Bez pomocy rodziców bywa trudno, ale z - trudniej. Polscy studenci o swoich finansach
Pracować czy brać pieniądze od rodziców? Robić staże czy tylko się uczyć? Z polskim rynkiem pracy trudno o złote rady. Troje studentów opowiada, jakimi kwotami dysponują i jak wpływa to na ich życie. Rzadko kiedy mają do dyspozycji więcej niż 2000 złotych.
Internauci rzucili się na komentowanie kosztów życia "nadziei narodu". Polskich studentów, którzy wsparcie finansowe z domu otrzymują i tak niemal najmniejsze w Europie. Czy wyliczona przez Związek Banków Polskich średnia 1904 złotych to dużo, czy mało, trudno zawyrokować. Jak to z finansami bywa, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Oczywiście, nie da się nie zgodzić, że porównywanie kosztów studiowania w Polsce i np. w Wielkiej Brytanii czy Szwajcarii większego sensu nie ma. Inne są koszty życia, inne zarobki, różni się finansowanie uczelni wyższych. Żak ze Szwajcarii, jednego z najdroższych krajów Starego Kontynentu, ma do dyspozycji średnio niemal 10 000 złotych, czyli dwie średnie krajowe z okładem.
Ale porównania z Litwinami, Rumunami czy Czechami są już jak najbardziej uprawnione. Ci pierwsi żyją miesięcznie za niemal 2700 złotych, studenci rumuńscy za około 2340 złotych, zaś nasi południowi sąsiedzi za 60 złotych więcej od Rumunów.
Troje polskich studentów o różnych budżetach opowiada o swoim stosunku do pieniędzy, studiowania, pomocy rodzicielskiej i zdradza, jak radzą sobie finansowo.
Dieta tostowa
Ola ma 25 lat i w tym roku kończy psychologię na prestiżowej prywatnej uczelni. I czesne, i koszty życia pokrywają mieszkający na wschodzie Polski rodzice. Nigdy nie pracowała. Uważa, że studia to czas, żeby dowiedzieć się, co chce się robić w życiu. Nie chce obudzić się po trzydziestce w pracy, której nie lubi i w dodatku zawodem niedopasowanym do zainteresowań i zdolności. Na studiach odkryła, że psychologia – marzenie jeszcze z gimnazjum – jest zupełnie nie dla niej. Nie zrezygnowała, bo same studia bardzo się jej podobają.
- Wolontariat w hospicjum dziecięcym uświadomił mi, że się do tego nie nadaję. Czym innym jest czytanie książek i zdawanie egzaminów, a czym innym wyjście do ludzi. Kiedy chodziłam do hospicjum, nie mogłam spać po nocach. Przy niektórych dzieciach nie mogłam powstrzymać się od łez, tak bardzo było mi ich żal. To bardzo nieprofesjonalne i nikomu nie pomaga. Oczywiście pewne rzeczy są do wypracowania, ale jakim kosztem? Gdybym pracowała i studiowała, nigdy nie znalazłabym czasu, żeby się tego dowiedzieć – opowiada Ola.
Dotychczas próbowała swoich sił także jako asystentka stylistki, stażystka w stołecznej gazecie i w agencji reklamowej, dawała korepetycje z angielskiego.
Na życie dostaje od rodziców 1500 złotych. Niewiele, przynajmniej jak na stołeczne realia. Ponad 700 idzie na pokój – 10 metrów kwadratowych, standard z gatunku "głęboki PRL". Raz w tygodniu obiad w knajpie, poza tym codzienne gotowanie posiłków na następny dzień. Filmy i fitness – tylko z ekranu komputera.
- Pieniądze kończą mi się około 25, przechodzę wtedy na "dietę tostową", czyli chleb z serem i ketchupem na śniadanie, obiad i kolację, ale nie narzekam – śmieje się Ola.
Jest zdania, że lepiej trochę pobiedować niż rezygnować z życia studenckiego na rzecz "jakiejś idiotycznej pracy" (w domyśle niezwiązanej z przyszłym zawodem i mocno dorywczej), której i tak nie wpisze w CV. Lubi poczytać sobie do 2 w nocy, przesiedzieć pół dnia nad Wisłą. Wie, że za 3-4 lata nie będzie już miała na to czasu. Ciuchy ma z lumpeksów, rzeczy takie jak nowy płaszcz czy buty na zimę kupują jej rodzice.
- Na prywatnej uczelni jest dużo bogatych dzieciaków. Niektóre moje koleżanki na życie dostają od rodziców nawet po 5 tysięcy złotych, ale nie tworzą się żadne kasty. Mnie brak pieniędzy zawstydza tylko w jednym przypadku, całkiem kuriozalnym. Mam cerę problematyczną i używam dość drogiego podkładu. Czasem kończy mi się pod koniec miesiąca i wtedy potrafię chodzić codziennie do innej drogerii i prosić ekspedientki o próbki – mówi Ola.
Nie wstydzi się niesamodzielności finansowej, dziwi ją nawet samo pytanie. Będzie w rodzinie pierwszą osobą z wyższym wykształceniem. Dla jej rodziców było bardzo ważne, żeby studiowała dziennie. Dla nich studia zaoczne to nie są "prawdziwe studia".
Przeczytaj także:
Sobie sterem
Zupełnie inne podejście ma studiujący zarządzanie Krzysiek. Ma dopiero 22 lata, a jego zarobki zbliżają się już do średniej krajowej. Co prawda pracuje w trzech miejscach, ale uważa, że to nie tyle obciążające, ile rozwijające. Żeby zdobywać pierwsze szlify zawodowe, przeszedł ze studiów dziennych na zaoczne. Ale nie tylko dlatego. Matematyka, która była jego pierwszym kierunkiem, wydawała mu się nazbyt teoretyczna. Rozwiązywanie zadań łatwych jak w liceum i profesorowie, którzy w większości nigdy nie pracowali poza uczelnią, więc nie mają pojęcia o rynku.
Do pracy jako ratownik w jednym z trójmiejskich hoteli poszedł tuż po maturze. Chciał się jak najszybciej uniezależnić od rodziców. Nie żeby na niego naciskali, po prostu w samodzielności finansowej zawsze widział wartość.
Jego "podstawowe" zajęcie, z którym wiąże też przyszłość, to etat w branży UX (user experience). Zajmuje się dopasowywaniem usług i produktów tak, żeby zwiększało się zadowolenie klientów. Oprócz tego jest ambasadorem jednego z dużych banków – pomaga w organizacji targów i imprez, głównie dla studentów.
Poza tym wykłada, i to mimo że dopiero co obronił licencjat. Zaczęło się od tego, że jako długoletni harcerz i ratownik medyczny prowadził na jednej z uczelni zajęcia z pierwszej pomocy. Doświadczenie zdobyte podczas tych zajęć sprawiło, że dostał kolejne zlecenia. Prowadzi warsztaty korzystania z internetu dla osób wykluczonych cyfrowo, projekt jest współfinansowany z funduszy unijnych, więc i wpis do CV nie do pogardzenia.
- Dziwię się, gdy ktoś sugeruje mi, że w ten sposób "nie zaznam studenckiego życia" albo że "nie poznam nowych osób". Pracując, poznaję znacznie więcej ludzi, niż gdybym chodził wyłącznie na zajęcia i nie są to relacje wyłącznie zawodowe. Imprezuję jak większość osób w moim wieku. Może nie codziennie ani nawet nie co tydzień, ale czy to taka duża strata? Imprezy są najczęściej do siebie podobne – mówi Krzysiek.
Stara się nie oceniać decyzji zawodowych swoich rówieśników, życie różnie się może potoczyć. Ma znajomych, którzy pracują tyle co on i takich, którzy wyłącznie studiują, a żyją za pieniądze od rodziców. Wydaje mu się jednak, że praca zaprocentuje. Kiedy się obroni, w CV będzie miał już ponad 5 lat doświadczenia zawodowego.
Świeżo upieczeni absolwenci często nie kwalifikują się nawet do "juniorskich" stanowisk, na które trzeba mieć przeważnie minimum dwa lata doświadczenia. Krzysiek bardzo lubi uczyć. W przyszłości chciałby dodatkowo wykładać na jakiejś wyższej uczelni, choć nie do końca wie jeszcze co. Uważa, że jeden z problemów polskiego szkolnictwa wyższego to oderwanie od rynku pracy.
Systemowe patologie
Kinga studia na dwóch kierunkach skończyła już kilka lat temu. Za studia nie płaciła, bo dostała się na państwową uczelnię. Umówiła się z rodzicami, że będą płacili jej za wynajęcie mieszkania w Poznaniu. Pracowała w weekendy jako kelnerka. Zarabiała grosze, ale drugie tyle wyciągała z napiwków, wychodziło tego około 1400 złotych.
Na studia poszła w 2008 roku, niby tylko 10 lat temu, ale to były jeszcze czasy, kiedy młodym ludziom wmawiało się, że dyplom gwarantuje świetlaną przyszłość. Dlatego Kinga zdecydowała się zacząć drugi kierunek studiów i podobnie jak w szkole starała się mieć jak najwyższą średnią.
- Uczyłam się rzeczy zupełnie niepraktycznych, choć na kierunkach uchodzących za praktyczne. O tyle, o ile kierunki humanistyczne w ogóle są praktyczne. Z pierwszej pensji po odjęciu kosztów wynajęcia pokoju, za który po obronie miałam płacić sama, zostało mi mniej, niż miałam jako kelnerka.
Pluła sobie w brodę, że nie pracowała już na studiach, i że przez pięć lat była tylko na jednym stażu, niezbędnym do zaliczenia roku. Do czasu. W branży reklamowej koniec końców nie ma to najmniejszego znaczenia. No chyba że na początku. Podwyżki i awanse i tak dostają najzdolniejsi i najbardziej pracowici, a nie ci, którzy latali ze stażu na staż.
- Deprymujące jest to, że prace wymagające wyższego wykształcenia są na starcie gorzej płatne niż te w gastronomii. Miałam znajomą, której w jednej z czołowych stacji telewizyjnych zaproponowano na start 1/3 tego, co zarabiała jako barmanka. Po czterech latach w odnowionej kawalerce musiała wprowadzić się do klitki z czterema innymi osobami. Pomoc finansowa od rodziców, nawet tylko taka pozwalająca na przeżycie, często kończy się patologicznie. To kwestia systemowa. Idziesz do pierwszej pracy i dziwisz się, że po tej masie egzaminów i tysiącach przeczytanych stron jako pracownik jesteś "wart" często mniej, niż jako dziecko swoich rodziców – konkluduje gorzko 30-letnia dziś Kinga.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl