„Chce pani zabić dziecko?! A co z pani sumieniem?" Jak Polki usuwają ciąże?
„Cicho, nie mów nikomu. Ale dam ci kasę". Tak powiedział do mnie mój chłopak. Po aborcji zniknął. Innej facet w dniu zabiegu zadzwonił na policję. Z partnerką nawet nie chciał rozmawiać. „Nie zależy mi na dziecku, ale nie chcę, żeby usunęła" powiedział kumplowi. A wystarczyłoby wsparcie mężczyzn, edukacja seksualna i dostępność pigułki „po". Liczba aborcji, by się zmniejszyła bez zaostrzenia ustawy – mówi Anka, która ciążę usuwała dwa lata temu.
05.04.2016 | aktual.: 11.06.2018 15:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
„Cicho, nie mów nikomu. Ale dam ci kasę" - tak powiedział do mnie mój chłopak. Po aborcji zniknął. Partner innej kobiety w dniu zabiegu zadzwonił na policję. Z partnerką nawet nie chciał rozmawiać. „Nie zależy mi na dziecku, ale nie chcę, żeby usunęła" - powiedział koledze. A wystarczyłoby wsparcie mężczyzn, edukacja seksualna i dostępność pigułki po. - Liczba aborcji by się zmniejszyła bez zaostrzenia ustawy - mówi Anka, która ciążę usunęła dwa lata temu.
Temat zaostrzenia prawa aborcyjnego wywołuje duże emocje. - Obserwuję to, co się dzieje od kilku tygodni w naszym kraju, i nie wierzę, choć powinnam wierzyć – denerwuje się Anka, 27-letnia asystentka w biurze podatkowym. - Nowa ustawa uderzy w najbiedniejszych, bo bogatsze kobiety ciąże i tak będą usuwać. Mam co najmniej kilka koleżanek, które zdecydowały się na zabieg. One też znają kolejne dziewczyny. A o ilu przypadkach nie wiemy? Kobiety przecież się tym nie chwalą, bo w Polsce to wstyd.
Magda (37 lat, po dwóch aborcjach) pracuje jako psycholog, pomaga m.in. w jednej z fundacji dla kobiet. - Ostatnio miałam taki przypadek. Trafiła do mnie dziewczyna, nie miała trzydziestki, a wyglądała jakby była po czterdziestce. Dwoje małych dzieci, w domu przemoc - opowiada. - Zadzwoniła dopiero wtedy, gdy dowiedziała się, że jest w trzeciej ciąży. Mąż ją zgwałcił, ona nie chciała kolejnego dziecka. Nienawidziła go, ale nie zgłosiła sprawy na policję, nic. Mąż nie miał nawet założonej niebieskiej karty.
Polacy są podzieleni w sprawie dopuszczalności przerywania ciąży. Z przeprowadzonego przez CBOS na początku marca 2016 roku badania wynika m.in., że większość ankietowanych uważa, iż kobieta powinna mieć możliwość przerwania ciąży w sytuacji, w której zagraża ona jej życiu (80 proc. wskazań), zdrowiu (71 proc.) albo poczęcie nastąpiło w wyniku gwałtu lub kazirodztwa (73 proc.) Ponad połowa badanych (53 proc.) dopuszcza też legalność przeprowadzenia aborcji, jeżeli wiadomo, że dziecko urodzi się upośledzone.
- Równocześnie większość respondentów sprzeciwia się dopuszczalności aborcji z powodu sytuacji materialnej (75 proc.), osobistej (75 proc.) albo niechęci do posiadania dzieci (76 proc.) - czytamy na Wiadomości WP. - Skrajne deklaracje - jednoznacznie za legalnością aborcji w każdym z powyższych przypadków, jak i te niedopuszczające aborcji - należą, jak zaznaczają autorzy opracowania, do rzadkości (to odpowiednio 8, 8 i 6 proc. badanych).
- Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mam sąsiadkę, katoliczka, dwoje dzieci. Zaszła w trzecią ciążę, okazało się, że dziecko ma wady genetyczne. Wiedziała, że ja usuwałam ciążę z ciężkimi wadami płodu - wspomina Ewa (30-letnia redaktorka w jednym z dużych wydawnictw, jedna aborcja). - Na placu zabaw, gdzie spotykają się nasze dzieci, wprost zapytała, czy znam jakiś kontakt do dobrego lekarza, bo ona nie chce przeżywać katuszy związanych z legalną aborcją. Osądzania, komentarzy i tak dalej. Wiedziała, jak to jest, bo znała kobietę, która przeżyła taki koszmar. „Powinna urodzić" - mówiła o niej kiedyś. „Człowiek powinien mieć wybór" - przyznała później.
To dramat rodzinny, nie polityczny
Na stronie Polskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka czytamy: „Zaostrzanie ustawy ma sens, bo jej zmiana w 1993 roku sprawiła, że liczba zabiegów zmalała".
- Z szacunków organizacji pozarządowych (raport Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny z 2007 roku) wynika, że w Polsce dokonuje się między 100 a 180 tysięcy nielegalnych zabiegów rocznie - przekonuje Katarzyna Bratkowska, działaczka na rzecz kobiet, założycielka stowarzyszenia pro–choice Same o Sobie SOS oraz inicjatorka akcji „Aborcyjny coming out", w której ramach kobiety przyznawały się do aborcji. - Zakaz niczego nie zmienił, tyle samo wykonywano ich 20, 30 lat temu. Zresztą w żadnym kraju, jak dotąd, zakaz nie zmniejszył liczby aborcji. Odwrotnie, ich liczba spadła tam, gdzie aborcja jest całkowicie legalna. Legalna aborcja wiąże się bowiem z innym podejściem do kontroli narodzin, seksualności, do kobiet, do matek, antykoncepcji.
Tzw. podziemie aborcyjne, czyli nielegalnie wykonywane aborcje to w Polsce zjawisko sięgające najwyżej 7-13 tys. rocznie, a z pewnością nie podawanych przez feministki 180 tys. - szacuje tymczasem Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka w broszurze "Podziemie aborcyjne - mity i fakty". - Nie ulega dyskusji, że oficjalne dane na temat liczby aborcji (także tam, gdzie jest ona legalna) odbiegają od stanu faktycznego - przyznają w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną autorki broszury "Podziemie aborcyjne - mity i fakty": Maria Stachura, Beata Trzcińska, Jadwiga Wronicz. - Zestawienie liczby ogłoszeń prasowych o "regulacji miesiączki", "zabiegach tanio" itp. z liczbą przestępstw zgłoszonych do prokuratury daje obraz opieszałości organów ścigania - zauważają. Może to dziwić tym bardziej, że zgodnie z polskim prawem policja może się posłużyć np. prowokacją.
Najlepszą postawą do oszacowania skali zjawiska jest - zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka - porównanie liczby legalnych i nielegalnych "zabiegów" wykonywanych wtedy, gdzie prawo dopuszcza zabijanie dzieci przed urodzeniem na życzenie matki. Nawet wtedy nie wszystkie aborcje są rejestrowane, np. z pobudek osobistych kobiet bądź w celu uniknięcia płacenia podatku przez lekarza.
Demograf prof. Marek Okólski stwierdził w rozmowie z KAI, że stosunek aborcji nielegalnych do legalnych wynosi 1:2, a dr med. Karol Meisner - 1:4. W 1997 r., kiedy w Polsce obowiązywała ustawa dopuszczająca aborcję na życzenie, wykonano 3047 legalnych "zabiegów przerwania ciąży", więc podziemie aborcyjne to zapewne zjawisko w skali 7-13 tys.
Tymczasem według badań CBOS z 2013 roku ciążę usuwała co najmniej co czwarta Polka. Dane z badania CBOS opublikowane przez "Rzeczpospolitą" porażają. Według ośrodka, szacunkowo od 25 do 35 proc. Polek dokonało aborcji. Oznacza to mniej więcej od 4,1 do 5,8 milionów kobiet. - W wyniku tych badań uzyskano dane mówiące, że odsetek kobiet przerywających ciążę jest wyższy w starszych grupach wiekowych - szczególną granicę wyznaczają 35-latki, czyli respondentki, które weszły w wiek rozrodczy na krótko przed zaostrzeniem prawa aborcyjnego - analizuje portal wPolityce.pl. - Kobiety młodsze decydowały się na aborcję prawie trzykrotnie rzadziej niż kobiety mające 35 lat i więcej (13 proc. wobec 36 proc., największy odsetek dokonanych aborcji dotyczy kobiet w przedziale od 55 do 64 lat - 42 proc.). Wpływ na to miała zmiana regulacji prawnej, utrudniającej od 1993 roku dostęp do legalnej aborcji.
Częściej przerwanie ciąży deklarowały też Polki gorzej wykształcone, niezadowolone ze swojej sytuacji materialnej, mające prawicowe poglądy.
- Nawet kobiety potępiające aborcje przeprowadzają zabiegi - podkreśla w rozmowie z EurActiv.pl dr Katarzyna Pabijanek z warszawskiej fundacji Gender Center i wykładowczyni Gender Studies Polskiej Akademii Nauk. W 2011 roku była związana z inicjatywą obywatelską "Tak dla Kobiet", która usiłowała poprzez wprowadzić do Sejmu ustawę o świadomym rodzicielstwie i innych prawach reprodukcyjnych, w tym o liberalizacji prawa do aborcji. Nie udało się jednak zebrać wymaganych 100 tys. podpisów.
- Poznałam faceta, zakochałam się. Po trzech miesiącach zaszłam w ciążę. Pękła nam prezerwatywa, mimo wszystko myślałam, że to „bezpieczne" dni. Wtedy jeszcze pigułka po była na receptę. W niedzielę szukałam w Gdańsku, gdzie spędzaliśmy weekend, ginekologa, który wypisze mi receptę. "Pani chyba zwariowała. W 3 dniu cyklu nie można zajść w ciążę. Pigułka nie jest potrzebna" - rzucił jakiś starszy lekarz, którego ogłoszenie znalazłam w internecie - wspomina Anka. - Gdy trzy tygodnie później zrobiłam test i zobaczyłam pozytywny wynik, byłam w szoku. Niech więc naprawdę w kościele przestaną gadać o naturalnych metodach planowania rodziny, bo chce mi się śmiać. Powiedziałam chłopakowi, on się wymiksował. Potem jeszcze pytał: na pewno moje? Śmieszą mnie argumenty: trzeba wiedzieć, z kim się sypia. Jak cię po 20 latach zdradzi mąż, to znaczy, że przez 20 lat nie wiedziałaś, z kim sypiasz?
Nie byłam gotowa na samotne macierzyństwo. Nie miałam pieniędzy, pracy, pomagała mi wtedy mama. Dla mnie ta ciąża była dramatem - kończy swoją opowieść 27-latka.
Magda pierwszy raz usunęła ciążę w liceum. - To był 1995 rok. Pamiętam tylko tyle, że byłam przerażona i samotna. W perspektywie matura, w domu despotyczny ojciec, który potrafił bić mnie i matkę. Nawet nie pomyślałam, że mogę im powiedzieć. Namiary na lekarza znalazłam przez koleżankę. Był ze mną mój chłopak i przyjaciółka. Nigdy nie żałowałam tej decyzji - wyznaje 37-letnia psycholog. - Drugi raz usunęłam dwa lata temu. Moje dziecko miało skomplikowaną wadę genetyczną – umarłoby po urodzeniu. Nie byłam gotowa na to, by to przeżyć. Decyzję podjęłam wspólnie z mężem. I to nie była już tak oczywista decyzja jak wtedy, gdy byłam w liceum. Byłam dorosła, byłam już matką. Przeżyłam dramat, ale jeszcze większy przeżyłabym, gdyby dziecko umierało na moich rękach. Jestem egoistką? Być może. Ale to ja będę z tym żyła. Oburza mnie, że prawo mogłoby mnie zmusić do przeżywania gehenny. Nikomu nic do tego, mojego dziecka nikt i tak nie mógł nikt uratować.
Ja? Ja ciąż nie usuwam, to pomyłka
W internetową wyszukiwarkę wpisuje hasło: „jak usunąć ciążę?". Wyskakuje 470 tysięcy pozycji. Wchodzę na stronę jednego z „ambulatoriów przerywania ciąży". Czytam: „Jeżeli zdecydowała się Pani na usunięcie ciąży, ma pani do wyboru trzy metody. (…). Decyzję, którą metodę wybrać, powinna Pani podjąć po otrzymaniu wszystkich informacji. Opis metod znajdzie Pani poniżej. I dalej. „Metoda farmakologiczna przy użyciu środka Mifegyne, metoda chirurgiczna w znieczuleniu miejscowym, metoda chirurgiczna pod narkozą". Dalej kontakt do osoby, która udzieli wszystkich potrzebnych informacji. Jest też numer telefonu. Austriacki.
- Nie pamiętam, jak zdobyłam numer lekarza. Pewnie tak jak numery zdobywają teraz moje koleżanki. Podziemie aborcyjne to świetnie działająca machina - mówi dalej Magda. - Wszystko cicho i dyskretnie. Nie wystarczy, że powiesz przez telefon: chcę usunąć, słyszałam, że pan to robi. Lekarze boją się prowokacji. Umawiasz się na wizytę, lekarz cię bada, dopiero wtedy możesz spytać. Zabiegi robi się zawsze wieczorem, ginekologowi towarzyszy tylko zaprzyjaźniony anestezjolog. W systemie nie ma żadnych informacji. Czasem tylko krótkie: „poronienie samoistne". Przyjaciółka zrobiła aborcję. Były partner jej nie wierzył, że w ogóle była w ciąży. Zabrała go do lekarza, chciała mu udowodnić, że mówi prawdę. „Pani w ciąży? Hmm, przykro mi, ale nic o tym nie wiem. Czy na pewno wszystko w porządku?" - kłamał. Tak się bał, że wściekły partner sprawę zgłosi na policję. Wolał ze swojej pacjentki zrobić wariatkę.
Polki chętnie przerywają ciążę za granicą. W 2014 roku, dr Janusz Rudziński, ginekolog, który wykonuje Polkom aborcje w niemieckiej klinice w Prenzlau, 50 km od Szczecina mówił na łamach "Newsweeka", że kilka lat temu przyjmował po 350 Polek rocznie, teraz tysiąc.
- Polki jeżdżą do szpitali nie tylko w Niemczech. Ale i do Austrii, na Słowację (aborcja jest tam na życzenie kobiety, bez podawania powodu). Albo do Holandii (jeśli kobieta jest w „nieznośnej” sytuacji, ciążę można usunąć nawet do 22. tygodnia) - czytamy na łamach "Newsweeka". - Wiele klinik specjalnie dla Polek zatrudnia konsultantów mówiących po polsku. – Nie obawiaj się zadzwonić, konsultantka jest miła – zapewnia słowacka klinika położona 15 km od Bańskiej Bystrzycy. Ma ładne sale operacyjne i komfortowe pokoje, w których można dojść do siebie po zabiegu. Do tego łatwy dojazd, w klinice można zamówić transport – odbierają z Bielska-Białej czy Żywca. Aborcja razem z dowiezieniem kosztuje 399 euro. W Austrii trzeba zapłacić 490 lub 530 euro (jeśli jest już po 10. tygodniu ciąży)"
Koleżanki Gośki (35 lat, nauczycielka) jeździły na zabiegi do Niemiec i Szwecji. - Mnie nie było mnie stać na wyjazd. Sam zabieg kosztował 570 euro - opowiada. Zdecydowałam się na tabletki, które zamówiłam przez internet. Na stronie wyszczególniono wszystkie skutki uboczne, opisane ryzyko. Poprosiłam przyjaciółkę, żeby ze mną była. To było kilkanaście godzin męczarni. Siedziałam w łazience w mieszkaniu u tej przyjaciółki i wyłam z bólu, bezradności. Następnego dnia dostałam wysokiej gorączki, wymiotowałam. Przyjaciółka zawiozła mnie do szpitala. Bałam się powiedzieć lekarzowi: „usunęłam". Pochodzę z niedużego miasta, w szpitalu pracują ludzie, których znają rodzice. Udawałam, że poroniłam.
– Statystyki ofiar zakazu aborcji nie są nawet badane. A ofiarami są nie tylko te, które umarły, bo lekarz odmówił leczenia z powodu ciąży, jak de facto zabita przez lekarzy Agata Lamczak, której w 2005 roku nikt nie udzielił pomocy, bo personel medyczny skupiał się na ratowaniu ciąży dziewczyny zamiast leczeniu jej ciężkiej choroby – mówi Katarzyna Bratkowska. – Są dziewczyny, które popełniają samobójstwa, kobiety przywożone na pogotowie z krwawieniami i uszkodzeniami pochwy i macicy, kobiety, które straciły zdrowie psychiczne, i tak dalej, i tak dalej. Tylko o tym się głośno nie mówi.
Magda pracując jako psycholog odbiera telefony od wielu młodych dziewczyn. - Są przerażone, szukają pomocy. One nawet nie myślą o urodzeniu. Żadna rozmowa w niczym nie pomoże. Pomogłaby wiedza seksualna, antykoncepcja. Trochę zmieniło się po zalegalizowaniu pigułki po. Dziewczyny wiedzą, że mają wyjście awaryjne. Choć ja je edukuję, że to nie są dropsy, nie można ich łykać bezkarnie. Ale dlaczego ci w rządzie uważają, że kobiety są debilkami?
Nawet gdy możesz, i tak mało osób chce ci pomóc
"Chcę usunąć tę ciążę" - powiedziałam lekarzowi, który prowadził mnie od lat. To było zaraz po badaniu prenatalnym, gdy okazało się, że moje dziecko jest chore - wspomina Magda. - „A co z pani sumieniem?" - spytał. Zatkało mnie. „A co z pana sumieniem?" - odpowiedziałam. „Moje nie pozwala mi na zabijanie". Prosiłam go o inny namiar, nie dał mi go. W końcu zgłosiłam się do szpitala - przeszłam serię badań, zadawano mi miliony pytań, czułam się jak na przesłuchaniu. Pielęgniarki i tak patrzyły na mnie jak na morderczynię. Złudzenie? Już gdy leżałam na sali, usłyszałam, jak jedna mówi do drugiej: „Bóg ją za to ukarze". Zresztą nie ja jedna usłyszałam coś takiego.
- Gdy dowiedziałam się, że urodzę dziecko z ciężkimi wadami nawet nie starałam się o legalną aborcję. Wtedy głośna była sprawa prof. Chazana i matki, której odmówił zabiegu. W tym samym czasie moja przyjaciółka leżała w szpitalu i słyszała, jak księża namawiali kobiety, żeby nie usuwały ciąż pozamacicznych, bo „organizm sam sobie poradzi i wydali taką ciążę". Zadzwoniłam po prostu do jednego z najlepszych polskich specjalistów, który zajmuje się usuwaniem tzw. ciąż letalnych. Wiele osób zarzuca mu, że robi to na akord. Większej bzdury nie słyszałam. To lekarz, który ratuje setki dzieci właśnie dzięki badaniom prenatalnym. Gdy mówi: nic się nie da zrobić, to znaczy, że się nie da. Szkoda, że takich ginekologów i położników jest tak mało. Ja w 14 tygodniu ciąży usłyszałam: dziecko nie ma twarzoczaszki, mózg pływa. Szanse na przeżycie zerowe.
Będziemy walczyć
- Zaostrzona ustawa to dopiero złożony projekt. Same organizacje pro-life są podzielone. My jesteśmy przeciwnikami karania kobiet - podkreśla Ewa Kowalewska z Federacji Ochrony Życia. - Kobieta jest w tej sytuacji ofiarą, powinna uzyskać pomoc i wsparcie. Ale każdy człowiek ma prawo do życia od chwili poczęcia, to jest połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej.
- Na Facebooku krąży zdjęcie biskupów. Podpis: „Polskie Towarzystwo Ginekologiczne". Nie jestem katoliczką, nie słuchałam listu biskupów do wiernych, ale nie mogę pogodzić się z tym, że – choć żyję teoretycznie w państwie świeckim, ktoś wmawia mi, że jestem morderczynią i chce wpływać na moje decyzje. Ktoś, kto nigdy w takiej sytuacji nie będzie postawiony. Nie wiem, czy wciąż płakać, czy już się śmiać - denerwuje się Magda. - Aborcja to jedno. Jesteś przeciwnikiem aborcji? To jej nie rób. Tyle każdy może zrobić. Ale naprawdę się boję, co będzie dalej. To dobrze, że w aptekach można kupić pigułkę "dzień po". Trzy miesiące temu młodsza koleżanka po prostu pojechała do apteki i ją kupiła. Pomyślałam: zazdroszczę. Moje koleżanki czekały na wizytę u lekarza, błagały o receptę, dopiero potem spanikowane jechały do apteki. Często było już za późno. Dziś znowu jest pomysł, żeby wrócić do punktu wyjścia. Brak mi słów. Naprawdę.
Według raportu NFZ w 2014 roku, w Polsce legalnie wykonano 1812 aborcji. To o prawie 500 więcej niż rok wcześniej. Wzrost tej liczby to skutek popularności badań prenatalnych. Co się stanie jak nowa inicjatywa przejdzie? Katarzyna Bratkowska nie ma złudzeń. - Będziemy mieli te 1812 aborcji mniej i o tyle samo więcej kobiet przeżywających koszmar w podziemiu - uważa.