Dlaczego Arthur Miller nie przyszedł na pogrzeb Marylin Monroe? Na jaw wyszły nowe fakty
Marylin Monroe w czasie swojego krótkiego i burzliwego życia miała trzech mężów. Z ostatnim rozwiodła się zaledwie 19 miesięcy przed śmiercią. Arthur Miller, bo o nim mowa, nie pojawił się jednak na pogrzebie byłej żony. Plotkowano, że ją zlekceważył. Prawda jest zupełnie inna.
Po wielu latach Centrum Harry’ego Ransoma przy Uniwersytecie Teksańskim w Austin odkupiło za 2,7 miliona dolarów kompletne archiwa dramaturga. Wśród licznych dokumentów, notatek, szkiców jest także esej, w którym Arthur Miller wyjawia powód, dlaczego nie zdecydował się wziąć udziału w ostatnim pożegnaniu Marylin. Było to tym bardziej zaskakujące, że na uroczystości zjawił się drugi mąż aktorki – baseballista Joe DiMaggio, który płakał nad trumną Monroe, całował ją w usta i szeptał: "Kocham cię, kocham cię". Zlecił on również, by na jego koszt kwiaciarnia dostarczała trzy razy w tygodniu na grób Marylin sześć świeżych, długich, czerwonych róż.
Wielu przez lata zarzucało Millerowi, że nie okazał należytego szacunku dawnej ukochanej. Aż do swojej śmierci w 2005 roku, dramaturg musiał odpierać te zarzuty. W swojej autobiografii "Zakręty czasu" autor "Śmierć komiwojażera" wyznał, że nie chciał dołączać do "cyrku aparatów fotograficznych, okrzyków i sensacji" ani "pozować do zdjęć" nad grobem.
Monroe i Miller pobrali się w 1956 roku. Rozwiedli się po pięciu latach małżeństwa. Teraz światło dzienne ujrzał fragment wcześniej niepublikowanego eseju Millera, który rzuca zupełnie inne światło na sprawy. Opublikowany właśnie esej pisarz zaczął tworzyć 8 sierpnia 1962 roku, a więc w dniu pogrzebu aktorki. Później wielokrotnie do niego wracał. Wyjawił w nim powody swojej decyzji, oskarżając nawet niektórych żałobników, że przyczynili się do śmierci gwiazdy.
- Zamiast lecieć z Nowego Jorku na pogrzeb, żeby dać sobie zrobić zdjęcie, zdecydowałem się zostać w domu i pozwolić publicznym żałobnikom skończyć tę kpinę. Nie, żeby wszyscy oni byli fałszywi, ale wystarczająco wielu z nich – pisał Miller. - Większość z nich ją zniszczyło, panie i panowie. Umarła z powodu wielu czynników, a niektórymi z nich jesteście wy. I niektóre z tych czynników was niszczą. Niszczą was teraz. Teraz, kiedy stoicie tam, płacząc i gapiąc się, zadowoleni, że to nie wy idziecie do ziemi, zadowoleni, że to ta urocza dziewczyna, koniec końców, została przez was zabita – podsumował.
Profesor Christopher Bigsby, biograf i przyjaciel Millera, wyjaśnił w rozmowie z "The Independent", że ostra opinia pisarza na temat żałobników wynika z jego dużej niechęci wobec Hollywood. Badacz porównał również sytuację, w jakiej znalazła się Marylin Monroe, z aferą Weinsteina. - Jeśli to działoby się teraz, to mielibyśmy wielki news, ponieważ to były castingi kanapowe. To był rodzaj seksualnego wykorzystywania, o którym teraz jest głośno w wiadomościach, a które wtedy było powszechne i którego Marylin Monroe była ofiarą. W Hollywood bywała posiniaczona, traktowano ją bez szacunku i przekazywano sobie jak produkt. Na ironię zakrawał fakt, że był to świat, którego nie potrafiła opuścić - stwierdził.