Diamentowe miasto

Antwerpia to światowa stolica diamentów. Tutaj kamienie błyszczą i "uśmiechają się" do kobiet już na Dworcu Głównym. Krok dalej, w "diamentowej dzielnicy", w wielu niepozornych budynkach kryją się szlifiernie, zakłady jubilerskie, rzeczoznawcy i ubezpieczyciele. Historię tej dzielnicy można poznać w największym na świecie muzeum diamentów - Provinciaal Diamantmuseum.

Diamentowe miasto
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

Antwerpia to światowa stolica diamentów. Tutaj kamienie błyszczą i "uśmiechają się" do kobiet już w pasażu Dworca Głównego. Krok dalej, na południowy wschód od niego, w "diamentowej dzielnicy", w wielu niepozornych budynkach kryją się szlifiernie, zakłady jubilerskie, rzeczoznawcy i ubezpieczyciele. Sercem dzielnicy jest Światowe Centrum Diamentów, najpilniej strzeżony budynek w Antwerpii, a jej historię można poznać w największym na świecie muzeum diamentów - Provinciaal Diamantmuseum.

"Diamentowa dzielnica" może niektórych rozczarować, bo nie wygląda elegancko ani szykownie. Niskie budynki z nieciekawymi fasadami i często z kiczowatymi reklamami, stłoczone są na niewielkim obszarze i kryją ponad tysiąc sklepów i firm oraz cztery giełdy obracające diamentami.
Prawdziwe brylanty nie potrzebują jednak specjalnej oprawy.
Wystarczy odpowiednie światło, a kamienie na wystawach mienią się, iskrzą i pobudzają wyobraźnię. Pewnie dlatego kobiety, bez względu na wiek i kolor skóry, bezwiednie zwalniają krok na tej dzielnicy, a na ich twarzach malują się emocje.

Jednak rzut oka na ceny tych kamieni szybko sprowadza z diamentowego raju na ziemię. Za jedno-karatowy, okragły biały brylant trzeba zapłacić ponad 11 tysięcy dolarów. Dla porównania, słynny Koh-i-noor , który zdobi brytyjskie klejnoty koronne, ma 108,93 karata.

Miłośniczki diamentów bez zasobnego portfela, mogą poszukać biżuterii z brylantami w antwerpskich artystycznych pracowniach i galeriach. Choć oferowane tutaj kamienie są przeważnie wielkości dużej główki od szpilki, to pierścionek z prawdziwym brylantem można w nich kupić już za tysiąc euro.

Diamentowa dzielnica jest świetnie chroniona. Witryny wielu sklepów jubilerskich są zabezpieczone kratami, a każdy krok turystów śledzą kamery. Żeby dostać się do jubilera pod swojsko brzmiącym szyldem "Irma" lub "Hanna", trzeba nacisnąć dzwonek i dopiero wtedy sprzedawca wpuszcza nas do środka.
Te sklepy i zakłady należą głównie do Żydów, Libańczyków i... Hindusów. Od kilku lat bowiem handel diamentami i ich szlifowanie przestaje już być domeną ortodoksyjnych Żydów, których przodkowie przybyli do Antwerpii w XIX wieku z Europy Wschodniej. (Co ciekawe, dzielnica żydowska w Antwerpii, zamieszkała głównie przez chasydów, podobno wciąż nazywana jest “kleine Warschau“)

Dziś, według nieoficjalnych danych, 80 proc. handlu diamentami w Antwerpii jest w rękach Hindusów. Tymczasem to przez Antwerpię przechodzi 80 proc. diamentów wydobywanych na całym świecie. To tutaj w wyniku obróbki uzyskują one tak charakterystyczny kształt, barwę i wysoką cenę.
O wartości tych kamieni decydują tzw. "4 C" - "carat, colour, clarity, cut", czyli masa, barwa, czystość i szlif. W największym na świecie muzeum diamentów, położonym obok antwerpskiego Dworca Centralnego, zwiedzający mogą oszacować wartość kilku brylantów.
Mogą się też przekonać, dlaczego szlif okrągły (zwany brylantowym) nadaje diamentom najpiękniejsze barwy i dlaczego kamienie akurat z tym szlifem są najdroższe.
"Audio- przewodnik" przybliży im postać Marcela Tolkowskiego, który opracował najbardziej idealny szlif na świecie. Choć powstał on na początku XX wieku, do dziś uchodzi za szczyt osiągnięć mistrzów jubilerstwa.

Na trzech poziomach muzem pokazano, jak powstają diamenty, jakie są techniki ich wydobywania, szlifowania, obróbki oraz sprzedaży, a przewodnik wyjaśnia, dlaczego brylanty oprawiano w srebro a nie w złoto i dlaczego tylko 20 proc. wydobywanych kamieni nadaje się do przeróbki jubilerskiej.
Znajdują się tutaj repliki największych i najpiękniejszych diamentów świata. M.in. Cullinana I, który powstał ze słynnego Cullinana - kamienia znalezionego w 1905 roku w RPA. Został on później podzielony na 105 brylantów. Przecinający go Joseph Asscher poprosił, by przy pracy asystowali mu lekarz i pielęgniarka. Słusznie, bo kiedy rozłupał kamień na dwie części, zemdlał z wrażenia.

Dużo starych zdjęć na drugim poziomie muzeum przybliża historię poszukiwania diamentów, którą najczęściej tworzyli zwykli ludzie. Europejczycy, którzy w ciągu jednego dnia z poszukiwaczy kamieni w Afryce, stawali się milionerami. Najwyższej jakości diamenty pochodzą bowiem z "Czarnego Kontynentu" - Angoli, Namibii, RPA, Bostwany oraz Rosji, Chin i Sierra Leone.

Niestety, od przewodnika nie dowiemy się zbyt wiele na temat "krwawych diamentów". Nie usłyszymy o raporcie Human Rights Watch, według którego w Zimbabwe w 2008 roku, pod kontrolą wojska, setki dzieci i dorosłych zmuszono do przymusowej pracy dla górniczych syndykatów. Tych, których podejrzewano o współpracę z nielegalnymi górnikami, wydobywającymi diamenty poza kontrolą wojska, bito i mordowano.
Multimedialny przewodnik nie doda też, że nielegalny handel „krwawymi diamentami”, za które skorumpowani politycy z afrykańskich państw kupują broń i władzę, jest problemem, którego nie zaćmi blask nawet najpiękniej oszlifowanego brylantu.

Z Antwerpii specjalnie dla serwisu kobieta.wp.pl - Magda Olszewska.

diamentybelgiaantwerpia

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (5)