Chcesz być piękna – cierp!
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
10-latki na obozie odchudzającym. Anorektyczki ważące mniej niż 40 kg. "Modelki" medycyny estetycznej, na których twarzach przeprowadza się eksperymenty zwane szkoleniami. Wizja polskiego przemysłu beauty, jaka wyłania się z książki Elżbiety Turlej "Naciągnięte" jest przerażająca.
Aleksandra Kisiel:Twoja książka rozpoczyna się historią 19-letniej Weroniki. Poprawione piersi, usta, broda. Kandydatka na celebrytkę. Jednak książka tylko wspomina o celebrytkach. Więcej uwagi poświęca "zwykłym kobietom" i temu, jak dałyśmy się nabić w butelkę. A raczej, w strzykawkę. Uwierzyłyśmy, że czas można zatrzymać, że tylko szczupłe i piękne będziemy szczęśliwe.
Elżbieta Turlej: Kobiety w mojej książce nie są bezrefleksyjne. Są zagubione i starają się dokonać wyboru spośród setek rzeczy, przekonań, modeli, jakie podtykają im media, Facebook, Instagram. Sama przez lata "podtykałam". Jestem dziennikarką od 30 lat. We wszystkich kobiecych tytułach w których pracowałam, biuro reklamy dyktowało treści. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Napisałam tę książkę trochę, żeby naprawić to zło, które mogłam wyrządzić.
AK: Pokazujesz, jak krok po kroku, od początków demokracji, Polki coraz bardziej dbały o siebie, swoje ciało. Ale równocześnie coraz bardziej wierzyły w magię obrazków "przed i po". Dla mnie to opowieść o wielkim złym wilku – mediach i nieco bezrefleksyjnym Czerwonym Kapturku – kobietach.
ET: Nie dziwię się, że młode dziewczyny biorą na wiarę to, co jest najbardziej wyraźne, najgłośniejsze, spektakularne, magiczne, błyskawiczne, jak pstryknięcie palcem. Co przebija się przez medialny szum. Myślą, że im coś głośniejsze, tym ma większy autorytet. Dla tych młodych kobiet autorytety naukowe są niedostrzegalne. A lekarze raczej nie krzyczą na Instagramie. Krzyczą kosmetyczki, kosmetolożki, trenerki, coachowie diety po weekendowym kursie. Autorytety znikają, zostały zagłuszone przez tych amatorów, dyletantów, którzy są głośni. I na tym polega problem kobiet - muszą przebrnąć przez krzykaczy.
AK: I ty chcesz im w tym pomóc, czy raczej przestrzec?
ET: Pokazuję pułapki. Biorę taką dziewczynę za rękę, wchodzę z nią na ścieżkę "beauty" i prowadzę otwierając kolejne drzwi. Mówię: "Tutaj jest medycyna estetyczna, która z medycyną nie ma nic wspólnego". Idziemy dalej. "Tutaj masz coacha diety albo specjalistę od zdrowego żywienia. Spójrz, czy ona ma faktycznie wykształcenie, czy jest tylko wydmuszką?" Idziemy dalej. "Coach zdrowego stylu życia, który mówi, że jest psychoterapeutą. Sprawdź, jakie ma kompetencje. Czy faktycznie może przyjmować pacjentów? Czy chce na tobie zarobić?" To rodzaj podróży, pełnej wilczych dołów, którą odbywam z tą dziewczyną. Mówię jej, jak się nie dać zwieźć.
AK: Twój "przewodnik" jest pełen przykładów. Wstrząsających: jest dziewczyna, która uwierzyła trenerkom gwiazd i była jedną nogą w grobie, są kobiety, którym pseudoeksperci zniszczyli twarze i umyli ręce, są pacjentki oddziałów psychiatrycznych leczące się z uzależnień, anoreksji, bulimii. Wypowiadają się celebrytki, które, żeby powrócić na ściankę, wypowiadają publiczną wojnę swoim ciałom. Są wreszcie małe dziewczynki, trzęsące się ze strachu przed ważeniem na obozie odchudzającym.
I z tych wszystkich historii te dziecięce najbardziej mnie poruszyły. Rozmawiałam z 15-latką, która jako dziecko wzięła udział w programie telewizyjnym. Miała schudnąć. Niby się udało, ale nie do końca. Trafiła do kolejnego fit – cudotwórcy. Ona miała spojrzenie zmęczonej życiem kobiety. Kobiety, która, odkąd pamięta, próbowała wpasować się w obowiązujący kanon piękna, zadowolić i uspokoić swoją mamę. I nie była w stanie tego zrobić. Nie mieściła się w tej formie, tym kanonie.
Druga historia to ten obóz odchudzający, na który zatroskani rodzice wysyłali swoje dzieci. Dwa tygodnie na diecie o obniżonej kaloryczności i planie treningowym o podwyższonej intensywności. Scena ważenia zostanie mi w pamięci na zawsze. Widzę dziewczynki czekające w przedpokoju, zapłakane, trzęsące się, wpadające w drgawki przed wejściem na wagę. To było o wiele gorsze, niż oglądanie najbardziej krwawych obrazków w Wiadomościach. Nie mogłam nic zrobić. Mogłam tylko obserwować i wychodząc powiedzieć tym dziewczynom: "Jesteście piękne"! Ale one już tego nie słyszały.
Kolejna scenka: dziewczynki, które z mamami chodzą na zabiegi upiększające. Doklejanie rzęs, depilacja, regulowanie brwi. Bolesne zabiegi, które nie są przyjemne. I nie są potrzebne. Ośmiolatki, które na dzień dobry dostają komunikat: "To jaka jesteś, nie wystarcza". Dziewczynkom i kobietom się nie mówi, że są piękne. Wszyscy jesteśmy piękni, bo jesteśmy żywi. A za moment już nas nie będzie i nie będziemy piękni.
AK: Może dlatego chcemy zatrzymać czas?
ET: Teraz największym problemem jest brak szczęśliwych, starych kobiet, po których widać upływający czas, które żyją w zgodzie ze sobą i mówią: "Nie jestem ponaciągana i być nie chcę". W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, moje pokolenie, pięćdziesięciolatek, nie ma narzędzi do obsługi starości. Bo co, czy druty i kłębek wełny są narzędziem do starości?
AK: Narzędziem jest botoks.
ET: Ano właśnie. Kiedyś druty, dzisiaj igły. A ja tak nie chcę. Zamiast tego chcę wymyślić nowe narzędzia. Żeby twoje pokolenie nie musiało popełniać naszych błędów. I żeby ukręcić prawny bat na tych, którzy robią kobietom krzywdę. Bo chwilowo są bezkarni. Prawo w ogóle ich nie dostrzega. Strasznie to misyjne.
AK: Ale chyba potrzebne, bo większość historii, jakie opowiadasz, nie ma szczęśliwego zakończenia. Czy oznacza to, że jesteś zupełnie przeciwna poprawianiu urody?
ET: Nie. Medycyna estetyczna, chirurgia plastyczna mogą pomóc kobietom. Choćby tym po mastektomii, z bliznami. Gdy uzupełniasz brwi czy rzęsy po chemioterapii. To może pomóc, bo zapełnia jakąś wyrwę. A normalnie tej wyrwy nie masz, a mimo to zapełniasz. Nie chcę mówić, ze to ewidentnie złe.
AK: Zła jest motywacja?
ET: Jeżeli u podstaw leży nieszczęście psychiczne: jestem strasznie niezadowolona z siebie, uważam, że moje ciało jest złe, że ja jestem zła, bo moje ciało jest zbyt "jakieś", to to jest złe. To jest wejście na niebezpieczną ścieżkę. Najpierw robisz jedną rzecz, drugą, trzecią. Nie możesz przestać. Zawsze będzie coś do remontu. Nawet jak dojdziesz do momentu, że wszystko jest poprawione, to już ta pierwsza rzecz, zrobiona dawno temu, wymaga poprawy. Ciągła budowa.
AK: A do tego to ścieżka bolesna, kosztowna i bez gwarancji sukcesu. Czy kobiety, które idą pod nóż, wiedzą, że będzie bolało?
ET: Zacytuję opisy zabiegów medycyny estetycznej: wiedzą, że mogą odczuwać "lekki dyskomfort". Często nie mają świadomości różnic między medycyną estetyczną a chirurgią plastyczną. Bo ta pierwsza to po prostu zabiegi upiększające. Nie ma nic wspólnego z medycyną. Nie reguluje jej ustawa o zawodzie lekarza, usługach medycznych. Ale skleiła się z chirurgią i dzięki temu ogrzewa się w blasku autorytetu. A kobiety myślą, że idą do specjalisty i mają fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Tak samo jest z trenerkami – celebrytkami, których fanki, zwane "babeczkami", lądują albo u fizjoterapeutów na rehabilitacji, albo w szpitalach psychiatrycznych.
AK: A gdy ten ból, po zabiegach, operacjach, się pojawia, kobiety proszą o środki przeciwbólowe?
ET: To coś bardzo ciekawego. Jest jakiś rodzaj przyzwolenia u kobiet, które się poprawiają, na ból.
AK: Chcesz być piękna – cierp.
ET: Dokładnie. I takie przekonanie, że na piękno trzeba zasłużyć. A najlepiej zasługuje się cierpieniem. Ból jest akceptowany. Może nawet pożądany. Jak rozmawiałam z chirurgiem plastycznym, który był ekspertem w jednym z programów telewizyjnych, dowiedziałam się, że kobiety operowane przed kamerami nie chciały środków przeciwbólowych. Chciały, żeby bolało. Chciały zasłużyć na to piękno.
AK: To cierpienie, które uszlachetnia, a tutaj – upiększa, pachnie jakąś absurdalną martyrologią.
ET: To jak są teraz traktowane kobiety i jak o sobie myślą, to suma wszystkiego, co się wmawiało kobietom przez lata. Kiedyś mówiło się, że złe dziewczynki się nie modlą, wychodzą z domu, nie sprzątają, nie krzątają się. Teraz się mówi, że będziesz zła, jak nie będziesz kupować, nie zadbasz o swoje ciało. Kiedyś kobiety miały się słuchać kościoła i mężczyzn, teraz mają się słuchać marketingowca, rynku i influencerek.
AK: Czy ktoś im mówi, że po cierpieniu spektakularny rezultat jak z telewizyjnej metamorfozy nie jest gwarantowany? Albo, że czasem ktoś robotę spartaczy?
ET: Jeśli jest to lekarz, to ma możliwość naprawienia błędów. Wie, jak zneutralizować botoks, jak rozpuścić kwas hialuronowy. Może wypisać receptę, wystawić skierowanie. Dziewczyna z salonu fryzjerskiego, która ostrzykuje "na boku", nie ma takich możliwości. I dlatego na dzień dobry podtyka do podpisania papier, że robisz wszystko na własną odpowiedzialność. A potem kobiety faktycznie w to wierzą.
A czasem – jak opisujesz - wręcz kryją swojego oprawcę. Kiedy lądują na ostrym dyżurze, nie odpowiadają na pytanie: "Kto to pani zrobił?!"
To trochę syndrom sztokholmski wywodzący się z mechanizmu wmawiania dziewczynkom, że same są sobie winne. Mała dziewczynka dostaje po łapach od taty. Słyszy: "Sama jesteś sobie winna, zdenerwowałaś mnie. Miałaś być cicho". Takie dziewczynki, już trochę starsze i jeszcze bardziej zmanipulowane, idą do kosmetyczki. Dostają świstek, podpisują, że robią coś na własną odpowiedzialność. Są pozostawione same sobie i przekonane, że jak coś się dzieje, to muszą sobie radzić same. "Ale byłam głupia. Poszłam i dałam sobie coś zrobić." Nie walczą o swoje prawa, nie idą do sądu, bo są przekonane o własnej winie.
AK: No i dochodzą kwestie finansowe. Zabiegi u prawdziwych lekarzy, terapia u wykwalifikowanych psychologów, dieta ułożona przez dietetyka - to wszystko kosztuje. Kobiety decydują się na zabiegi w pokątnych gabinetach, bo chcą zaoszczędzić. Skąd biorą pieniądze?
ET: Często z kredytów. W klinikach i gabinetach lekarskich jest system rat na zabiegi. Zaciągasz taki kredyt w gabinecie albo w normalnym banku i nagle żyjesz po to, żeby zarabiać na operacje. Tak jak zarabia się na kredyt hipoteczny, tak zarabiasz na ciało. Żyjesz na kredyt, żeby wyglądać. Bierzesz kredyt konsumpcyjny. Idziesz po taniości i zgłaszasz się jako modelka, a na twoim ciele, twarzy uczą się początkujące kosmetyczki, fryzjerki, kosmetolożki. To droga na skróty. I jest taniej. Pod warunkiem, że nie ma powikłań. Bo jak są, robi się bardzo drogo.
AK: Przez cały czas mam wrażenie, że rozmawiamy o problemach "pierwszego świata", o "Warszawce".
ET: Nie, co ty! To poszło pod strzechy. Wchodzisz na YouTube, oglądasz tutorial, kupujesz substancje na AliExpress czy Allegro. Wydajesz 350 - 400 zł i masz nową twarz. Robisz ją sobie sama, nierówno, niebezpiecznie. To rosyjska ruletka. Jak się uda, będziesz gwiazdą. Jak nie – będziesz się chować po kątach. I po latach może znajdziesz odwagę, jak moje bohaterki, żeby z kimś porozmawiać. Bo one otwierały się przede mną, żeby zostać wysłuchane, zauważone. To, co ze sobą robiły, wynikało z tych samych pobudek, co tych z grubym portfelem: chciały, żeby ktoś je dostrzegł, pokochał.