Branża fitness znów jest w trudnej sytuacji. Karolina mówi, jakie wiadomości dostaje od klientów
– Osoby, które zwolnimy, nie mają dokąd pójść. Już raz to przeżyłam, widziałam przerażenie w oczach tych ludzi, teraz widzę to po raz drugi. Znowu muszę powiedzieć, że nie wiem, co będzie, że nie wiem, jak będą mieli nakarmić swoje dzieci. Nie wspominając już o tym, że ludzie mają kredyty, budują domy, próbują normalnie żyć – mówi Karolina Niedźwiecka, menadżerka klubu fitness w Baninie.
16.10.2020 16:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aby zminimalizować rozprzestrzenianie się koronawirusa, rząd zadecydował o wprowadzeniu w całym kraju ostrych restrykcji, które objęły m.in. branżę fitness. Od 17 października aquaparki, baseny, siłownie i kluby fitness mają zostać zamknięte zarówno w strefie czerwonej, jak i żółtej. Wieczorem 16 października Ministerstwo Sportu poinformowało o kilku wyjątkach. Z siłowni i klubów fitness będą mogły korzystać:
– osoby uprawiające sport w ramach współzawodnictwa sportowego, zajęć sportowych lub wydarzeń sportowych,
– studenci i uczniowie – w ramach zajęć na uczelni lub w szkole.
Ta zmiana nie wpłynie jednak znacząco na sytuację większości siłowni i centrów sportowych w kraju.
Karolina Niedźwiecka jest menadżerką klubu fitness w Baninie, w powiecie kartuskim. Po ogłoszeniu obostrzeń wszyscy pracownicy siłowni przeżyli szok. Nie spodziewali się, że to na nich jako pierwszych nałoży się restrykcje.
– Jesteśmy zaskoczeni, bo zapewniano nas wcześniej, że nie będzie lockdownu. Nikt nie spodziewał się, że nagle nas zamkną. To dla nas zupełnie niezrozumiałe. Dlaczego inne placówki, np. kościoły czy instytucje kulturalne, mogą pozostawać otwarte, a my stosując się do obostrzeń, musimy być zamknięci? Aktywność fizyczna podnosi odporność. Mamy kilka placówek w województwie. Dla kilkuset osób zatrudnionych w naszych klubach to jedyne źródło dochodu – mówi Karolina.
Trudna sytuacja pracowników branży fitness
Nie ma wątpliwości, że wyłączenie z przestrzeni publicznej siłowni czy innych miejsc, w których gromadzą się ludzie, zmniejsza ryzyko rozprzestrzeniania się wirusa, jednak z tego powodu wielu pracowników pozostanie bez środków do życia.
– Zatrudniamy tutaj osoby, które mają całe rodziny. Oni muszą mieć jakieś źródło dochodu. Nasze recepcjonistki pracują na pełen etat. Są z nami od początku. W tym momencie nie wiem, co mam im powiedzieć. Ja sama mam dziecko, jestem menadżerem i nie wiem, co będzie z nami dalej. To nie jest lockdown. Nikt nie wie, czy będą nas wspierać finansowo. Pracują u nas osoby, które specjalnie przesiedliły się z innych miast, bo u nas znalazły zatrudnienie. Mamy osoby ściągnięte na bonach zasiedleniowych, które muszą mieć źródło dochodu, nie możemy i nie chcemy ich zwolnić. Musimy zapewnić im dochód, bo inaczej te osoby będą bardzo zadłużone, bo będą musiały pozwracać te bony – opowiada Karolina Niedźwiecka.
Karolina już raz przeżyła zwolnienie kadry, drugi raz nie chciałaby w tym uczestniczyć.
– Osoby, które zwolnimy, nie mają dokąd pójść. Już raz to przeżyłam, widziałam przerażenie w oczach tych ludzi, teraz widzę to po raz drugi. Znowu muszę powiedzieć, że nie wiem, co będzie, że nie wiem, jak będą mieli nakarmić swoje dzieci.
Dopiero w tym miesiącu Karolina i inni pracownicy poczuli, że udaje im się wyjść na prostą po wiosennym lockdownie. Pojawiło się światełko w tunelu, lecz szybko zgasło.
– Podnoszenie się po poprzednim lockdownie było trudne emocjonalnie i fizycznie. Musieliśmy ograniczyć kadrę. Osoby, które zostały, pracowały po 12 godzin. To było naprawdę ciężkie. Klienci mieli prawo do zwrotu za karnety. Ponowne zamknięcie może skutkować upadkiem tej branży – martwi się.
Epidemiolog Bartłomiej Rawski uważa jednak, że rząd podjął słuszną decyzję. Powodem jest m.in. to, że wirus przenosi się nie tylko drogą kropelkową, ale też powietrzną, a ludzie niechętnie stosują się do zaleceń. Według niego zamknięcie obiektów sportowych na 2-4 tygodnie może pomóc zmniejszyć liczbę zakażeń.
– Na siłowni ludzie ćwiczą bez maseczek. Japońscy naukowcy z Kobe University niedawno opublikowali wyniki badań, które pokazywały, że ten koronawirus przenosi się nie tylko drogą kropelkową, ale też powietrzną. Jeśli ktoś ćwiczy, wydycha i wyrzuca ze sobą kawałki śliny, to też one mogą się przenosić na pewne odległości i być potencjalnym źródłem zakażenia – podkreśla. Dodaje, że wielokrotnie widział osoby, które nie noszą maseczek w miejscach publicznych, choć są takie obostrzenia i ma wątpliwości, czy bywalcy siłowni stosują się do zaleceń.
Mimo to Anna, właścicielka niewielkiego klubu fitness dla pań, ma podobne odczucia do Karoliny. Swoją firmę budowała przez 13 lat. Od wczoraj nie potrafi pogodzić się z decyzją rządu.
– Nie spodziewałam się takich informacji. Jesteśmy branżą, która na wiosnę została potraktowana fatalnie i mogliśmy ruszyć dopiero 8 czerwca. Przez ostatnie miesiące budowaliśmy pozycję, wkładaliśmy resztę oszczędności w lokale, żeby jesienią, po sezonie wakacyjnym, w końcu ruszyć – mówi i dodaje, że kocha swój klub i klientki, i nie chce, żeby lata jej pracy legły w gruzach.
– Jestem zestresowana, nie wiem, co zrobić. Mam tysiące opłat, czynsz i świetnych ludzi, instruktorki, które też muszą z czegoś żyć. Nie liczę na żadną pomoc, życzliwość właściciela budynku i obniżenie czynszu. Nikt mi nie zapłaci ZUS-u, podatku i prądu. Czy rząd widzi w nas ludzi? Ja nie chcę nic za darmo. Chcę sprawiedliwego traktowania przedsiębiorców. Dlaczego kosmetyczka i fryzjerka zza ściany może spać spokojnie? Ja mam kołatanie serca i ogromny stres – żali się.
Anna przyznaje, że pomogłaby jej informacja, na jak długo siłownie zostały zamknięte. Do tego nie do końca rozumie, dlaczego szkoły tańca, kluby karate czy korty tenisowe nadal pozostają otwarte. Według niej rząd powinien kierować się zasadą: wszyscy albo nikt.
Branża fitness robi, co może, żeby dalej funkcjonować
Właściciele siłowni zapewniają, że do tej pory ich kluby funkcjonowały zgodnie z obostrzeniami. W lokalu o powierzchni 800 m2, w którym pracuje Karolina, przebywało maksymalnie 80 osób, czyli 1 osoba na 10m2. Na salach fitness zachowywane były 2-metrowe odstępy pomiędzy uczestnikami zajęć. Karolina podkreśla również, że personel dbał o to, żeby klubowicze nosili maseczki. Zapewnia również, że mogliby zredukować liczbę klientów, byle ludzie zachowali aktywność fizyczną.
Bartłomiej Rawski zgadza się z tym, że aktywność fizyczna wspomaga układ odpornościowy, ale nie zawsze przynosi ona zamierzony skutek.
– Aktywność fizyczność wzmacnia odporność, ale trzeba zauważyć też, że osoby, które ćwiczą, mogą mieć osłabiony układ odpornościowy z różnych przyczyn. Niektórzy chorują przewlekle np. na cukrzycę, a wiemy, że cukrzyca też powoduje obniżenie sprawności układu odpornościowego, a tym samym ryzyko zakażenia się jest zdecydowanie wyższe. Poza tym osoba ćwicząca, z dużą odpornością, może przekazać tego wirusa bezobjawowo komuś innemu. Wystarczy, że uda się do dziadków czy rodziców, którzy chorują przewlekle – podkreśla.
Mimo to przedstawiciele branży się nie poddają. Na stronie Polskiej Federacji Fitness możemy przeczytać, że 17 października w Warszawie odbędzie się protest przeciwko nowym obostrzeniom.
Pracownicy klubów fitness pokładają nadzieję nie tylko w protestujących, a także w klubowiczach i ich dobrej woli. Karolina Niedźwiecka przyznaje, że to bywalcy siłowni stoją za nimi murem. Od wczoraj na skrzynkę klubu spływają wiadomości pełne wsparcia i życzliwości.
– Dostajemy wiadomości, że niektórzy wykupią mimo wszystko karnety. Nie wypowiadają umów, chcą walczyć. Mam nadzieję, że damy radę dzięki nim. Wychodząc z siłowni dzisiaj, mówią: "do zobaczenia". To daje nam siłę – podkreśla.