Błażej Waśkowiak jest trenerem piłkarskim. W pandemii po raz kolejny walczy z rakiem jądra
- Dla piłki nożnej oddałbym wszystko – mówi Błażej Waśkowiak, 31-letni trener z sukcesami, który od dziesięciu lat walczy z rakiem jądra. Przez pandemię nie odbyła się, zaplanowana dla niego na marzec ubiegłego roku, operacja. Niestety, trzy miesiące temu rak znów zaatakował. Tym razem ze zdwojoną siłą.
Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Ile miałeś lat, gdy po raz pierwszy usłyszałeś diagnozę?
Błażej Waśkowiak: Diagnozę usłyszałem dokładnie w swoje imieniny, 29 listopada 2011 roku. Miałem wtedy 21 lat.
Co myśli sobie 21-letni chłopak, gdy lekarz mówi: "rak jądra"? Słyszałeś wcześniej o tej chorobie?
Nie myślałem nigdy o raku jądra. Generalnie nie przychodziło mi do głowy, że mogę poważnie zachorować – całe moje życie, od dzieciństwa, było związane ze sportem. Nigdy nie piłem alkoholu, nie paliłem papierosów, prowadziłem sportowy tryb życia z odżywianiem na dobrym poziomie i nagle taka wiadomość… Trafiła we mnie jak grom z nieba.
W 2011 rok przeszedłeś intensywną chemioterapię, w 2014 roku operację usunięcia guza przestrzeni zaotrzewnowej, w 2015 roku przetoczono ci krew, a cztery lata później przyjąłeś kolejną chemię. Przed pandemią zdarzało się, że musiałeś czekać na pomoc lekarzy, przyjęcie na oddział?
Nie, wcześniej proces leczenia przebiegał sprawnie. Trafiłem w świetne ręce onkologa, prof. Dariusza Iżyckiego, który jest nie tylko bardzo dobrym lekarzem, ale przede wszystkim wspaniałym człowiekiem dającym pacjentowi dużą nadzieję, że może być dobrze. Prof. Iżycki podniósł mnie mentalnie, był świetnym psychologiem i przyjacielem: zawsze uśmiechnięty, pogodny, gotowy do rozmowy. To jedyny lekarz, któremu ufam w stu procentach.
Nadal jesteś pod jego opieką?
Tak, jestem jego pacjentem w poradni, konsultuję z nim wszystko, także rezultaty ostatniej wizyty u doktor Skonecznej w Warszawie. Bez niego nie podjąłbym żadnej wiążącej decyzji.
Dziś zostałeś przyjęty na oddział, ale o przerzutach wiedziałeś już w lutym. Skąd ta zwłoka?
Zacząć trzeba od operacji usunięcia z węzłów chłonnych zaotrzewnowych zwapnień powstałych po chemioterapii. Zaplanowano ją na 22 marca ubiegłego roku w szpitalu klinicznym MSWiA przy ul. Wołoskiej w Warszawie. Przez pandemię zabieg odwołano i do tej pory nie doszedł on do skutku [stanowisko szpitala na końcu tekstu]. Myślę, że gdyby jednak operacja się odbyła, dziś nie czekałbym na oddziale na kolejną chemię.
Przez cały ten czas co trzy miesiące chodziłem na kontrole do poradni. Do lutego 2021 roku nic nie wskazywało na nawrót. Kiedy zacząłem się gorzej czuć, prof. Iżykowski zlecił badanie obrazowe tomografem komputerowym. Wynik był jednoznaczny – przerzuty do wątroby.
Dlaczego na oddział trafiłeś dopiero po prawie trzech miesiącach? Wiem, że w międzyczasie schudłeś aż 15 kilogramów…
Do szpitala próbowaliśmy dodzwonić się z profesorem jeszcze przed wykonaniem tomografu. Niestety, oddział, na którym miałem być operowany, przekształcono w covidowy. Gdy okazało się, że są przerzuty, doktor Wojciech Rogowski zrezygnował z podjęcia się operacji. Dlatego mogę śmiało powiedzieć, że nie tylko mam życiowego pecha, ale jestem jedną z ofiar COVID-u. Takich pacjentów onkologicznych jak ja jest w Polsce dużo więcej.
Na jakim etapie leczenia jesteś teraz?
To etap wdrażania leczenia. Ostatnio czekałem na tomografię komputerową, morfologię, markery nowotworowe. Na podstawie wyników zostanie dobrana chemia, którą zacznę przyjmować. Nie wiadomo, jak będę się po niej czuł, więc w tym momencie pieniądze są potrzebne, żeby opłacić dojazdy do szpitala, zapłacić osobie, która mnie tam zawiezie. Pojawiła się także szansa na operację w Niemczech, jednak tamtejsi lekarze stwierdzili, że w pierwszej kolejności muszę poddać się chemioterapii.
Zbiórkę na twoje leczenie założyli młodzi zawodnicy, których trenujesz oraz ich rodzice. Dla wielu z tych chłopaków jesteś nie tylko trenerem, ale też autorytetem, wzorem do naśladowania.
W Szkole Piłki Nożnej Szamotuły pracuję z zawodnikami z roczników 2005-2006. Niektórych znam już 10 lat. Mogłoby się wydawać, że środowisko piłkarskie jest ogromne, ale w mniejszych ośrodkach wszyscy bardzo dobrze się znają. Myślę, że nigdy nie zrobiłem nikomu krzywdy, zawsze starałem się być dobrym człowiekiem i przede wszystkim dobrym trenerem i widać, że to procentuje. Co roku przynajmniej jeden zawodnik odchodzi do topowej akademii, mogę się też pochwalić, że wśród moich wychowanków jest dwóch kadrowiczów Polski do lat 15.
Ta zrzutka jest dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem, nie spodziewałem się, że otrzymam tak ogromną pomoc. Cieszę się, że nie jestem obojętny dla innych ludzi, że doceniają to, co robię. Ostatnio odezwał się do mnie Lech Poznań, który będzie licytował dla mnie koszulki. Napisał też Jakub Szmatuła z Piasta Gliwice, absolwent szamotulskiej akademii, który również odda na licytację koszulki z autografami zawodników. Każdą taką cegiełkę wykorzystam z dużą wdzięcznością.
Piłka daje ci siłę, by dalej walczyć o życie i zdrowie?
Piłka była, jest i będzie dla mnie dodatkowym tlenem i bodźcem, żeby się nie poddawać. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł bez niej funkcjonować. Podczas pierwszej chemioterapii byłem wciąż czynnym zawodnikiem czwartoligowej drużyny Sparta Szamotuły. Kiedy normalnie trenowałem, koledzy byli zaskoczeni, skąd mam tyle siły. Zawsze przekonywałem lekarzy, żeby planowali mój cykl leczenia w tzw. tygodniu, bo wówczas mogłem w weekend uczestniczyć w meczach. Kiedy wychodziłem ze szpitala, nie myślałem o powrocie do domu, tylko na stadion, żeby zobaczyć mecz swoich podopiecznych.
Nawet teraz, w szpitalu, koryguję zespoły, które trenuję. Dopiero co miałem mecz ligowy, więc wysłałem innemu trenerowi ustawienia zespołu, wskazówki, jakie zmiany ma wprowadzić, jaką taktykę obrać. Musiałem też przygotować się na kolejny mecz, jestem trenerem, który cały czas stara się rozwijać, nie wyobrażam sobie bezczynnego siedzenia.
W takim razie: jakie plany starasz się realizować teraz?
Nawrót choroby i związane z tym osłabienie oraz konieczność hospitalizacji przerwały kolejny kurs trenerski, który rozpocząłem, żeby podnieść swoje kompetencje. Na szczęście Wielkopolski Związek Piłki Nożnej chce iść mi na rękę i jeśli nie załapię się na ustalony termin egzaminu, wyznaczą kolejny specjalnie dla mnie. O ile tylko będę na tyle sprawny i silny, żeby do niego podejść.
Śmieję się, że piłka nożna jest moją dziewczyną i oddałbym dla niej wszystko. Tym bardziej wzrusza mnie postawa środowiska piłkarskiego, szczególnie najbliższego otoczenia – trenerów, sędziów i zawodników, którzy naprawdę chcą pomóc. W ostatnią sobotę jeden z członków zarządu gotował grochówkę i sprzedawał ją w trakcie meczu. Dochód ma przekazać na moje leczenie.
Choroba sprawiła, że inaczej patrzysz na życie?
Oczywiście! Na pewno bardziej doceniam to, co mam. Nie patrzę na życie lekko, staram się żyć zgodnie z sumieniem i zasadami. Zmieniła się też moja hierarchia wartości - bardzo szanuję pracę wszystkich ludzi, którzy walczą o zdrowie i życie pacjentów onkologicznych. Staram się także propagować wiedzę na temat raka jądra wśród osób, które nigdy nie miały do czynienia z tą chorobą i mam nadzieję, że mieć nie będą. Mówię, jak mogą wyglądać jej skutki, ale przede wszystkim zachęcam, żeby sami się badali, kontrolowali i nie bali lekarzy, bo oni są przecież po to, żeby pomagać.
W Polsce rak jądra to wciąż temat, któremu nie poświęca się zbyt dużo uwagi, tymczasem zachorowalność jest największa w bardzo młodej grupie wiekowej - od 15 do 35 lat.
Na zwiększone ryzyko raka jądra w przyszłości może wpłynąć wiele czynników, np. gdy we wczesnym dzieciństwie jąderko musi być sprowadzone do moszny – tak było właśnie w moim przypadku. Zdarza się, że choruje ktoś, kto kiedyś został uderzony w krocze, albo np. jechał na rowerze i niefortunnie spadł z siodła. Moim pierwszym objawem był ból pleców, bólu jądra nie czułem w ogóle. Faktycznie chorują przede wszystkim bardzo młodzi mężczyźni, ale leżałem na oddziale też ze starszymi pacjentami. Nie ma reguły. Dlatego najważniejsze, żeby się nie wstydzić, badać samodzielnie podczas kąpieli. A gdy jądro ma inny kształt czy jest twarde, natychmiast zwrócić się do lekarza.
*Rzecznik Centralnego Szpitala MSWiA w Warszawie – Iwona Sołtys – potwierdza, że w marcu 2020 roku w wyniku decyzji wojewody placówkę przekształcono w szpital covidowy, przez co część planowanych zabiegów została odwołana. – Szpitalowi nie zapewniono możliwości wyznaczenia terminów zastępczych lub przekierowania pacjentów do innej placówki. Jako szpital nie mieliśmy wyjścia, niektóre oddziały (np. urologiczny) stały się wyłącznie covidowym i to zablokowało możliwość operatywy – powiedziała w rozmowie z WP Kobieta.
Jeśli chcesz wesprzeć Błażeja w walce z chorobą, link do zbiórki znajdziesz TUTAJ.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl