Chcesz być matką? Cierp!
Winda w centrum handlowym. Jedyny sposób, by dostać się do prywatnej przychodni, jeśli jesteś rodzicem z dzieckiem w wózku. Do windy kolejka mobilnych osób. Proszę o przepuszczenie. Odmowa jest jak policzek. Wymierzony przez rodziców, którzy niedawno byli na moim miejscu.
Tak w telegraficznym skrócie mogę opisać moją ostatnią sobotę. Z chorym dwulatkiem usiłuję dostać się do lekarza. Jesteśmy pod opieką prywatnej sieci przychodni. A że moda jest taka, by placówki medyczne umieszczać w galeriach handlowych, musimy w weekend, w godzinach handlowego szczytu (w niedzielę sklepy zamknięte, więc sobotnia gorączka przypomina tę przedświąteczną) znaleźć się w jednym z największych centrów handlowych w Warszawie.
Winda do nieba?
Schody zaczynają się gdy z wózkiem próbujemy dostać się na czwarte piętro w miejscu, które ma jedną (sic!) windę, która jeździ na wszystkie poziomy budynku. Syn jest chory, więc marudny. Wózek spory i nie ma opcji, żebym wniosła go po ruchomych schodach, z dzieckiem na pokładzie. Raz, że jest za ciężki, dwa – to niebezpieczne.
Więc czekamy. Czekamy, gdy winda zatrzymuje się na naszym piętrze raz, drugi, trzeci. Za każdym razem nie ma w niej miejsca dla naszego pojazdu. Ludzie wsiadają, wysiadają. Dorośli, zdrowi, sprawni. Tacy, którzy mogliby skorzystać z ruchomych schodów. Tych w galerii jest multum.
Gdy winda zatrzymuje się na naszym piętrze po raz czwarty i nadal nie ma w niej miejsca, zdobywam się na odwagę: - Czy państwo, którzy nie podróżujecie z wózkami, możecie zrobić miejsce dla mnie i mojego syna? – pytam. Ludzie spoglądają w podłogę. Udają, że nie słyszą. – Nie – trzydziestolatka, trzymająca za rękę 10-letnią dziewczynkę, uśmiecha się kpiąco. Drzwi zamykają się. Winda odjeżdża.
Scenka rodzajowa
Mój syn dalej płacze, a ja robię co mogę, by do niego nie dołączyć. Nie dlatego, że nasza wizyta jest za chwilę i pewnie się na nią spóźnimy. Nawet nie dlatego, że będziemy musieli czekać Bóg wie jak długo na tę cholerną windę. Łzy napływają mi do oczu, bo po raz kolejny przekonałam się, że "matka matce matką".
Mój macierzyński staż jest krótki. Przez te dwa lata przekonałam się, że matki potrafią się fantastycznie wspierać. Gdy upadam, to kobiece ręce najczęściej mnie podnoszą. Ale przyczyną tych upadków często bywają inne matki.
Ta sama prywatna przychodnia. Znów jestem w niej z synem, ale tym razem to ja jestem pacjentką, przyszłam na USG. Przyjmuje mnie lekarka. Na tapecie w telefonie ma zdjęcie z córką. Podnosi głowę znad papierów. Widzi, że przyszłam na wizytę z małym dzieckiem. Od progu zaczyna krzyczeć: - Jak pani sobie wyobraża wizytę z dzieckiem? Przecież ja muszę panią zbadać!
Kulę się w sobie, bo lekarze, o ile nie są na ekranie telewizora w amerykańskim serialu, raczej budzą moją niechęć i lęk. – Pani doktor, on będzie siedział na podłodze i bawił się samochodami. Jestem pewna, że nie będzie przeszkadzał. A jeśli będzie – przerwiemy badanie – zaczynam się tłumaczyć.
Lekarka z ogromną niechęcią wykonuje badanie. W międzyczasie strofuje mnie jak małą dziewczynkę i jest tym tak zajęta, że nawet nie mówi, jaki jest wynik badania. Nie proponuje, że zawoła kogoś z pracowników administracyjnych (w prywatnej i dość drogiej przychodni!), żeby przez chwilę zajął się moim synem. Nie mówi: "Rozumiem, że ma pani małe dziecko i nikogo, z kim można by je zostawić. Będzie ciężko zrobić badanie, ale się postaramy." Zamiast tego funduje mi porcję żalu i nerwów. Moje dziecko, jak na zamówienie, jest ultragrzeczne.
Pamięć dobra, ale krótka
Czy oczekuję od lekarki głaskania po głowie? Czy oczekuję od obcych ludzi w windzie, żeby ułatwiali mi życie? Absolutnie nie. Ale jestem zdumiona, jak szybko rodzice zapominają o doświadczeniach, jakie niedawno mieli. Bo przecież jeszcze niedawno ta mama z windy, która powiedziała mi "nie", sama pchała wielki, ciężki wózek.
Czy zapomniała o złości, gdy kierowca autobusu zamyka drzwi przed nosem, bo z wózkiem nie dobiegasz do przystanku tak szybko jak bez? O bezsilności, gdy z zapłakanym malcem stoisz w kilometrowej kolejce w Biedronce, bo w drodze ze spaceru postanowiłaś rzeczonemu malcowi kupić banana i nie ma odwrotu, bo dzieciak trzyma owoc w dłoni i nie puści? Czy też będę tak miała? Gdy mój syn w końcu pożegna się z wózkiem i będzie sprawniej artykułował swoje potrzeby? Czy żeby odreagować stres tych pierwszych lat, będę innym matkom fundować szkołę życia, jaką sama teraz pobieram?
Rodzicu, znaj miejsce w szeregu
Zastanawiam się nad rozwiązaniami systemowymi. Tych brakuje. Dobrą wolą sklepu, banku czy przychodni jest wprowadzanie ułatwień dla rodziców z dziećmi. Ma je Poczta Polska, która kobiety w ciąży i rodziców z maluchami obsługuje bez kolejki. Takie zapisy widnieją w regulaminie i można się na nie powołać, nawet gdy w placówce informacja ta nie widnieje w widocznym miejscu.
W niektórych centrach handlowych na windach wiszą znaki: "Ustąp miejsca rodzicom z wózkiem". I paradoksalnie te naklejki działają lepiej niż żywy człowiek, który prosi o miejsce w windzie. Kobiety w ciąży mają gwarantowany szybki dostęp do wizyt u lekarzy POZ i specjalistów. Ale jak już mają termin wizyty i tak muszą odstać swoje w kolejce w przychodni. A jak dziecko urodzą – niech radzą sobie same.
Ciężarne i rodzice to nie święte krowy. To ludzie, którzy są zmęczeni. Często niewyspani. Najczęściej pracujący i jednocześnie wychowujący dzieci. Którzy wiecznie gdzieś pędzą. A to do pracy, a to do żłobka, lekarza, na zajęcia dodatkowe, z powrotem do pracy, żeby nadgonić to, co umknęło. Którym do szczęścia potrzeba niewiele.
Czasem wystarczy, żeby specjalnie dla nich otworzyć drugą kasę w markecie. Pomóc wnieść wózek na kładkę dla pieszych, która nie ma podjazdu. Pamiętać, że jesteśmy ludźmi. I że większość z was była, albo będzie, na naszym miejscu. Oby tylko starczyło miejsca w windzie.
Masz podobne doświadczenia? Napisz do nas przez dziejesie.wp.pl