Blisko ludziDla Marity i Adama jest tylko jedno rozwiązanie. Zorganizowali zbiórkę na in vitro

Dla Marity i Adama jest tylko jedno rozwiązanie. Zorganizowali zbiórkę na in vitro

- Dopiero od kiedy utworzyłam zbiórkę, zdałam sobie sprawę, w jakim średniowieczu żyjemy. Internauci pisali potworne rzeczy, np.: "masz kasę, żeby sobie robić tatuaże, a żebrzesz o bachora!" - opowiada Marita, która wraz z mężem zbiera pieniądze na zabieg in vitro.

Dla Marity i Adama jest tylko jedno rozwiązanie. Zorganizowali zbiórkę na in vitro
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Marianna Fijewska

Adam mając 15 lat uległ wypadkowi, a Marita w wieku 13 dowiedziała się, że ma guz na rdzeniu kręgowym. Kobieta nie może naturalnie zajść w ciążę przez uszkodzenie kręgosłupa. In vitro to ich jedyna szansa na rodzicielstwo, dlatego stworzyli zbiórkę w internecie.

Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Kiedy zaczęliście starać się o dziecko?
Marita Szumska:: Niecałe trzy lata temu, zaraz po ślubie. Kolejne próby nie przynosiły efektu. Odwiedzaliśmy kolejnych lekarzy w państwowej służbie zdrowia, a oprócz tego wydawaliśmy krocie na wizyty prywatne. Nigdy nie zapomnę widoku twarzy większości tych specjalistów, gdy dowiadywali się, że chcemy być rodzicami.

Patrzyli na was z niedowierzaniem?
Z niedowierzaniem, niechęcią, politowaniem, a przede wszystkim bardzo z góry. Tak jakby mówili: "Dzieciaki chcą się pobawić w dom". Bo wielu ludziom w głowie się nie mieści, że rodzice, którzy oboje jeżdżą na wózku, mogą myśleć o potomstwie. Jeden z pierwszych ginekologów, u których byliśmy, zwołał: "Dziecko? Macie odwagę!". Inny uznał, że skoro mąż nie jest w stanie pójść z kubeczkiem do pokoju, żeby oddać nasienie do zbadania, to on też mu nie pomoże. Zupełnie jakby nie znał metod badania niepełnosprawnych. Wielu po prostu ucinało wizytę zaraz po jej rozpoczęciu, mówiąc: "Jak pani chce zajść w ciążę, to na pewno nie z moją pomocą, ja TAKICH ciąż nie prowadzę".

Czy pomimo niechęci ze strony lekarzy, uzyskaliście jakieś porady?
Jedynie informację, że oboje jesteśmy płodni. Adam w wieku 15 lat miał bardzo poważny wypadek samochodowy i od tego czasu nie może chodzić. Ja w wieku 13 lat dowiedziałam się, że mam guza na rdzeniu kręgowym i po operacji również straciłam zdolność chodzenia. Nasze kręgosłupy są uszkodzone i przeszkoda w zapłodnieniu ma charakter czysto mechaniczny. Mieliśmy już dość chodzenia na kolejne wizyty, to było przykre i upokarzające.

Po jakim czasie trafiliście na odpowiedniego lekarza?
Dopiero po dwóch latach dowiedzieliśmy się o pani doktor Łukasiewicz, która jest ginekologiem i seksuologiem. Zajmuje się niepełnosprawnymi parami starającymi się o dziecko. Ona jako pierwsza porozmawiała z nami zupełnie normalnie, bez umoralniającej regułki, zdziwienia czy ostentacyjnego zniechęcenia. Przeprowadziła z nami wywiad diagnostyczny, a później powiedziała: "Niczego wam nie brakuje. Jesteście super, kochającym się młodym małżeństwem. Mam nadzieję, że wam pomogę".

Wiedzieliście od razu, że czeka was in vitro?
Tak. Już idąc do doktor Łukasiewicz zdawaliśmy sobie sprawę, że najprawdopodobniej będzie to jedyne rozwiązanie. Od razu stworzyliśmy w internecie zbiórkę na zabieg. Kwota docelowa to 15 tys. zł. Zbiórka rozpoczęła się w lutym i uzbieraliśmy do tej pory nieco ponad 70 proc. Pierwsza próba zapłodnienia ma odbyć się jeszcze w maju. Moglibyśmy sami uzbierać na zabieg, ale zajęłoby nam to około dwóch, trzech lat. To za późno. Udało mi się uzyskać pozwolenia na ciążę od neurologa i ortopedy, ale z zastrzeżeniem, że to musi odbyć się jak najszybciej. Za dwa lata mój kręgosłup może już być za słaby, bym donosiła ciążę.

Długo podejmowaliście deccyzję o utworzeniu zbiórki?
Absolutnie nie. Zapłodnienie in vitro to żaden wstyd! Nie mam też oporów przed proszeniem o pomoc, przecież nikogo nie zmuszam do wpłacania pieniędzy. Chcemy mieć rodzinę i jeśli ktoś może nas wspomóc, będziemy bardzo wdzięczni. Chociaż szczerze mówiąc, dopiero od kiedy utworzyłam zbiórkę, zdałam sobie sprawę, w jakim średniowieczu żyjemy.

Chodzi o komentarze ludzi?
Tak. Internauci pisali potworne rzeczy, np.: "masz kasę, żeby sobie robić tatuaże, a żebrzesz o bachora!". Albo: "Jak ty chcesz być matką? Jeśli twoje dziecko będzie bawić się na dmuchanym zamku i utknie mu noga na samym szczycie i będzie wołało: "Mamo, mamo! Pomocy!", wtedy ty nie będziesz mogła mu pomóc".

Oprócz takich absurdalnych komentarzy pojawiają się też głosy ludzi oburzonych ze względów czysto ideologicznych?
Tych jest najwięcej. Podczas świąt wystawiłam na internetową aukcję zrobione własnoręcznie stroiki wielkanocne. Napisałam, że dochód ze sprzedaży w całości przekażę na zabieg i się zaczęło. Jakiś mężczyzna zaczął ostrzegać innych internautów: "Uważajcie zanim kupicie! Jak można wykorzystywać katolickie święto do takich rzeczy?!". Wtedy odezwali się inni, ktoś mu zawtórował i napisał, że powinniśmy zaadoptować, zamiast robić takie rzeczy, ktoś inny, że pewnie nie możemy adoptować, bo jeździmy na wózku, a ktoś jeszcze inny, że jak nie możemy adoptować, to in vitro też powinno być nam zabronione.

A nie możecie adoptować?
Polskie prawo zakłada, że opiekun musi mieć nienaruszone zdrowie. Konsultowaliśmy się z adwokatką, powiedziała, że szkoda naszych nerwów, bo najprawdopodobniej to się nie uda i nikt nie będzie weryfikował tego, jak radzimy sobie na co dzień. Po prostu zapis prawny mówi jasno, że zdrowie musi być nienaruszone. My mamy mieszkanie, samochód i stałe prace. Naprawdę świetnie sobie radzimy.

Boli cię, kiedy ludzie to negują?
Bolało. Pamiętam taki komentarz: "Robicie dzieciaka, żeby wychować sobie opiekuna na starość". Niepotrzebnie wchodziłam z tymi ludźmi w dyskusję, tłumaczyłam im, prosiłam, żeby zrozumieli… Ale dla nich to była tylko pożywka, bo w sieci nikogo nie interesuje merytoryczna rozmowa, a jedynie atak.

Dalej wchodzisz w dyskusje z internautami?
Mąż poprosił mnie, żebym tego nie robiła. Widział, jak płaczę w poduszkę i bał się, że zrezygnuję z zabiegu. Dla niego zrezygnowałam już nawet z czytania komentarzy.

Jednak na waszą zbiórkę wpłacono już ponad 10 tys. zł. Dochodzą do ciebie też głosy wsparcia?
Dostaję bardzo dużo prywatnych wiadomości: "Wpłaciliśmy! Tylko nie zapomnijcie wysłać nam zdjęcia usg". Ludzie też tłumaczą się, że nie mają pieniędzy i nie mogą nas wesprzeć, ale trzymają kciuki. Gdy patrzę w historię zbiórki, widzę mnóstwo przelanych złotówek. Wiem, że darczyńcami są osoby, które ledwo wiążą koniec z końcem, a jednak chcą symbolicznie nas wesprzeć. Wiesz, czasem wieczorami czytam sobie te wiadomości, raz, drugi, trzeci… bardzo to lubię. To taka forma terapii.

Jeśli chcesz wesprzeć Maritę i Adama kliknij TUTAJ. Wszystkie pieniądze ze zbiórki zostaną przekazane na zabieg Marity, ewentualne nadwyżki zostaną przeznaczona na terapię okołozabiegową, np. konieczną symulację hormonalną.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
in vitrorodzicedzieci

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (574)