Celine Dion
Chce żyć normalnie w Las Vegas, najbardziej zwariowanym mieście świata. Sergiuszowi Pinkwartowi zwierza się ze swoich marzeń.
15.04.2005 | aktual.: 03.04.2018 14:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
*Żeby dostać się do teatru Colosseum, w którym występuje Celine Dion, trzeba dziesięć minut przeciskać się przez zastawioną automatami do gry salę kasyna. Artystka od czterech lat jest największą atrakcją kompleksu hotelowo-rozrywkowego w Las Vegas – Caesar’s Palace. *Do wieczornego przedstawienia są jeszcze trzy godziny, ale gdy Rene Angelil, osobisty menedżer, a zarazem mąż Celine, prowadzi mnie do jej garderoby, artystka ma już na sobie estradową kreację i perfekcyjny makijaż. Zresztą może to jej zwykły „domowy” strój?
„Przed chwilą miałam sesję zdjęciową”, tłumaczy Celine. „Dziś jest wyjątkowy dzień – premiera moich nowych perfum – Belong”.
Sergiusz Pinkwart: _Na czym polega wkład piosenkarki w opracowanie nowego zapachu? _Celine Dion: Na rozmowach z fachowcami o swoich uczuciach. Nie znam się na tych wszystkich „nutach głowy i serca”. Za to wiem, że jestem szczęśliwa, mam dom, rodzinę. To perfumiarze mieli za zadanie opracować zapach, który kojarzyłby mi się z tymi pojęciami i mogłabym firmować go swoim nazwiskiem.
_- Własna linia perfum dobrze wpływa na image artystyczny? _Może mi pan wierzyć albo nie, ale nigdy nie dbałam o image. Pozwalam tylko życiu płynąć swobodnie i biorę to, co mi przynosi. Moim zawodem jest muzyka. W biznesie kosmetycznym nie mam nic do stracenia ani do udowodnienia. To komfortowa sytuacja, która pozwala uwolnić fantazję i szczere uczucia.
_– Dla kogo Pani to robi? Pewno usłyszę, że dla siebie... _Nie. Dla moich fanów. To jeszcze jeden sposób komunikowania się z ludźmi, którzy mnie lubią.
_– Nie umiem śpiewać jak Celine Dion, ale przynajmniej będę pachniała jak ona, więc jestem trochę nią? _Nie wierzę w magię. To nie jest eliksir, którym można się spryskać i od razu stać się innym człowiekiem. Ale wiem z własnego doświadczenia, że perfumy to partner, który może wpływać na nasz nastrój. Wyobrażam też sobie sytuację, w której ktoś, kto nie znosi mojej muzyki, lubi perfumy Celine Dion, bo mają zapach, który kojarzy mu się ze spokojem, rodziną, drewnianym domkiem...
_– W galerii handlowej Caesar’s Palace jest duży butik z pamiątkami. Każda z Pani podobizną. Twarz, którą widzi Pani w lustrze, powielana jest tu tysiące razy. Czy to Pani trochę nie przeraża? _A dlaczego miałoby mnie martwić to, że ludzie mnie kochają? Wiem, że wielu fanów, którzy kupują moje zdjęcia, kubki do kawy, kolczyki czy T-shirty, nigdy nie trafi na mój wieczorny spektakl, bo bilety są za drogie albo już wyprzedane na miesiąc naprzód, albo właśnie przepuścili w kasynie te 100 dolarów, które mieli na bilet. Ale na zdjęcie czy koszulkę ich stać i kupią to z radością. Dla tych ludzi stworzyłam te perfumy. Pewno nastolatka wybierze w butiku króciutką koszulkę z napisem „I love Celine”, ale jej mama potrzebuje czegoś bardziej dyskretnego.
_– Od czterech lat występuje Pani w Las Vegas. Jak Pani to znosi? Przecież Pani w ogóle nie pasuje do tego, co tu się dzieje! _Niech zgadnę: mieszka pan od dwóch dni w hotelu przy Strip – głównej ulicy...
_– Tak. Prawda. _...i jedyne, co pan widzi, to hordy pijanych hazardzistów, nachalne prostytutki i obleśni alfonsi na każdym rogu. Ale to tylko drobna część Las Vegas. Czy pan wie, że oprócz „kaplic weselnych” w kasynach są tutaj normalne kościoły? Że są dobre przedszkola i szkoły na wysokim poziomie? Że mieszkają tu zwykli ludzie i są taksówkarze, którzy walczą o to, żeby nie mieć na dachu reklamy burdelu, bo mają dzieci i wstydziliby się parkować samochód na swoim podwórku?Wystąpiłam tu już ponad 300 razy, ale nie rozbieram się na scenie i nie tańczę przy rurze. A publiczność mimo to kupuje bilety i czasem płacze ze wzruszenia. Tak samo na koncertach przyjeżdżających tu często Eltona Johna czy Barbry Streisand. To jest Las Vegas, z którym mogę się bez wstydu utożsamiać.
_– Można tu normalnie żyć? _Mieszkam w domku 40 minut od centrum, z mężem i dzieckiem, więc w pewnym sensie normalnie, ale... życie tu wymaga nieustannej samokontroli. To bardzo niebezpieczne miejsce dla kogoś, kto ma zarówno stresy, jak i pieniądze. Wystarczy tylko kiwnąć palcem, a pod ręką są narkotyki, alkohol, hazard. Wystrzegam się tego, bo widzę, jak to działa na ludzi, którzy ze mną pracują.
_– Co Pani daje siłę? _Miłość do męża i dziecka, i to, co wyniosłam z domu. Pochodzę z naprawdę dużej rodziny – mam czternaścioro rodzeństwa. Wszyscy się kochaliśmy, ale i szczerze nawzajem ocenialiśmy. To dzięki rodzinie jestem w stanie uciec przed pokusami do swojej własnej „twierdzy”.
_– W twierdzy nie można się zamknąć, bo taka twierdza to więzienie. _Oczywiście. Trzeba czasem wyjść z dzieckiem na spacer. I wtedy zwykle zaczynają się problemy. Proszę sobie wyobrazić, że na pana widok wszyscy na ulicy wyciągają z toreb aparaty fotograficzne. Jeśli siedzi pan w restauracji, to zaglądają panu w talerz i usiłują podsłuchiwać rozmowy. Ja się już trochę przyzwyczaiłam, ale czuję ból, gdy patrzę, jak mój czteroletni synek Rene Charles beztrosko się bawi. Już wkrótce będzie musiał zrozumieć, że z taką matką nie ma szans na normalne, zwykłe dzieciństwo. Mogę zapewnić mu właściwie wszystko, oprócz tego najważniejszego – normalności.
_– Niedawno Pani synek miał urodziny. Jak je świętowaliście? _Popełniłam duży błąd. Chciałam dobrze i zaprosiłam wszystkich znajomych z rodzinami. A to oznaczało 160 osób, ludzi, których moje dziecko pierwszy raz widziało na oczy. Było oczywiście wesoło – graliśmy w kręgle, ślizgaliśmy się na łyżwach, jedliśmy cukierki. Ale w pewnym momencie zorientowałam się, że już trzecią godzinę tresuję swoje dziecko, żeby podchodziło do obcych i dziękowało za przyjście na swoje urodziny. Przez moment wyobraziłam sobie, że jutro każę mu usiąść przy telefonie i 160 razy dziękować za prezenty. I wtedy się rozpłakałam.
_– W 2007 roku kończy się Pani kontrakt w Las Vegas. Fani czekają na duże tournée po Europie. Może zaśpiewa Pani w Warszawie? _Przepraszam, ale w 2007 roku będzie koniec. O Boże, to zabrzmiało dramatycznie. Nie zamierzałam powiedzieć, że już nigdy nie zaśpiewam, ale show-biznes nie jest całym moim życiem. Nie mam tu przyjaciół. To tylko praca. A ja śpiewam na estradzie od 30 lat i uważam, że dosyć się już napracowałam. Chcę kiedyś usiąść za kierownicą swojego samochodu – teraz nie mogę, mam od tego szofera. Czy potrafi pan sobie wyobrazić, że ja nigdy w życiu nie miałam w ręku kluczy do własnego domu? Za każdym razem, gdy się zbliżam do drzwi, otwiera je ochroniarz. Nie noszę też portfela – od tego jest sekretarka. Nie mam karty kredytowej. Nie mam nawet drobnych monet, żeby wrzucić coś do futerału ulicznemu grajkowi!
_– To cena sławy. _Pewnych spraw nie odwrócę. Moi rodzice podjęli decyzję, że zamiast chodzić do szkoły, będę śpiewać. Ale teraz stać mnie, żeby być panią swojego losu. Mogę zacząć spełniać swoje marzenia.
_– O czym marzy dziś Celine Dion? _Marzę o tym, że odwożę syna do szkoły. Wracam, gotuję obiad, podaję go mężowi, a po południu pielęgnuję kwiaty w ogródku. Czy to tak wiele?
Rozmawiał Sergiusz Pinkwart/ Viva