Biuro matrymonialne do lamusa?
Portali randkowych ci u nas dostatek. Są ogólne, dla wszystkich, są też i "branżowe": dla studentów, młodzieży, niepełnosprawnych, katolików, rolników, kochających inaczej, Polaków w Anglii albo Niemczech, a i dla Niemców albo Anglików w Polsce pewnie też by się coś znalazło. Można tam znaleźć kogoś do spotkania: na godzinę, na dwie, na piwo, kawę albo niezobowiązujący seks. Albo i na całe życie.
Portali randkowych ci u nas dostatek. Są ogólne, dla wszystkich, są też i "branżowe": dla studentów, młodzieży, niepełnosprawnych, katolików, rolników, kochających inaczej, Polaków w Anglii albo Niemczech, a i dla Niemców albo Anglików w Polsce pewnie też by się coś znalazło. Można tam znaleźć kogoś do spotkania: na godzinę, na dwie, na piwo, kawę albo niezobowiązujący seks. Albo i na całe życie.
Wystarczy parę kliknięć, podstawowe dane (na przykład wiek, kolor oczu i włosów, wzrost, budowa ciała, zainteresowania, stosunek do alkoholu i papierosów), kilka linijek autoreklamy. Dobrze też wrzucić jakieś ładne zdjęcie, żeby swoje szanse na wirtualnym rynku matrymonialnym zwiększyć. Poza tym wysilać się szczególnie nie trzeba: ani wychodzić z domu, ani nic płacić (albo bardzo mało).
Aż ciśnie się na usta: to po co komu dziś biuro matrymonialne?
Ludzie wolą przyjść
Wrocław, ulica Kościuszki. Budynek jakich wiele w okolicy, przeszklone drzwi wejściowe upstrzone z każdej strony małymi szyldami reklamowymi: smary samochodowe, biuro rachunkowe, pożyczki chwilówki. W środku - mała portiernia, kartka z ostrzeżeniem wypisanym tłustym drukiem: zakaz handlu obwoźnego.
Na piętrze kolejna kartka, już łagodniej dziękująca akwizytorom. Jeszcze tylko długi korytarz i już, jest biuro matrymonialne Elzy Najwer.
Jeśli się ktoś spodziewa nobliwej staruszki w otoczeniu dzwonków, kwiatków, wszechobecnego różu i czerwieni, aniołków i serduszek, to się mocno zdziwi. Tych ostatnich jest tu kilka - dwa wiklinowe, malowane na biało, trzy drewniane, zdobne w kwiatki, dwa z czerwonego szkła, złączone w jedno, takie same jak w logo biura Elza. Dyskretnie przełamują oficjalny charakter: szafki, biurko z komputerem i drukarką, sterty segregatorów.
Elza też jakoś do schematu nie przystaje, w garsonce, z lekką trwałą i pomalowanymi na klasyczną czerwień paznokciami pasuje jak ulał do biurowego anturażu. Tylko że w tym akurat nie kojarzy się cyferek i tabelek, ale ludzi.
Biuro matrymonialne we Wrocławiu otworzyła równo 15 lat temu. - Uwielbiam pomagać ludziom. Jestem w bardzo udanym związku małżeńskim i chciałabym, żeby wszyscy na świecie byli szczęśliwi. A miłość jest tego niezbędnym składnikiem - mówi Elza, gdy odpowiada na pytanie, skąd pomysł na biuro matrymonialne.
Sama z pomocy swata korzystać nie musiała. Przyszłego męża poznała, gdy miała 20 czy 21 lat. Jak? - Tak najnormalniej w świecie - mówi Elza. To znaczy - w pracy, oboje byli zatrudnieni w dzierżoniowskiej Diorze (pierwszej polskiej fabryce po II wojnie światowej, która produkowała odbiorniki radiowe). - Od razu zaiskrzyło, choć ze strony męża trochę bardziej - śmieje się. Później był ślub, córka jedna i druga, ani się obejrzeć, jak 35 lat minęło.
W międzyczasie Elza prowadziła włoską firmę, aż w końcu w 2000 roku otworzyła biuro matrymonialne. - Wiele znajomych kobiet, przyjaciółek mnie do tego namawiało. Przychodziło się wyżalić, poradzić albo podzielić swoim szczęściem. Mówiły: Elza, masz dobre oko, dobre ucho. I ja z nimi rozmawiałam, a przede wszystkim - słuchałam. Bo w tej branży, proszę pani, to trzeba umieć z ludźmi rozmawiać, a przede wszystkim ich słuchać - tłumaczy.
Tu mit odchodzących do lamusa biur matrymonialnych rozbija się o liczby. Jak Elza 15 lat temu - a więc wtedy, gdy internet był w Polsce w powijakach - stawiała pierwsze kroki w branży, klientów było jak na lekarstwo. W 2010 roku w jej segregatorach było około 550 ofert (350 kobiet i 200 mężczyzn), teraz jest ich ponad 700. Elza tak to ocenia: - Jak zaczynałam, społeczeństwo było bardziej wstydliwe. Ale się ośmieliło, teraz w Polsce biura działają już bardzo dobrze. Ludzie wolą przyjść, przedstawić swoje wymagania, zdać się na czyjąś wiedzę i intuicję niż na przykład błądzić po internecie.
Dla emerytów?
Na popularnym forum kobiecym X żaliła się kiedyś tak: "Mam przyjaciółkę, wspaniała kobietę, która nadal nie może trafić na drugą połówkę. Próbowała już chyba wszystkich metod oprócz tej... biura matrymonialnego. Nie umiem jej przekonać. Nie wiem, jakich już mam używać argumentów. Proszę o jakieś sugestie".
W odpowiedzi przeczytała między innymi: "Twoja koleżanka prawdopodobnie nie czuje się aż tak staro, żeby szukać faceta w biurze matrymonialnym, daj jej jeszcze trochę czasu a na pewno w swoje 30-te urodziny będzie już ze swoim księciem". Oraz: "Wiesz, myślę, że już lepiej, żeby szukała na portalach randkowych - biura matrymonialne są jakieś takie staroświeckie".
Elza przekonuje: to kolejny mit. Znaczy to, że do drzwi biur matrymonialnych stukają tylko sędziwe wdowy i podstarzali kawalerowie. - Przedziały wiekowe są bardzo różne - mówi najpierw oględnie. I zaraz wymienia: był pan, bardzo przystojny, Elza go tak wyswatała, że jak stawał na ślubnym kobiercu, to miał 85 skończone. Później razem z żoną przyszedł do niej z kwiatami, ze łzami w oczach powiedział: "Czy pani wie, jak mi pani odmieniła życie?".
Była też dziewczyna, młodziutka, ledwo osiemnastka jej stuknęła, już chciała szukać sobie męża. Ją akurat Elza musiała odprawić z kwitkiem, bo to było ładnych kilka lat temu, dziewczyna chciała chłopaka niewiele starszego, trochę po dwudziestce, a tacy się wtedy do biur matrymonialnych po prostu nie zgłaszali. - Teraz bym jej kogoś znalazła, bo takich młodych chłopaków, po 22, 24 lata już mam - wyjaśnia Elza.
Generalnie można więc podzielić klientów wrocławskiego biura matrymonialnego na dwie kategorie. - Pierwsza to są młodzi ludzie, od 27 do 35 lat, bardzo wykształceni, robiący karierę, którym zależy na założeniu rodziny, ale brakuje im czasu na poznanie dla siebie odpowiedniej osoby. I tych jest najwięcej. Druga to osoby po przejściach, 40 lat i więcej, to są często kobiety, które stawiają takie wymagania, żeby partner był odpowiedzialny, nie nadużywał alkoholu - mówi wrocławska swatka.
I dodaje z uśmiechem: - To jest piękne, że się nie zamykają w sobie, nie trwają w przeświadczeniu, że jak raz im nie wyszło, to już zawsze muszą być sami. Widocznie nie znaleźli wcześniej swojej drugiej połówki, a oni wiedzą, że ktoś inny jest im pisany.
Nierealne?
Kwestionariusz jest krótki (mieści się na jednej kartce A4) i konkretny: imię i nazwisko, data urodzenia, stan cywilny, kolor oczu, kolor włosów, religia, dzieci, zawód, znajomość języków obcych, charakter, papierosy/alkohol, zainteresowania, wykształcenie, wiek, wzrost waga. Plus życzenia co do przyszłego partnera: wiek, wzrost, kolor oczu, włosów, wykształcenie, stan cywilny, znak zodiaku.
Co jest w cenie? - Kobiety szukają księcia z bajki, który będzie odpowiedzialny, zaradny, niezależny finansowo, był zmotoryzowany, miał już dom albo mieszkanie. Mężczyźni też szukają kobiet niezależnych, bo nie chcą ich utrzymywać. I najlepiej, żeby była blondynka z długimi nogami - śmieje się Elza.
W formularzu jest napisane "życzenia", w praktyce bardziej pasowałoby: wymagania. - To, co nieraz wypisują ludzie, jest nierealne, wymagania są bardzo duże, ale życie je weryfikuje. Ja po kilku spotkaniach staram się sprowadzić ich na ziemię - wyjaśnia Elza. I dodaje, że choć czyta całe mnóstwo poradników (najbardziej lubi te pisane przez Ewę Foley i Louise Hay), w pracy kieruje się przede wszystkim intuicją. - Zazwyczaj od razu wiem, kto będzie do klienta najbardziej pasował, ale przedstawiam kilka propozycji, bo nie chciałabym nikogo wykluczyć, a nuż ktoś inny się spodoba? Choć w praktyce najczęściej odbywa się to tak: pani Elzo, ja się zdaję na panią. I to się często sprawdza - mówi swatka.
Tu trzeba dodać, że usługi biur matrymonialnych nie są tanie, to wydatek rzędu kilkuset złotych rocznie. Dlaczego więc tak wiele osób się na to decyduje? Na swojej stronie internetowej Elza pisze tak: "W przeciwieństwie do portali randkowych, na których niestety często dominują frustraci seksualni, moje biuro matrymonialne poszukuje dla klientów najcenniejszego surowca na świecie - miłości".
W swoim biurze dodaje: - Ludzie mają dosyć portali randkowych, bo to jest tylko wirtualne: są fajne zdjęcia, można napisać o sobie, co się tylko chce. W realu jest zupełnie co innego. A w biurze - nikt nie będzie płacił, żeby się tylko zabawić. Ludzie nie przychodzą tutaj, żeby sobie pochodzić do kina czy teatru, tylko żeby założyć rodzinę.
Nieskuteczne?
Elza skrupulatnie też odnotowuje wszystkie sukcesy matrymonialne. Ściąga z maila przesłane zdjęcia, przyjmuje kwiaty, czekoladki i drobne upominki, chodzi na śluby. W tym roku była póki co na siedmiu, dwa lata temu na 17, rekord padł w 2009 roku - sakramentalne "tak" powiedziało sobie 44 jej klientów.
Ze zdjęciami ślubnymi Elza ma zresztą oddzielny album, ale go nie pokaże, bo o prywatność i anonimowość klientów dba bardzo. - Dużo u mnie jest osób publicznych, na wysokich stanowiskach, potrzebują dyskrecji. Na portale randkowe wchodzić nie wchodzą, bo nie mogą sobie pozwolić na to, żeby ich zdjęcie wisiało w internecie, jak są lekarzami, urzędnikami, wykładowcami.
Ogłaszać się specjalnie nie musi. - Najlepsza reklama to jest jak jeden powie drugiemu. Ludzie dzielą się z innymi swoim szczęściem, przekazują, żeby przyjść do pani Elzy, bo ona dobrze podpowie, doradzi - mówi swatka.
Ale i rozwody się zdarzają, choć Elza wie o jednym. - Częstsze są zgony, że któryś z partnerów zmarł. Była na przykład taka para, którą wyswatałam, on pracował w Niemczech, ona była pielęgniarką. Po siedmiu latach ona zmarła, miała raka piersi. A on przyszedł do mnie kiedyś, chciał, żeby mu jeszcze raz kogoś znaleźć. I znalazłam, półtora roku już są razem - opowiada Elza.
Z ciekawych przypadków wspomina też jeszcze jeden: mężczyzna i kobieta, w tym samym wieku, nawet urodzeni tego samego dnia, mało - z identycznym charakterem pisma. - Jak popatrzyłam w ich ankiety, to sama nie mogłam uwierzyć. Nie, to nie były rozdzielone po urodzeniu bliźniaki - śmieje się.
Już na poważnie mówi bez cienia wątpliwości: - Jak dusza spada z nieba, rozbija się na dwie części. Sens życia polega na tym, by tę drugą połówkę znaleźć. I moją misją jest, by ludziom w tym pomagać.
Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WP Kobieta