GwiazdyCelebrytki na salonach. Nie Wersal, lecz chrumkanie zza płotu

Celebrytki na salonach. Nie Wersal, lecz chrumkanie zza płotu

Nieoddawanie pożyczonych ubrań albo oddawanie ich w opłakanym stanie. Wymaganie cudów od stylistek i menadżerów, a za stawienie się na imprezie - gratyfikacja pieniężna w wersji z przynajmniej trzema zerami. To codzienność w Warszawie, gdzie dziennie odbywają się przynajmniej dwa spędy celebrytów. A czasem jest ich nawet sześć.

Celebrytki na salonach. Nie Wersal, lecz chrumkanie zza płotu
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Katarzyna Chudzik

02.02.2018 | aktual.: 05.02.2018 10:11

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

- Jak gwiazda idzie na event to musi spełnić trzy warunki: mieć stylizację, fryzurę i makijaż – zaczyna opowiadać jedna z redaktorek agencji informacyjno-fotograficznej w Warszawie. Lekko nie jest, dlatego na ogół polskie celebrytki korzystają z usług stylistki, która za przygotowanie na jedną imprezę bierze minimum 500 zł. Najniższym kosztem są sukienki – cała masa gwiazd ściśle współpracuje z konkretnymi projektantami. Najsłynniejszą taką współpracą jest ta pomiędzy Weroniką Książkiewicz i Tomaszem Olejniczakiem (Tomaotomo) albo między Małgorzatą Sochą i Łukaszem Jemiołem.

Jeśli celebrytka nie jest żadną gwiazdą, ale za taką się uważa, albo nie chce zawsze współpracować z projektantem, po prostu wypożycza ciuch z showroomu. Jeśli robi to sama, odpowiedzialność za ewentualną porażkę na czerwonym dywanie i na Pudelku spada na nią. Odpowiedzialność to nie jest jednak kwestia, która specjalnie podniecałaby nasze rodzime gwiazdy, dlatego zazwyczaj zajmuje się tym wspomniany wcześniej stylista bądź manager. - Celebryci nie są najgorsi, najgorsi są ich styliści. Zazwyczaj nawet nie fatygują się ze swoimi klientami, tylko sami wybierają rozmiar "na oko". Dziwnym trafem wszystkie gwiazdy noszą rozmiar 34, w najgorszym wypadku 36. Zasugerowanie rozmiaru 38 jest niczym cios poniiżej pasa uciemiężonego i objuczonego torbami z Ikei stylisty. Z kolei brak rozmiaru 36 powoduje pianę na ustach i nie dają sobie wytłumaczyć, że po prostu go nie ma i trzeba zmienić preferencje. Straszą, że "pójdą gdzie indziej", tak jakby ktokolwiek z ich wizyt się cieszył – mówi Joanna, była kierowniczka jednego z warszawskich butików marki premium.

Czy sklepom i projektantom to się opłaca? Zależy od formatu gwiazdy i jej "zasięgu w socialach". To, co z perspektywy kierownika sklepu jest utrudnieniem – czyli fakt, że stylista przychodzi bez osoby, którą ma ubrać – często jest winą celebryty. – Oni mają zazwyczaj podejście roszczeniowe, czyli ‘’leć, ogarnij i przywieź pod drzwi ‘’, a potem wybrzydzają - dodaje. - Też wolałabym iść na zakupy z moim klientem i załatwić wszystko porządnie, ale zazwyczaj to po prostu niemożliwe – twierdzi była agentka gwiazd. - Jeśli wskutek braku przymiarek okaże się, że celebrytka w wybranej stylizacji wygląda źle, to po prostu nie idzie na event. Bo wizerunek to pieniądz. Dlatego takie przygotowania za dziesięć dwunasta są naprawdę dramatem. Nikomu nie polecam, ale zdarza się, że po prostu nie ma czasu na wcześniejsze przymiarki – tłumaczy z kolei asystentka menedżera kilku serialowych celebrytek.

Oczywiście nie każda gwiazda z takiej pomocy korzysta. Zdarzają się jeszcze kobiety, które na ścianki ubierają się same, a za ciuchy płacą (szok!). Należą do nich m.in. Barbara Kurdej-Szatan, Margaret czy Katarzyna Warnke.

Samoopalacz, puder i inne przypadki

Jeśli ciuchy zostały już wypożyczone, drugą kwestią jest to, w jakim stanie wracają do butiku. Agentka gwiazd, z którą rozmawiałam, twierdzi, że nieraz zdarzało jej się oddawać ciuchy swoich podopiecznych, które były nie tyle przybrudzone, co w opłakanym stanie – na przykład biała sukienka umazana samoopalaczem. W butiku nie chcieli jej przyjąć z powrotem, więc agentka odniosła sukienkę do pralni. I musiała za jej pranie zapłacić z własnej kieszeni.

- Mając za sobą doświadczenie, że rzeczy wracają brudne, naszym zadaniem jest dokładne sprawdzanie każdej z nich, więc takich nie przyjmujemy. Na zwrócenie uwagi styliści reagują, jakby mieli dostać zawału, i ze wstydem na twarzy przynoszą rzeczy z pralni dwa tygodnie po terminie – opowiada Joanna, dodając, że zazwyczaj ubrania oddaje inna osoba, niż je zamawia, bo "wysyłają na pożarcie mniej doświadczonych kolegów".

Bolesna prawda jest taka, że po takim cyrku, ciuchy i tak wracają do sprzedaży. Bynajmniej nie przecenione. Metki przy wypożyczaniu są odrywane, a po zwrocie ubrania ponownie przyczepiane. – To żenujące, bo często celebryci wychodzą w wypożyczonych rzeczach na lunche i kawki, a później znajdujemy ich fotki na Pudelku, tak jak było w przypadku pewnej blondynki znanej z ratowania piesków i jej wyjścia na lunch ze znanym projektantem – mówi Joanna. Okazuje się, że – jak twierdzą niektórzy - zamiast wzrostu popularności marki, jedyne co niektórzy celebryci oferują, to nerwy - czy rzeczy wrócą całe i na czas.

Niektóre znane osoby w ogóle ubrań nie oddają. Krzysztof Pliszczyński, projektant znany w środowisku jako Plich, wytłumaczył, dlaczego nie decyduje się już na współpracę z celebrytami. Jak mówi w wywiadzie dla Newserii, pięć lat temu wzięła od niego dwie sukienki niegdyś modelka, dzisiaj partnerka znanego celebryty, niejaka Renata. Według słów Plicha, Renata (chyba każdy domyśla się o kogo chodzi), korespondowała z nim na Facebooku przez długi czas. Mówiła, że odda, ale teraz jest w rozjazdach. Przepraszała. Projektant przypominał się co pół roku, aż w końcu Renata przestała odpisywać na wiadomości, zablokowała go i usunęła ze znajomych.

W przypadku butików na ogół takie sytuacje się nie zdarzają, bo sporządzany jest protokół, w którym wymienia się wszystkie produkty wypożyczane na konkretną okazję (imprezę czy sesję zdjęciową). Jest też protokół zwrotny, dlatego mało kto odważy się po prostu to zignorować.

… i tak im się to opłaca

Na pokazy mody, zaskakująco wiele celebrytek przychodzi w ciuchach z kolekcji, która właśnie na wybiegu jest "po raz pierwszy" prezentowana. Z kolei na otwarcie butiku XXX, gwiazdy przychodzą w ciuchach sprzedawanej w nim marki i wychodzą z kolejnymi torbami, uprzejmie pozując do zdjęć. Dlaczego? Dlatego, że w torbach prezentowych nie znajduje się zniżka dwudziestoprocentowa zniżka na kolekcję, ale na przykład bon na 2000 zł. Grzech nie skorzystać. Gwiazdy dostają też po prostu pieniądze – niekiedy nawet się z tym nie kryją. Stawką za pojawienie się na prezentacji nowej kolekcji marki (która odbywa się w ciągu dnia) jest co najmniej 3000 złotych, chociaż jak zwykle wszystko zależy od statusu celebrytki. Dlatego znanym osobom mniej opłaca się wyjście na dużą galę, na której "wypada" się pojawić, bo nikt za to nie płaci. To inaczej niż za wyskoczenie w dżinsach do butiku. Za to bowiem wpadają prezenty i kilka tysięcy w gotówce.

Ściankowe piękno

Na ogół makijaż i fryzura zajmują celebrytce 3-4 godziny. Oczywiście nie robi ich sama. – Zazwyczaj chcą wszystko za darmo, w zamian oferują "portfolio" i oznaczenie na Instagramie. Są osoby, których obecność rzeczywiście dodaje prestiżu salonowi (za czesanie i malowanie dwóch Małgorzat – Rozenek i Sochy, każdy dałby się pokroić), ale są aktorki znane z jednej roli w serialu i wymagają traktowania takiego, jakby były co najmniej księżną Kate – mówi właścicielka znanego salonu fryzjerskiego.

Jak się okazuje, wielokrotnie celebrytki każą zmywać niemal gotowy już makijaż i robić sobie nowy – pół godziny przed imprezą. – Raz miałam taką sytuację z fryzjerem. Aktorka zadzwoniła do mnie niemal z płaczem, że ona się spóźni, bo fryzura nie wyszła. Płakała nie dlatego, że bardzo zależało jej na imprezie, ale dlatego, że wiedziała, że jeśli się nie pojawi, to nie dostanie za darmo torby kosmetyków bardzo dobrej marki – opowiada była agentka.

Oprócz standardowych operacji, jakimi są makijaż i fryzura, niektóre z celebrytek przed wielką galą stosują dietę oczyszczającą. Nie jedzą węglowodanów i nakładają na siebie tonę maseczek. Jest to jednak praktyka wśród tych, które dopiero startują w tym biznesie, albo tych, które zostały przez niego wyplute. - Bardzo lubię się od czasu do czasu pojawić na takiej imprezie, ponieważ mogę się ubrać w przepiękną sukienkę, wizażystki mnie malują, mam cudną fryzurę - czuję się jak księżniczka - powiedziała dla jednej z agencji informacyjnych Gosia Andrzejewicz. - Poszukiwania kreacji zaczęłam już miesiąc temu, zrobienie makijażu i fryzury trwało dwie godziny. Cztery dni temu zaczęłam drobne przygotowania, nawilżałam skórę, robiłam sobie maseczki. Od tygodnia miałam odpowiednią dietę, żeby się zmieścić w sukienkę! Zero słodyczy, soli i w ciągu tygodnia można się wysmuklić! – podkreśliła Gosia, którą wszyscy znamy z przeboju "Pozwól żyć" z 2004 roku, choć teraz jej osoba wydaje nam się już przebrzmiałą pieśnią przeszłości.

Jaki jest bilans? Niemal zawsze na plus. Piękny wygląd – później szeroko komentowany w sieci, co przekłada się na popularność, a zatem nowe propozycje – za darmo. Udany wieczór ze smacznym jedzeniem i dobrymi drinkami – za darmo. Zarobione pieniądze – plus kilka tysięcy w portfelu. Zniszczone ubrania - koszt butiku.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (280)