Beata Kawka: Niczego nie muszę, wszystko mogę
Beata Kawka - silna i spełniona kobieta, aktorka, na co dzień menadżerka (kieruje założonym przez siebie FILM FACTORY Studio), od niedawna także dyrektor artystyczna Teatru Miejskiego w Lesznie. 7 września skończyła 49 lat, kilka dni po urodzinach będzie świętować otwarcie pierwszego od 40 lat teatru powszechnego. Swoje życie dzieli teraz między Warszawę i Leszno. To emocjonujący, bardzo ciekawy czas – przyznaje.
09.09.2016 | aktual.: 19.09.2016 14:08
Jak to się stało, że trafiła pani właśnie do Leszna? *
Kiedyś rozmawiałam z Mariuszem Szczygielskim, który pisze sztuki. Zapytał, czy chciałabym zagrać w którejś z nich, zgodziłam się, zaczęliśmy próby. Graliśmy właśnie w Lesznie, wtedy poznałam Błażeja Baraniaka (dyrektora leszczyńskiego Centrum Kultury i Sztuki), który wkrótce zaproponował mi, żebym właśnie tam zagrała na swoje dwudziestolecie pracy scenicznej. Zaprzyjaźniliśmy się, zaczęłam przyjeżdżać do tego miasta częściej. Jakoś tak wszystko prowadziło do tego, co wydarzyło się później – dostałam propozycję prowadzenia artystycznie nowo tworzonej sceny. Błażej trafił na dobry moment w moim życiu, moja córka wyjechała właśnie z domu, ja zaczęłam mieć czas dla siebie, chciałam się nim delektować, a tu nagle taka propozycja… Miałam naprawdę twardy orzech do zgryzienia.
*Jak się pani czuje jako dyrektor artystyczna?
Raczej się nie czuję (śmiech). Gdyby nie Błażej, nie wiedziałabym nawet, jak się do tej funkcji przymierzyć. Trzeba było stworzyć od początku strukturę, zorganizować instytucję. Od 40 lat nikt nie otwierał w Polsce teatru publicznego, więc staraliśmy się bardzo uważnie podążać za codziennymi wydarzeniami. Ja uczyłam się powoli oswajać z tą funkcją i miałam łatwiej, bo mnie dotyczy tylko ta artystyczna część: obmyślanie kierunku, w jakim ma nasza scena pójść, planowanie repertuaru z dużym wyprzedzeniem, tak by można było umówić się z twórcami, że znajdą dla nas czas, że nie będą zajęci przy innych zobowiązaniach, rozmowy ze wszystkimi twórcami etc.
Plany są ambitne, do końca roku kalendarzowego szykują państwo aż osiem premier…
Na otwarcie – już w najbliższy weekend – „Moralność Pani Dulskiej” w reżyserii Piotra Grabowskiego. Piotr debiutował jako reżyser właśnie w Lesznie i teraz swoim spektaklem otwiera naszą scenę. Później przepiękna „Królowa Śniegu”, a zaraz potem „Wyprawa” Piotra Jachowicza - spektakl dla małych dzieci. W październiku „Zagraj to jeszcze raz, Sam” Woody’ego Allena. Mam nadzieję, że w naszym teatrze każdy widz znajdzie dla siebie ciekawą ofertę. Będą sztuki dramatyczne, komedie, będą spektakle dla najmłodszych, nie stronimy też od muzyki, piosenek, na pewno będą koncerty. Pierwszy już 2 października, to będzie koncert aktora Arka Jakubika i jego zespołu Dr Misio. Już teraz myślę o spektaklu sylwestrowym, na powitanie Nowego Roku musimy mieć coś wyjątkowego. Widz na pewno nie znudzi się naszymi propozycjami, bo tytuły będą grane dość krótko.
Zebrała pani kilkudziesięcioosobowy zespół, niezwykle różnorodny. To aktorzy z różnych teatrów, niektórzy tuż po studiach, u progu teatralnej kariery.
Daliśmy ogłoszenie w mediach społecznościowych, potem zrobiliśmy przesłuchania. Od razu wiedziałam, że nie chcę ich robić w Warszawie, ale na miejscu, w Lesznie. Zależało mi na tym, by aktorzy przyjechali tam, by zobaczyli, jak wygląda nasza scena. Tydzień przeglądałam zgłoszenia, a było ich prawie trzysta, nie chciałam uronić żadnego talentu. Wybrałam około 70 osób, które przesłuchaliśmy. Współpracę nawiązaliśmy z mniej więcej 50 aktorami. Nie dajemy etatów, będą wynagradzani za poszczególne spektakle. W tym zespole są osoby pracujące na co dzień w innych teatrach, ale znajdą czas i wystąpią u nas. To na przykład Kasia Krzanowska ze Starego Teatru Narodowego w Krakowie czy Sławka Łozińska z Teatru Narodowego w Warszawie. Mamy też w zespole wspaniałych młodych aktorów, którzy w Lesznie dopiero zadebiutują. Jestem pewna, że świat o nich usłyszy.
Zgodziła się pani objąć stanowisko dyrektor artystycznej Teatru Miejskiego w Lesznie bez żadnych wątpliwości? Nie miała pani obaw, że to będzie zbyt wiele dla jednej osoby?
Wątpliwości mam do tej pory. Kiedy przestanę je mieć, położę się do trumny (śmiech). Ale myślę, że dobry menadżer potrafi delegować zadania. Miałam kilka miesięcy, aby poukładać sobie w głowie, jak bym chciała ten teatr prowadzić. Ja jestem od tego, by wymyślić, doradzić, pomóc, natomiast najważniejsi są ludzie, każdy przydzielony do innych zadań. Jestem dobrze zorganizowana, ale przede wszystkim kreatywna. Im mam więcej zajęć, tym lepiej mi się wszystko układa w logiczną całość. Wiem też, kiedy muszę wyłączyć telefon, kiedy mam wyjechać na wieś i powiedzieć „nie ma mnie przynajmniej przez 24 godziny”.
Jak często udaje się znaleźć taką dobę tylko dla siebie?
Przynajmniej raz w tygodniu. Wtedy jestem tylko dla rodziny, spędzamy czas razem, oglądamy filmy, chodzimy na spacery z psami, gotujemy, rozmawiamy. Teraz, przy nawale pracy związanej z otwarciem teatru, będzie chyba gorzej z czasem wolnym, ale ta gorączka przecież minie. Teraz muszę więcej czasu spędzać z moim zespołem w Lesznie, doglądać premier, a czasem nawet ugotować coś dla aktorów, szczególnie w gorącym przedpremierowym czasem. Dużo się dzieje, czuję się potrzebna.
W jaki sposób chce pani przyciągnąć widzów do swojego teatru? Co można zrobić, by chcieli tam wracać?
Nie mam gotowej recepty, ale staram się myśleć jak widz. Myślę, że w ludziach jest potrzeba uczestniczenia w czymś tak magicznym jak teatr, że potrzebują takiej przestrzeni w dzisiejszych plastikowych czasach. Jeżdżę po Polsce i widzę, jak duże jest zapotrzebowanie na dobre, mądre spektakle. Zwłaszcza sceny działające w małych ośrodkach zawsze są zapełnione, wszystkie bilety wyprzedane. Teraz koncentruję się na Lesznie i okolicach, myślę, że będziemy mieć wielu teatralnych przyjaciół. Wierzę w magię teatru, w jego siłę. Każdy spektakl jest odbierany inaczej, każdy widz inaczej reaguje na to, co widzi na scenie. Wierzę, że uda się nam zaciekawić, zaintrygować, że będziemy polecani i widownia nie będzie pusta. I cieszę się ogromnie, że moja wiara się materializuje, bo w tej chwili właściwie biletów na wrzesień i październik już nie ma.
Które z podjętych przez panią decyzji były kluczowe, czy któraś zmieniła pani życie o 180 stopni? Co ocenia pani jako przełom?
Codziennie podejmuję wiele decyzji, nie dzielę ich na ważniejsze i mniej ważne. Czy to, że miałam guzek w piersi, było moim życiowym przełomem? Nie jestem wcale pewna. To było coś, co mi się przytrafiło, tak jak wiele innych rzeczy po drodze. Po latach zrozumiałam, że zbyt wiele spraw starałam się w życiu opóźniać, przesuwać w czasie. Pewne problemy, frustracje, żale nawarstwiały się, wzajemnie przesłaniały. Kobiety mają naturalną zdolność zamiatania problemów pod dywan. Ważne jest dla nas, by dzieci były szczęśliwe, mąż zaopiekowany, dom zadbany, a zapominamy o nas samych. Do czasu aż coś wybuchnie. Ja miałam kilka takich wybuchów. Dziś jestem chyba mądrzejsza, bardziej świadoma i kiedy coś nabrzmiewa, sama do siebie mówię: hej, to jest istotne, nie lekceważ tego, zatrzymaj się, myśl o sobie.
My kobiety jesteśmy chyba specjalistkami w lekceważeniu tego, co dla nas ważne…
Może to sprawa wychowania, tego, że kładzie się nam do głowy, że mamy być dla innych? Nie wiem… Moja mama mawiała: dziecko musi mieć ojca. I chciała dla mnie dobrze, ale to jedno zdanie, wyrwane z kontekstu, kołatało mi się w głowie i sprawiło, że trwałam w związku o dziesięć lat za długo. Wiele jest takich zdań, które robią krzywdę, wpędzają w poczucie winy.
Co można zrobić, by nie powielać błędów matek? Jak wychowywać nasze córki, by były szczęśliwymi , umiejącymi o siebie zadbać, kobietami? Czy pani się to udało?
To dopiero się okaże… Moja córka wyprowadziła się z domu, jest młoda, dopiero zaczyna samodzielne życie. Patrzę na nią z ciekawością. Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś: zobacz, to co włożyłaś do jej walizki, ona teraz wyjmuje. Tak właśnie jest, chyba tylko tyle możemy zrobić dla naszych córek: dać im dobry bagaż, podarować to, co je wzmocni. Starałam się pamiętać o tym, że nie słowa są najważniejsze, ale emocje i czyny. Dzieci bardzo uważnie nas obserwują. I uwierzą w słowa dopiero, kiedy te przekują się w postępowanie. Myślę, że mój obecny związek, trwający już bardzo długo, jest dla mojej córki przykładem, jak można się kochać, wspierać. Gdy rozpadał się mój związek z jej ojcem, wiedziała, że mimo naszego rozstania, jest wciąż dla nas najważniejsza. I jeszcze jedna ważna rzecz: nigdy nie próbowałam wpływać na decyzje mojej córki. Zawsze byłam obok i, jeśli tego chciała, służyłam radą, ale nigdy do niczego nie nakłaniałam. Wydaje mi się, że to jest bardzo ważne, bo dziś jest przygotowana do życia i do podejmowania decyzji. Teraz wyjmuje z tej walizki, do której ja kiedyś sporo włożyłam. I mogę śmiało powiedzieć, że udało mi się wychować dobrego człowieka. A jak ona będzie funkcjonowała w związkach, czas pokaże.
A co pani wyjmuje ze swojej życiowej walizki? Czego nauczyły panią własne doświadczenia, także te niełatwe?
Nie można mnie upokorzyć, nie można mnie obrazić, bo sobie na to nie pozwolę. Mam ten komfort, że niczego nie muszę, jest mi dobrze z tym, co jest. Zamieniłam słowo „muszę” na „mogę” i wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Skoro „nie muszę” być dyrektorem, ale „mogę”, to chcę. To jest mój wybór. Nie muszę się martwić, ze coś mi nie wychodzi, mogę próbować, mogę popełniać błędy, ale ze spokojem.
Ma pani 49 lat, wiele pani koleżanek po fachu przyznaje, że po czterdziestce dla aktorki zaczyna się ten trudny wiek. Ról jest mniej, najczęściej są to role kobiet o kilka, kilkanaście lat starszych. Jeszcze gorzej mają aktorki 50- czy 60-letnie…
Taki to niestety zawód. Zawsze uważałam, że byłoby bardzo niedobrze, gdybym potrafiła tylko grać. Robiłam w życiu różne rzeczy, byłam nawet sekretarką, teraz też aktorstwo jest zaledwie dodatkiem do moich podstawowych zajęć. Rola w telewizyjnym serialu to dla mnie miłe uzupełnienie, chwila oddechu. Na co dzień jestem menadżerką, prowadzę firmę, a teraz najważniejsze jest dla mnie otwarcie teatru w Lesznie i planowane tam premiery.
*Jakie ma pani w tej chwili marzenia? *
Marzyłam, kiedy byłam nastolatką, dziś wolę mieć cel, który staram się osiągnąć. Nie ma co liczyć na to, że ktoś za nas to zrobi. Lepiej zrobić to samemu. To daje naprawdę dużo radości. I wolności.
Polecamy:
Max Factor - ojciec make-upu