Danuta Wałęsa: Przeżyłam wiele zdrad i upokorzeń
Danuta Wałęsa mówi m.in. o tym, jak sobie radziła jako matka i żona, gdy polityka weszła w jej życie. Opowiada też o spełnianiu marzeń, o spotkaniach z ważnymi dla niej ludźmi i o tym, co ją relaksuje. Okazuje się, że w wolnych chwilach tańczy walce.
12.08.2015 | aktual.: 16.09.2015 11:01
Danuta Wałęsa mówi m.in. o tym, jak sobie radziła jako matka i żona, gdy polityka weszła w jej życie. Opowiada też o spełnianiu marzeń, spotkaniach z ważnymi dla niej ludźmi i o tym, co ją relaksuje. Okazuje się, że w wolnych chwilach tańczy walce.
* Jak to jest żyć przez tyle lat z legendą?*
Życie z legendą? Nie odbieram tego w taki sposób, że żyję z legendą. Podobno każdy z nas ma swoją misję do spełnienia. Ktoś jest lekarzem, ktoś inny robotnikiem, a jeszcze inna osoba księdzem czy profesorem. Każdy ma swoje powołanie, zadanie. Jednemu udaje się je zrealizować, a drugiemu nie albo tylko częściowo. Trzeba starać się w sobie odczytać owo powołanie - to, czym należy się w życiu zająć. Przez pierwszych jedenaście lat małżeństwa byłam żoną i matką. Była to podobna rola, jak wielu Polek. Po sierpniu 1980 roku, kiedy wielka polityka weszła w nasze życie, szybko musiałam nauczyć się jako matka i żona jeszcze mocniej stać na nogach, gdyż nie wiem, czy nie zginęłabym i ja i moja rodzina.
Często mówi się, że za sukcesem mężczyzny, np. mężem stanu, stoi zawsze mądra i dobra kobieta.
Rzeczywiście, tak się mówi, natomiast nie wyolbrzymiałabym aż tak tej roli. Wiadomo, że jeśli są dwie osoby, jest małżeństwo, to tworzą one całość i wzajemnie uzupełniają się, na przykład przez inność tej drugiej połówki. Staramy się przynajmniej do tego dążyć. Jest to naturalne. Może kobiety chcą się dowartościować, czują się zaniedbane, niedopieszczone i dlatego chcą podkreślić swoją wartość. Każdy ma swoją rolę, swoje miejsce w życiu. I trzeba dobrze wykonywać to, czego się podjęło. Jest mąż, dzieci, rodzina, to wykonuje się te obowiązki najlepiej, jak się potrafi.
To nie jest łatwe, zwłaszcza jak ma się rodzinę wielodzietną.
Zależy, jak ktoś podchodzi do tego powołania. Zdarza się, że ktoś ma tylko jedno dziecko i mówi, że mu bardzo ciężko. To zależy od tego, jaki się ma charakter, możliwości. Może chodzi o hart ducha, może o wychowanie w trudniejszych warunkach, które procentuje w dorosłym życiu.
W mediach często podkreśla się, że obecnie mamy do czynienia z kryzysem rodziny, tożsamości kobiety i mężczyzny, a także ojcostwa.
Media? Mówi się, że są czwartą władzą. Coś jest w tym stwierdzeniu. Ale media muszą się sprzedać i dać zarobić właścicielom - taka jest prawda. Między innymi dlatego coraz więcej z nich w pogoni za sensacją prowadzi do uogólnień czy ferowania wyroków jak choćby o różnych kryzysach. Ale przecież nie możemy zdawać się wyłącznie na media, trzeba zachowywać dystans i zdrowy rozsądek.
Które spotkania były dla pani szczególnie ważne czy wręcz przełomowe?
Miałam szczęście spotkać wiele osobistości tego świata, ale najważniejsze były dla mnie spotkania z Janem Pawłem II.
Jak wyglądało pierwsze spotkanie?
Byłam wtedy młodą dziewczyną. Można też powiedzieć, że w tamtym czasie młoda demokracja wkraczała do Polski, gdyż mówimy o styczniu 1981 roku, pół roku po narodzinach Solidarności. Do Rzymu pojechałam z mężem i delegacją Solidarności. Pamiętam niezwykłą atmosferę, wręcz euforię. Dla nas najważniejsze było to, aby Ojciec Święty pobłogosławił ludzi, którzy zaczynali te przemiany. Czekaliśmy na audiencję. Każdy na swój sposób przeżywał to oczekiwanie. Jeden nerwowo chodził, drugi stał bez ruchu, trzeci siedział cichutko w skupieniu. Ale była fajna atmosfera. Wielkie przeżycie, że niebawem spotkamy się z „naszym” papieżem. Najpierw rozmawiał mąż, następnie weszłam ja. Nie pamiętam, co powiedział papież, nie pamiętam, co odpowiedziałam. Tak wielkie były to wrażenia. Najważniejsze było tylko to spotkanie, któremu towarzyszyły wielkie emocje.
Jak wspomina pani ostatnie spotkanie i rozmowy z Janem Pawłem II?
To był chyba 2000 rok, już wtedy Ojciec Święty był bardzo chory. Pamiętam, że przechadzał się po bibliotece i mówił mi, że już chciałby odejść, cytując jego późniejsze słowa - „odejść do Domu Ojca”. A ja na to, że jeszcze nie, że jest jeszcze tutaj potrzebny. Ale czułam, że przygotowuje się do śmierci. Już wtedy był dla mnie świętym.
Myślę, że nie powinniśmy bać się śmierci, a nawet powinniśmy się do niej przygotować. Nie lubię dyskutować z osobami, które już z góry na hasło śmierć wpadają w panikę, negują ją. Dla mnie jest naturalne, że jeśli się rodzisz, to kiedyś umrzesz. Dotyczy to wszystkich. A Ojciec Święty pięknie nam pokazał swoje człowieczeństwo, w jaki sposób z godnością można znosić cierpienie i w jaki sposób pięknie odchodzić. Z kolei następny papież Benedykt pokazał, że żyjąc pełnią życia, można się oddalić, wyciszyć i w inny sposób przygotowywać się do odejścia. Uważam, że jest to wspaniała nauka obu papieży: jak pięknie żyć i pięknie odchodzić.
Niezwykłą historią pani życia jest też przyjęcie w imieniu męża Pokojowej Nagrody Nobla.
Tak, to były dla mnie wielkie emocje. Chociażby dlatego, że po raz pierwszy sama wyjeżdżałam za granicę. Żartobliwie mówiłam, że wyjeżdżałam jako kura domowa oderwana od kuchni, domu, dzieci, bo przecież wcześniej cały czas wyłącznie opiekowałam się rodziną. I było mi dane wejść w tzw. życie publiczne, dałam się poznać jako żona człowieka, który współtworzył Solidarność. Na temat uroczystości odebrania Pokojowej Nagrody Nobla i wszystkiego, co było z tym wydarzeniem związane, już wielokrotnie opowiadałam i pewnie wszyscy, którzy w jakiejś mierze się tym interesują, poznali moje wrażenia i wspomnienia.
Myślę, że w jakimś sensie człowiek otrzymuje w życiu zapłatę. Może otrzymać w życiu nagrodę czy też być wyróżnionym. Tak, jak wraca do nas dobro, które uczyniliśmy komuś czy zło, do którego się przyczyniliśmy. Jeśli ma się problemy, trudności, wówczas trzeba ufać Bogu, że kiedyś człowiek jednak otrzyma nagrodę czy też w odpowiedni sposób ową zapłatę. Tylko nie trzeba wątpić i ciągle rozmyślać negatywnie. Należy myśleć pozytywnie, że jednak kiedyś spotka nas coś dobrego i ten mój wyjazd po Nobla był taką swoistą dobrą zapłatą dla tej wcześniejszej kury domowej.
Gdy opanowuje nas chwila niepokoju, zwątpienia, człowiek powinien się modlić, aby odnajdywać spokój w Bogu, a nie w ludziach. Gdyż ludzie bywają zawodni. Jak mamy szczęście do ludzi, to wyczuwamy intuicyjnie, że są razem z nami i nas wzmacniają. Są też tacy, którzy - mówiąc obrazowo - wysysają z nas energię. Jestem teraz taka mądra, bo przeżyłam wiele zdrad i upokorzeń. Rozumiem, że ludzie są różni, ale obawiam się tych, którzy nie są do mnie nastawieni pozytywnie.
Te wyznania mogą być zaskakujące, ponieważ jest pani żoną prezydenta i laureata Pokojowej Nagrody Nobla. Miała pani szczęście spotkać wielu znamienitych ludzi.
Jak to się mówi: każdy w życiu ma swój krzyż. Nie chcę się rozwodzić nad osobami, które mnie czy mojego męża w jakiś sposób zdradziły. Osobiście nie odebrałam tyle złośliwości, co mój mąż. Nie wiem, czy chcą pomniejszyć jego wartość?
Słyszałam opinie od wielu osób, które po przeczytaniu książki „Marzenia i tajemnice” odkryli panią taką, jakiej nie znali.
W tej książce wspominam moje życie i moje przemyślenia. Trochę opisuję życie polityczne, niektóre osoby publiczne. Myślę, że nie odkryłam Ameryki. Pozostawiając z boku politykę i polityków, wiele kobiet miało podobne życie i różne istotne doświadczenia, tylko że nie miały odwagi o tym napisać albo też nie miały takiej możliwości, którą miałam ja. O tym wszystkim mówiły mi czytelniczki na spotkaniach autorskich.
Ale po to się żyje, aby tym życiem dzielić się z innymi, choćby i w takiej formie. Mówić też o swoich marzeniach, dlatego taki tytuł książki. Gdyby marzenia zostały zrealizowane, a wszystkie tajemnice udostępnione, to życie byłoby puste. Pomalutku można realizować swoje marzenia i też po trosze odkrywać swoje tajemnice. Cieszę się, że w taki życzliwy sposób zostałam odebrana. Może gdybym od razu o wszystkim opowiedziała, to nie byłabym tak doceniona? Może trochę próżności nie zaszkodzi (śmiech).
W publikacji starałam się opisać swoje życie, z którym - jak się okazało - utożsamiła się niejedna osoba z mojego pokolenia. Kobiety młodsze czy starsze miały podobne doświadczenia.
Czyli media kreują rzeczywistość?
Byłam niedawno u lekarza i już na drugi dzień sensacja w gazecie. Moi przyjaciele i znajomi zaczęli wydzwaniać z pytaniami, co się ze mną dzieje, martwili się o mnie. Czy człowiek już nie może spokojnie pójść do lekarza? Przepraszam, ale dla mnie jest to chora sytuacja.
Miała pani okazję poznać włoską dziennikarkę Orianę Fallaci?
Ten słynny już wywiad Oriana Fallaci przeprowadzała z moim mężem, ja z nią nie rozmawiałam. Natomiast rzeczywiście miałam szczęście i okazję poznać wiele niezwykłych osób życia politycznego czy artystycznego. Poznałam żelazną damę Margaret Thatcher, Ronalda Reagana, George'a Busha, Joan Baez. Tak się zdarzyło, ale ja kocham wszystkich ludzi, każdego pokroju. Dla mnie nie ma różnicy, czy ktoś jest ministrem czy żebrakiem, bo przede wszystkim trzeba widzieć człowieka i to jest ta najważniejsza wartość, którą się kieruję. A poza tym ministrem czy premierem się bywa, zaś człowiekiem jest się zawsze. Warto, aby niektórzy politycy o tym pamiętali.
Książka, która ostatnio panią zachwyciła?
Jestem pod wrażeniem publikacji „Tajemnice Jana Pawła II” włoskiego pisarza i dziennikarza Antonio Socci, a także „Rozmów o zmierzchu” Barbary Kanold z arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. Lubię też książki psychologiczne, które w jakiś sposób kształtują pozytywne spojrzenie na życie. Ważna też jest dla mnie lektura Pisma Świętego, czytam je niemal codziennie.
Muzyka, której słucha pani w wolnych chwilach?
Bardzo lubię słuchać i tańczyć walce (śmiech). Lubię też muzykę spokojną, relaksacyjną, bez względu na style muzyczne. A obecnie preferuję ciszę. Dosłownie. Nie zagłuszam siebie ani radiem, ani telewizją - oglądam tylko wybrane programy. Uważam, że ludzie nie powinni się zagłuszać. Gdy obserwuję świat, dochodzę do wniosku, że ludzie cały czas są bombardowani jakimiś wiadomościami, sensacjami. Myślę, że młodzi ludzie mają przesyt tego i dlatego nie mogą się odnaleźć.
Co mogłaby Pani przekazać współczesnym kobietom?
Życzyłabym wszystkim paniom dużo harmonii i równowagi, zwłaszcza w relacjach z mężczyznami. Abyśmy potrafiły zbudować wspólnie coś naprawdę ważnego i trwałego, np. wspólny dom i rodzinę. Ta równowaga prowadzi do spokojnego życia uczuciowego i psychicznego. A z drugiej strony musimy same w sobie znaleźć miejsce, w którym będziemy się czuły dobrze. Bez wzajemnej rywalizacji, współuzależnienia od tej drugiej osoby. Ważne, aby była wzajemność, czyli wzajemne uzupełnianie, docenianie i kochanie.
Dużo z nas - kobiet - zamartwia się upływającym czasem. Staram się to rozumieć, ale ja kocham swój czas. Trzeba się akceptować i być szczęśliwym z tym, co jest, bo natury upływającego czasu nie zmienimy. Czasem kobieta walczy sama ze sobą. Zastanawiam się, po co? Przecież to, że się starzejemy, zmieniamy fizycznie, a nawet psychicznie, jest naturalnym następstwem biegnącego życia. Musimy kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy w danym momencie życia!