co trochę mnie zdziwiło. Później okazało się, że taki zapis miałam w kontrakcie z organizatorami. Byłam zszokowana - mówiła. Od tego czasu stała się aktywistką ruchu na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów. Na życzenie jego przywódcy - Martina Luthera Kinga, pojechała do małego miasteczka Grenada w stanie Missisipi, gdzie przed kamerami telewizyjnymi towarzyszyła czarnoskórym dzieciom w drodze do szkoły. Wcześniej były one obrzucane kamieniami przez białych rówieśników, którzy nie chcieli uczyć się w towarzystwie osób o innym kolorze skóry.

- Nie dam się zatrzymać, nie dam się zawrócić z drogi - śpiewała w sierpniu 1963 roku podczas słynnego marszu na Waszyngton, w którym wzięło udział kilkaset tysięcy osób domagających się zniesienia segregacji rasowej. Na scenie pojawił się także jej ukochany. Bob Dylan zachwycił tłumy, ale to Joan Baez wywołała prawdziwą euforię. - Jej niezwykły i silny głos wywoływał ciarki na skórze - wspominał pastor Jesse Jackson, znany działacz na rzecz praw obywatelskich.
Artystów uściskał Martin Luther King, który właśnie wtedy wygłosił słynną mowę zaczynającą się od słów: „Miałem sen…”. Pięć lat później zginął od kuli zamachowca.

Duet znakomity

W związku Joan Baez i Boba Dylana miłość mieszała się z muzyką, a namiętność z polityką. Para stała się symbolem i głosem młodej generacji. Śpiewali o wolności, nędzy, przemocy, prześladowaniach rasowych, wojnach i zbrojeniach, lęku przed zagładą nuklearną. Tworzyli znakomity duet na scenie. - Nasze głosy pasowały do siebie, każdy tekst zyskiwał w naszych ustach sens - wspominał Dylan. Początkowo to Joan Baez była stroną dominującą. - Przedstawiałam go jak nauczycielka ucznia na szkolnej akademii, ale tak naprawdę to on był kopalnią nowej muzyki – mówiła piosenkarka.

Dylan błyskawicznie zdobywał wysoką pozycję. W sierpniu 1964 roku w nowojorskim hotelu spotkał się z członkami zespołu The Beatles. Podobno Brytyjczycy zawdzięczają mu pierwszy kontakt z marihuaną i przekonanie, że piosenka pop może mieć literackie ambicje.

Jednak z czasem na relacji Dylana z Baez zaczęły pojawiać się rysy. - Mieliśmy energię kilku osób i było nam ze sobą świetnie, a mimo to wszystko się rozsypało. Chciałam mieć go na wyłączność, ale on przyciągał ludzi jak magnes - opowiadała artystka. - Poza tym chciałam z niego zrobić politycznego trybuna, członka naszego zaangażowanego obozu. Zamiast zaakceptować go takim, jakim był, próbowałam wtłoczyć go w szablon. Dopiero później zrozumiałam, że najpotężniejszą bronią były po prostu jego piosenki i nie musiał jeździć po wiecach, żeby powiedzieć ludziom coś ważnego - dodała.
Dylana szybko znudziło bezpośrednie angażowanie się w sprawy publiczne, a z czasem zaczął głosić teorię, że nawet jego wczesne utwory nie mają wydźwięku politycznego.

Romans z Jobsem

Kresem ich związku była trasa koncertowa po Wielkiej Brytanii, na początku 1965 roku. - To było piekło, wszyscy brali narkotyki, a ja dawałam się poniżać, zgadzając się na to, że Bob nie ma ochoty zapraszać mnie na scenę. Przyjaciele radzili mi, bym wróciła do Stanów, ale nie słuchałam ich. Byłam jeszcze zaślepiona - opowiadała Baez.
Jednak ich relacji nie udało się odbudować. Postanowili się rozstać, a Dylan już kilka miesięcy później poślubił Sarę Lownds, modelkę i króliczka „Playboya”. Po latach tłumaczył, że zdecydował się na taki krok, ponieważ „wiedział, że Sarę zawsze zastanie w domu, gdy będzie wracał, a Joan była zbyt niezależna, żeby stać się gospodynią domową”.

Baez faktycznie nie zamierzała się ustatkować. W 1967 roku trafiła do aresztu w kalifornijskim Oakland, gdy wzięła udział w antywojennej manifestacji, stojąc przed terminalem lotniska i próbując przekonać rekrutów wyruszających do Wietnamu, by zmienili zdanie. Zakochała się wówczas w Davidzie Harrisie, przywódcy ruchu pacyfistycznego. Pobrali się rok później w Nowym Jorku. W lipcu 1969 roku ciężarna Joan Baez zaśpiewała na legendarnym festiwalu Woodstock. W grudniu przyszedł na świat jej syn Gabriel.

Z Harrisem rozwiodła się w 1974 roku. - Od tamtej pory, z nielicznymi przerwami, najczęściej rozrywkowymi, pisana mi była samotność - napisała w biografii, która ukazała się w 1989 roku. Taką „przerwą” był m.in. romans ze Stevem Jobsem na początku lat 80.
- Myślałem, że jestem w niej zakochany, ale tylko bardzo ją lubiłem. Nie było nam przeznaczone bycie razem, chciałem mieć dzieci, a ona już nie - wspominał twórca firmy Apple.

Z Bobem Dylanem spotykała się jeszcze kilkukrotnie na scenie, na przykład podczas głośnej trasy Rolling Thunder Revue w 1975 roku W 1984 roku koncertowali z Carlosem Santaną. Jednak nie było już między nimi chemii, którą emanowali w latach 60.

Rafał Natorski/(RN)(kg), WP Kobieta

Komentarze (18)