DCD. Gdy twoje dziecko nie czuje własnego ciała
Jeden z ojców powiedział: "Mój syn przewraca się o powietrze". To dobrze oddaje istotę DCD, czyli rozwojowych zaburzeń koordynacji, w Polsce praktycznie nierozpoznanych, mimo że występujących równie często co ADHD. – Musi być zrozumienie dla inności – mówi dr Jolanta Żarczyńska-Hyla z Instytutu Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Opolskiego.
Ewa Podsiadły-Natorska: Czym jest DCD?
Dr Jolanta Żarczyńska-Hyla: Są to rozwojowe zaburzenia koordynacji – DCD (developmental coordynation disorders), do niedawna nazywane dyspraksją. Po raz pierwszy zespół ten został opisany 100 lat temu, choć w mocno ograniczonej postaci. Wydawałoby się więc, że powinniśmy mieć na jego temat bardzo dużą wiedzę. Tymczasem tak nie jest, choć DCD występuje równie często co ADHD. Ok. 30 lat temu uznano, że jest to zaburzenie neurorozwojowe, a ostatnio mówi się, że to zaburzenie całożyciowe.
Głośno zrobiło się o nim za sprawą filmu "Harry Potter" – Daniel Radcliffe, odtwórca głównej roli cierpi na łagodną odmianę DCD. To zaburzenie występujące częściej u chłopców, bardzo zróżnicowane, jeśli chodzi o zakres objawów. W przypadku DCD mówi się o "neuroróżnorodności". Te dzieci wydają się niegrzeczne i nadpobudliwe, bo potykają się, wpadają na innych, nie potrafią siedzieć po turecku. Często mają dysleksję i dyskalkulię, problem z jedzeniem i orientacją przestrzenno-czasową, nie potrafią planować ani zorganizować sobie pracy. Obserwowaliśmy dzieci, które nie korzystały z toalety przez 8 godzin, bo bały się, że z niej nie wrócą.
Jak reagują nauczyciele?
Dziecko z DCD jest wolniejsze od rówieśników. Wykonywanie czynności samoobsługowych, zabawa, czynności edukacyjne sprawiają mu trudność. Część z nich ma problem z wypróżnianiem albo potrzebuje pójść do toalety cztery razy z rzędu. Nauczyciele je poganiają, zawstydzają, porównują z resztą grupy. Określają, że są to dzieci rozkojarzone, leniwe, dziecinne. Czy takie dziecko ma szansę na poprawę swojego zachowania? Nie. Narastają w nim różnego rodzaju trudności natury emocjonalnej. U tych dzieci już w wieku przedszkolnym obserwuje się nasilenie zachowań lękowych i depresyjnych. A nauczyciele skupiają się głównie na ich problemach edukacyjnych.
Z kolei ci nauczyciele, którzy chcą takiemu dziecku pomóc, proponują np. intensywny trening: "Jeśli nie wychodzi ci pisanie literki S, to napisz ją 20 razy, aż się nauczysz". Tymczasem problem tych dzieci polega na tym, że ich układ nerwowy pracuje inaczej, więc i pracować z nimi trzeba inaczej.
Jest pani jednym z pierwszych ekspertów w Polsce, którzy podjęli ten temat.
Od zeszłego roku na Uniwersytecie Opolskim pod moim kierunkiem prowadzone są obserwacje shadowingu (od ang. shadow – cień) dzieci. Przeszkoleni studenci przez miesiąc towarzyszą dzieciom z grupy ryzyka DCD. Obserwujemy zachowanie dziecka oraz kontekst: w jakie relacje wchodzi z rówieśnikami oraz nauczycielami. Przede wszystkim uderzyło nas to, że jest to zespół kompletnie nierozpoznany.
Jak pracować z dzieckiem mającym DCD?
Najpierw trzeba rozpoznać problem. Musi być zrozumienie dla inności. Nie wolno etykietować dziecka: jesteś leniwy, pośpiesz się, bo nie zdążysz. Następnie należy dziecko zdiagnozować, w sposób medyczny i psychologiczny. Konieczne są badania okulistyczne, ponieważ w DCD mamy problemy koordynacji wzrokowo-ruchowej. Do tego badania neurologiczne. Już sama diagnoza wydaje się skomplikowana, ale z naszych obserwacji wynika przede wszystkim, że nauczyciele nie rozmawiają z rodzicami.
Często matka boi się odebrać dziecko z przedszkola, bo za każdym razem czuje się, jakby szła na wywiadówkę do najgorszego ucznia. Znam rodziców, którzy przenosili dziecko z placówki do placówki. Mamy więc problem nieprawidłowej komunikacji nauczycieli z rodzicami.
DCD to bardzo złożony problem, w którym dziecko słabo odczuwa swoje ciało. Te dzieci często nie umieją szeptać, więc są upominane – w szkole, kościele, bibliotece. Niektóre nie potrafią zejść ze schodów, jeśli nie ma poręczy. Jeden z ojców powiedział: "Mój syn przewraca się o powietrze". Widzieliśmy dzieci, które nie jadły w przedszkolu przez 8 godzin, bo w wieku 5 lat nie potrafiły spożywać stałych pokarmów. Ale nauczyciel uznał, że winę ponoszą rodzice. A przecież nikt nie uczy dziecka gryzienia, to w pewnym momencie przychodzi naturalnie.
Jeśli nie przychodzi, to znaczy, że z tym dzieckiem trzeba natychmiast udać się do neurologa. Dzieci z DCD nie potrafią wyartykułować swoich potrzeb, boją się prosić o pomoc. Na terenie przedszkola są wycofane, przygnębione, smutne, a kiedy wracają do domu, stają się agresywne i płaczliwe. Odreagowują. Przykro przyglądać się dzieciom, które nie ze swojej winy nie dają sobie rady. Nieuzasadnione jest jednak ich przedmiotowe traktowanie.
Szkoli pani nauczycieli z DCD?
Stworzyliśmy i realizujemy, w formie elektronicznej, cykl warsztatów, żeby pokazać jak największej liczbie nauczycieli różne sytuacje, w których DCD się ujawnia. Dziecko z DCD musi otrzymać pomoc, która w pierwszym etapie powinna polegać na wsparciu. Takie dziecko powinno zostać zaakceptowane przez personel – żadnego poniżania, poganiania i porównywania do innych. Akceptacja jest najważniejsza, bo te dzieci są inteligentne, potrafią zrobić bardzo wiele rzeczy pod warunkiem, że będą się czuły bezpieczne i będą miały prawo do robienia błędów. Czasem nie potrzeba wiele. W przedszkolu podczas posiłków można podać dziecku półgłęboki talerz, żeby nie rozrzucało jedzenia po stole. Gdy dziecko ciągle się przewraca i ma to charakter systematyczny – trzeba się nad nim pochylić, zastanowić się, dlaczego tak się dzieje.
Jak te dzieci radzą sobie w dorosłym życiu?
Ich dorosłość jest często bardzo smutna, tylko nielicznym udaje się osiągnąć wyższe wykształcenie. Wielu ma problem z zatrudnieniem i utrzymaniem się w pracy, zakładaniem związków partnerskich. Całożyciowe porażki powodują, że ci ludzie zamykają się w sobie i wycofują, a jakość swojego życia oceniają bardzo nisko.